Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-04-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3228 |
We śnie byłem szczęśliwy. Biegałem po łące, skakałem, leżałem w trawie. Nikt mnie nie krzywdził, było mi dobrze.
Obudziłem się w klatce. Posmutniałem. Nadal byłem w tym samym więzieniu, w którym umieścili mnie ludzie już chyba wieki temu. Obok mnie stał Bies- wielki mieszaniec boksera i patrzył smutno za kraty. Za nimi szli ludzie. Patrzyli na nas z czułością, ale my już dawno straciliśmy nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Nie wyglądało na to, żeby ktoś nas wziął do domu, pokochał. Większość z nas po prostu bezmyślnym wzrokiem patrzyła przed siebie obojętna na otoczenie.
Czasami przychodzą do nas młodzi ludzie, wolontariusze. Wyprowadzają nas na dłuższy spacer do lasu, bawią się z nami. Jednak nikt nie przygarnie na stałe, nie da całego swojego serca. Zawsze jest ono podzielone na wszystkie kilkadziesiąt psów w schronisku. Jeśli jesteś szczeniakiem, twoje szanse na adopcję są duże. Z każdym miesiącem jednak maleją. Po półtorej roku są zupełnie znikome. Mam dwa lata.
Kiedyś nawet miałem dom. Byłem wtedy trzymiesięcznym szczeniakiem- gwiazdkowym prezentem dla małego Krzysia. Gdy jego mama przyjechała ze mną do domu, wszędzie unosił się zapach jedzenia. Chłopiec bardzo się na mój widok ucieszył. Bawiliśmy się aż do późnej nocy, do momentu, gdy obaj nie padliśmy spać. Leżałem wtedy przy jego łóżku, czując na sobie jego rękę. Moja sielanka skończyła się pół roku później. Może przeszkadzałem im w wakacyjnych planach, albo po prostu się znudziłem. W każdym razie znalazłem się właśnie tutaj, w schronisku.
Z początku zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje. Nie rozumiałem, dlaczego moja ukochana pani zamyka mnie w klatce i odchodzi. Stałem całą noc uporczywie wpatrując się w miejsce, gdzie znikła. Następnego dnia dostałem jedzenie, jednak nie ruszyłem ani kęsa. Nie było w mojej misce, ta została u mojego państwa przecież. Bałem się więc, że to może być innego psa. Oglądałem tu już dwie walki o jedzenie, ale nie chciałem brać w takowej udziału.
Minęło trochę czasu, zanim przyzwyczaiłem się do życia w schronisku. Byłem najmłodszy w boksie, toteż kilka razy zdarzyło mi się porządnie oberwać od reszty. Nie potrafiłem się obronić, byłem wyraźnie słabszy.
- Tego bym chciał.- usłyszałem głos mężczyzny, który przerwał moje rozmyślania.
- To Brajan. – pani Beatka wypowiedziała moje imię.
Tym razem byłem naprawdę zaciekawiony. Gdy usłyszałem „Brajan”, podniosłem łeb i spojrzałem na mężczyznę stojącego z panią Beatką i przyglądającego mi się z uwagą. Potem oboje gdzieś odeszli, śmiejąc się i gawędząc swobodnie.
Gdy wrócili do mojego boksu, mężczyzna nie przypatrywał się już z taką uwagą. Miał w ręku smycz i obrożę. Za nim stała pani Beatka z pękiem kluczy i już otwierała drzwiczki.
- No podejdź, Brajanku. Nie bój się.- mówiła cicho i łagodnie. Nie chciałem jednak podchodzić, choć to nie przed nią miałem obawy. Bałem się wysokiego mężczyzny. Nie chciałem, żeby zrobił mi krzywdę sznurem.
- Brajan.- wołała pani Beatka- Chodź maleńki, chodź.
Kobieta kucnęła. Wyciągnąłem jak najbardziej łeb, żeby poczuć dobre lub złe zapachy w powietrzu.
- Chodź, pan przyjechał, żeby zabrać cię do domu.
Do domu? Zasępiłem się. Nie chcę jechać w nieznane. Tutaj mam codziennie świeżą wodę, miskę z jedzeniem- raz mniej, raz więcej, ale zawsze jest. A co mnie tam czeka?
Pani Beatka weszła do boksu. Wycofałem się w sam róg. Inne psy od razu się na nią rzuciły merdając ogonami, chętne do zabawy. Ja marzyłem tylko o tym, żeby być dla niej niewidzialny. Dla pani Beatki i tego mężczyzny, który chce mnie wziąć do siebie.
Moje marzenie nie spełniło się. Pani Beatka złapała mnie za skórę na karku i doprowadziła do bramki boksu. Tam razem z mężczyzną zapięli mi smycz i mój nowy właściciel pociągnął mnie za sobą. Wcale nie chciałem iść. Szarpałem się i zapierałem, ile sił w łapach, ale wiadome jest, że człowiek od psa jest silniejszy. Mężczyzna zatargał mnie więc do samochodu, starego, rozklekotanego Mercedesa. Wsadził mnie siłą na przednie siedzenie. Ze strachu zachciało mi się siku, ale wiedziałem, że tutaj nie mogę się załatwić. Duży pies może robić to tylko na dworze.
Mężczyzna obszedł samochód i wsiadł na miejsce kierowcy. Zacząłem szczekać, chcąc dać mu do zrozumienia, jak bardzo się boję.
- Zamknij się kundlu.- syknął groźnie.
Ale ja dalej szczekałem, nie mogłem przestać. Chciałem, żeby pani Beatka usłyszała i przyszła po mnie. Chciałem wrócić z powrotem do mojego boksu.
Mężczyzna wziął pierwsze, co miał pod ręką- była to gazeta- zwinął w rulon i uderzył mnie po tyłku. Zaskomlałem, chociaż bardziej chyba ze strachu niż z bólu. Nigdy wcześniej nikt mnie nie uderzył. To był dla mnie szok, więc trochę się uspokoiłem.
Dom mężczyzny był duży. Miał też wielkie podwórko, a wszystko było ogrodzone. Widząc taką przestrzeń, ucieszyłem się. Będę mógł swobodnie biegać i nikt mnie nie uwięzi.
Gdy tylko mężczyzna wypuścił mnie z samochodu, zacząłem biegać po podwórku, obwąchiwać wszystko, poznawać.
Człowiek chwilę popatrzył na moje poczynania, ale niezbyt długo.
- Brajan!- zawołał po chwili.
Na dźwięk swojego imienia podniosłem łeb i nadstawiłem uszu. Z ociąganiem przerwałem radowanie się nowym, wolnym życiem i podszedłem do mężczyzny. Postanowiłem być posłuszny, by tym razem nie narażać się na uderzenie gazetą.
Tymczasem mężczyzna przywiązał mnie do łańcucha.
- To twój nowy dom.- powiedział wskazując na drewnianą budę- Powinieneś w miarę szybko się przyzwyczaić.
Co? Jak on mógł mi to zrobić? Miałem sobie biegać po podwórzu, wolny i szczęśliwy. Tymczasem jestem znowu więźniem. Może tym razem nie siedzę w czterech kratach boksu, ale jak można inaczej nazwać przywiązanie mnie do budy?
Zacząłem wyć. Z rozpaczy, bezsilności, żałości. Oto, czym byłem dla ludzi: zwykłym kundlem, podwórkowym burkiem, nie zasługującym na ani odrobinę szacunku i opieki. Wtem mężczyzna wyszedł przed dom. Cisnął we mnie butelką po piwie.
- Zamknij się, bo ja cię zamknę!- krzyknął.
Potulnie umilkłem. Spuściłem głowę i wszedłem do budy. Zaczął padać deszcz, zmoczył mi sierść i już nie wiedziałem, czy w oczach zbierają mi się łzy, czy może to krople lecące z nieba.
Kilka następnych tygodni było dokładnie takich samych. Zupełnie jak dzień świstaka. Rano mężczyzna dawał mi miskę z suchą karmą, a potem odjeżdżał swoim samochodem do pracy. Nie mówił do mnie, nie głaskał. Byłem dla niego jak niewidoczny, poza tym jednym faktem, że musiał mnie karmić. Jednak patrząc na jego zachowanie cieszyłem się, że chociaż to robi.
Któregoś dnia mój właściciel wrócił kompletnie pijany. To nie był pierwszy raz i już wiedziałem, że muszę się schować w budzie, to może uda mi się uniknąć bicia. Nie udało się. Mężczyzna rzucił we mnie butelką po tanim winie.
- Wyłaź stamtąd, kundlu. – warknął. Nie wychodziłem, nie chciałem, strasznie się bałem.
- Wypieprzaj z tej budy, mówię ci.
Ja nadal siedziałem w środku. Byłem skulony, uszy założone po sobie. Zastanawiałem się, co zrobiłem, że mężczyzna jest zły. Poczułem, że kolczatka, którą miałem na szyi wbija mi się z całej siły w skórę. To strasznie bolało. Z początku nie wiedziałem, co się dzieje, ale szybko zorientowałem się, że to mężczyzna ciągnie za łańcuch, do którego byłem uwiązany. Wyciągnął mnie z budy i kopnął z całej siły. Poleciałem kawałek i upadłem ciężko na ziemię, nie mogąc złapać tchu. Coś ciepłego ściekało mi po karku. To na pewno była krew, kolczatka wbiła mi się zbyt głęboko, a rany od poprzedniego pobicia nie były jeszcze aż tak dobrze zasklepione. Nagle zorientowałem się, że coś się dzieje. Mężczyzna patrzył na mnie z osłupieniem. Poczułem, że o dziwo nic mi nie ciąży u szyi. W jakiś sposób łańcuch po prostu odpiął się. Nie wiem, czy była to zasługa mojego psiego anioła stróża, czy po prostu zapięcie było przerdzewiałe, ale byłem wolny.
Rzuciłem się do ucieczki w obawie, że ten cud nagle się cofnie, że łańcuch sam mnie złapie i już się stąd nie wydostanę.
- Brajan!- usłyszałem za sobą krzyk mężczyzny- Brajanek, wracaj.
Na dźwięk swojego imienia stanąłem i nadstawiłem pilnie uszu. Zastanawiałem się, czy zostać. W końcu mój właściciel wołał mnie. W tym momencie poczułem ból na karku, w miejscach, gdzie były rany od kolczatki. Nie mogłem dłużej zwlekać, musiałem uciekać.
Wybiegłem przez otwartą bramę i pobiegłem dalej, wzdłuż ulicy. Biegłem tak długo, aż zachciało mi się pić. Stanąłem i rozejrzałem się. Nigdzie nie było miski z wodą. Trudno, muszę pewnie poszukać, gdzieś przecież musi być.
Błąkałem się tak do nocy. Gdy zapadł zmierzch, zrobiłem się nie tylko spragniony, ale też głodny. Jednak miski z jedzeniem też nigdzie nie widziałem.
Po mieście chodziłem kilka dni. Nikt się mną nie interesował, ludzie nie zwracali na mnie uwagi. I dobrze, nie potrzebowałem tego wcale, bałem się przemocy z ich strony. Jadłem, co znalazłem, piłem wodę z kałuży lub stawu. Czasem od tego wymiotowałem, ale przecież jeść trzeba.
Moje życie zmieniło się, gdy spotkałem ją- dziewczynę. Była pierwszym człowiekiem, który na ulicy zwrócił na mnie uwagę.
- Cześć psiaku.- powiedziała łagodnie i wyciągnęła rękę- No chodź.
Nie chciałem do niej podchodzić, chociaż mówiła innym tonem, niż mężczyzna. Doznałem już zbyt wielu krzywd z rąk człowieka.
Dziewczyna wyciągnęła z plecaka kanapkę. To zmieniało postać rzeczy. Byłem taki głodny, a kanapka pachniała tak wspaniale... Zbliżyłem się do niej i wyciągnąłem łeb, żeby obwąchać jedzenie.
- Masz piesku.- dziewczyna uśmiechnęła się.
Chciałem jeszcze zachować dystans, ale głód wziął górę. Chwyciłem kanapkę w zęby i odskoczyłem. Dziewczyna uśmiechnęła się znowu.
- Zostań.- powiedziała- Więcej kanapek nie mam, ale coś ci kupię. Zostań.
Machnąłem ogonem. Ona wyszła po chwili ze sklepu z parówką w ręku. Dała mi ją i patrzyła, jak jem. To pierwsze prawdziwe pożywienie od dobrych kilku dni. Podszedłem do niej i dałem się pogłaskać. Byłem jednak gotowy do ucieczki w każdej chwili. Dziewczyna podrapała mnie za uchem, potem po brzuszku. Lekko się wzdrygnąłem, bo nie byłem przyzwyczajony do takiego traktowania.
- Chodź psiaku. Pójdziesz ze mną?- spytała dziewczyna i odeszła kilka kroków.
Zawahałem się.
- No chodź.- cmoknęła wyciągając ku mnie rękę.
Podszedłem do niej.
- Dobry piesek. Chodź ze mną, będziesz miał dom.
Trochę niechętnie, z ociąganiem, ruszyłem za dziewczyną. Uważnie rozglądałem się na boki. A jeśli dziewczyna współpracuje z mężczyzną i prowadzi mnie prosto do niego, a on znów będzie robił mi krzywdę?
Nic z tych rzeczy się jednak nie stało. Zatrzymaliśmy się przed wysokim budynkiem.
- Tu mieszkam.- powiedziała- Wchodzisz ze mną, psiaku?
Teraz już wiedziałem, że chyba chcę iść za nią. Dziewczyna była dobra i łagodna, na pewno nie zrobi psu nic złego. Poszedłem więc za nią, do jej mieszkania. Byli tam jej rodzice.
- Mamo, tato, patrzcie, kogo przyprowadziłam.
Rodzina dziewczyny była dla mnie równie serdeczna. Bałem się jednak dorosłego mężczyzny.
Moje marzenia spełniły się. Dostałem własne, bardzo wygodne posłanie, miskę z wodą i jedzeniem. Niczego mi nie brakowało. Od dziewczyny oraz jej rodziny miałem ciągłą czułość, dobroć, łagodność. Wiedziałem, że czasem nie potrafię się zachować. Miałem problemy z nauką chodzenia na smyczy- w końcu nigdy tego nie robiłem. Starałem się jednak, jak mogłem, a w nagrodę często dostawałem jakiś smakołyk. Chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do dorosłego mężczyzny, do jego głosu, ciągle uciekałem przed podniesioną ręką, czy nawet ton wyższym głosem. Jednak los uśmiechnął się do mnie. Dziewczyna, moja Pani, zabrała mnie do domu, dała mi schronienie, bezpieczeństwo i szczęście. Dziękuję.
oceny: bezbłędne / bardzo dobre
oceny: bezbłędne / bardzo dobre
oceny: dobre / bardzo dobre
Jeśli chodzi o konkurs, Pani Wu, tematya była otwarta, dlatego zdecydowałam sie dać ten tekst. Napisało go samo życie i dlatego jest dla mnie bardzo ważny emocjonalnie.
oceny: bezbłędne / znakomite
(cytat z pamięci - patrz 4. akapit)
1.osobowym narratorem tego opowiadania jest pies Brajan ze schroniska, który szuka swego raju na Ziemi - i znajduje go dzięki dziewczynie.
Moje marzenia spełniły się. Dostałem własne, bardzo wygodne posłanie, miskę z wodą i jedzenie.
(patrz ostatni akapit)
Powtarzam więc niniejszym:
Zbliżają się już święta -
Nie róbmy z psów "prezęta".
Pies naszym bratem mniejszym!
oceny: bezbłędne / znakomite