Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-11-04 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1945 |
Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE /* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; mso-style-parent:``; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin-top:0cm; mso-para-margin-right:0cm; mso-para-margin-bottom:10.0pt; mso-para-margin-left:0cm; line-height:115%; mso-pagination:widow-orphan; font-size:11.0pt; font-family:`Calibri`,`sans-serif`; mso-ascii-font-family:Calibri; mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-hansi-font-family:Calibri; mso-hansi-theme-font:minor-latin; mso-bidi-font-family:`Times New Roman`; mso-bidi-theme-font:minor-bidi; mso-fareast-language:EN-US;}
Tak naprawdę, to chyba nikt nie znał całej prawdy. Ludzie mówili, że to wszystko przez jej miłość do towarzysza Lenina. I co by jeszcze nie gadali, faktem jest, że zaczytywała się w jego dziełach. W każde wolne popołudnie siadywała pod pomnikiem wodza w Jekaterynburgu i studiowała „Dzieła zebrane” z taką zapalczywością i w tak ogromnym skupieniu, że nie reagowała zupełnie nawet na obsrywające ją gołębie.
Potem, kiedy już dostatecznie nasiąknęła wiedzą i mądrością, klękała na oba kolana i, bijąc się w piersi, z podziwem wpatrywała się w kamienną postać, jakby widziała w niej co najmniej samego Boga.
I odwdzięczył się jej Włodzimierz Iljicz Uljanow za to oddanie. Pewnego wieczoru, kiedy w ekstatycznym uniesieniu zaczęła całować mu stopy, zszedł z cokołu i posiadł ją na ławce, ku zdziwieniu i przerażeniu setek obserwujących zajście gapiów.
I tak jak zapylony przez pszczołę kwiat wydaje w końcu owoc, tak i ona, pobłogosławiona nasieniem samego wodza, powiła po dziewięciu miesiącach syna.
Na widok chłopaka lekarze przyjmujący poród uciekli z sali, dygocząc ze strachu niczym jeńcy prowadzeni na pewną śmierć przez pustkę Sybiru. Matka, kiedy ujrzała, co wyszło z jej łona, natychmiast wyzionęła ducha.
Chłopak miał twarz z kamienia. Nie płakał, nie śmiał się, nawet nie kwilił. Jego oblicza nie kalało najmniejsze nawet drgnięcie mięśni. Nie wiadomo było, w jaki sposób oddycha. Choć maleńka klatka piersiowa unosiła się i opadała w regularnych odstępach, oszołomieni doktorzy nie zdołali ustalić, jaką częścią ciała malec wciąga powietrze.
Czy widzi i słyszy? To także pozostawało nierozwiązaną zagadką. Po serii testów i badań, które kompletnie nic nie wykazały, zarząd szpitala podjął decyzję o oddaniu dziecka do adopcji.
Z powodu braku chętnych, Włodek - bo takie dostał imię ku czci sławnego ojca, trafił do klasztoru. Nie wróżono mu długiego żywota, ponieważ z wiadomych powodów nie mógł przyjmować wody ani pokarmu.
Jednak wbrew oczekiwaniom czarnowidzów rósł jak na drożdżach. Zmężniał i wydoroślał, aż pewnego dnia postanowił odejść. Pewnie nawet gdyby potrafił mówić, zrobiłby to bez słowa. Nikt go nie zatrzymywał, gdyż mnisi tak naprawdę się go bali. Przez dwadzieścia lat ani razu nawet nie zajrzeli do jego celi, by sprawdzić, czy w ogóle żyje.
Kiedy tylko pojawiał się w co bardziej zaludnionych miejscach, od razu wzbudzał sensację. Jedni uważali chłopca o kamiennym obliczu za diabła wcielonego. Polewali go wodą święconą i przeklinali. Przez drugich traktowany był jak wcielenie bóstwa. Chodzili za nim niczym apostołowie za Jezusem, obmywali mu stopy, modlili się do niego, a nierzadko błagali o uzdrowienie. On kompletnie nie zwracała na nich uwagi.
Znaleźli się i tacy, którzy widzieli w nim zapowiedź nowego porządku, kolejną inkarnację buddy, kompletnego idiotę, a nawet pozoranta i kombinatora. Nieraz rozbijano mu o twarz butelki, by sprawdzić, czy faktycznie jest z kamienia.
W końcu chłopcem o kamiennym obliczu zainteresowała się władza. Komandosi o licach ukrytych za kominiarkami wpakowali go do rządowej furgonetki i wywieźli hen daleko, do tajnego laboratorium ukrytego wśród syberyjskich lasów.
Doświadczeniom nie było końca. Włodek znosił to dzielnie i choć niektóre eksperymenty u normalnego człowieka wywołałyby paroksyzmy bólu, on trwał niewzruszenie, jak jego ojciec na cokole. Nie skrzywił się ani razu.
Nie reagował na żadne bodźce. W szale desperacji naukowcy posunęli się do tak drastycznych metod jak przypalanie skóry palnikiem, gotowanie dłoni we wrzącym oleju, nakłuwanie punktów witalnych, a nawet wiwisekcji.
To ostatnie badanie wykazało, iż chłopak jest w środku pusty. Ot, skóra i kości, a wewnątrz powietrze. Niczym balon.
Czas płynął, a Włodek starzał się do spółki z obserwującymi go naukowcami. Jednak pewnego dnia coś się zmieniło. Komputer monitorujący stan chłopca uruchomił alarm. W ciągu kilku minut za szklanymi ścianami pokoju obserwacyjnego zebrał się cały personel ośrodka, kilku wysoko postawionych dygnitarzy państwowych oraz przedstawiciele służb bezpieczeństwa.
Czekano z niecierpliwością co się stanie. Chłopiec o kamiennym obliczu wstał powoli, chwiejnym krokiem podszedł do rogu pomieszczenia, opuścił spodnie i kucnął. Jego klatka piersiowa zaczęła unosić się i opadać z coraz większą prędkością. I wtedy właśnie, po raz pierwszy twarz chłopca zmieniła wyraz. Odmalowało się na niej cierpienie tak wielkie, wysiłek tak ogromny, że chyba tylko Syzyf byłby w stanie w pełni zrozumieć, przez co Włodek właśnie przechodził.
Gapie zamarli w niemym przerażeniu. Ich dłonie drżały, a pomarszczone czoła zrosił zimny pot.
I stało się. Odbyt Włodka pękł z głośnym mlaśnięciem, a na podłogę posypały się rzeźbione w granicie główki Lenina rozmiarów kurzego jaja. Chwilę później chłopiec już nie żył.
Skonał z wyrazem niewypowiedzianej ulgi na kamiennej twarzy.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
W sztafecie pokoleń przekazujemy nie tylko geny i rodowód - w wymiarze mentalnym to scheda także światopoglądowa.
Zarówno poczęcie, sieroce dzieciństwo, jak dorosłość i śmierć bohatera w finale - to już groteska.
Co niepokojące, wyraźna w narracji stygmatyzacja "chłopca" (pozbawionego tutaj nawet nazwiska) - i w domyśle, szerzej, wszystkich tych "dzieci Lenina" - dzielenie ludzi na lepszych (bo mają lepszych rodziców) i gorszych (bo nie mają "żadnych" rodziców) jest rodzajem celowej selekcji: ci do roboty i arbaitu, ci do zarządzania zasobami ludzkimi, a tamci - do gazu.
WSZYSTKIE dzieci nasze są. Kochamy je WSZYSTKIE od kołyski, uczymy należytych wzorców, pięknie wychowyjemy, rąk nie pokładając, i kształcimy na chwałę narodu
Obsceniczność epatuje i przyciąga tłumy gapiów od zawsze na zawsze, wiadomo.
Co zatem jest wyznacznikiem kultury?
Tej niskiej?
/Bo chyba nie tej wysokiej?!/