Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-01-28 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2377 |
1
MAGIA PRZEDMIOTU_III
Kilka dni po Sylwestrze wybrałam się do ciotki, żeby zabrać rzeczy, które u niej zostawiłam. Rodzina dawno rozjechała się już do swoich domów – moja siostra z dziećmi też. Mogłam wreszcie poczuć się panią we własnym mieszkaniu.
Na dworze wciąż było mroźno. Zima nie miała zamiaru nas opuścić. Gdy wyszłam na zewnątrz, panował już zmrok, chociaż była dopiero godzina siedemnasta. Szczękając od chłodu zębami niemal przebiegłam dwie ulice. Z ulgą, że mam to już za sobą nacisnęłam dzwonek domofonu przy drzwiach wejściowych bloku, w którym mieszkała ciotka.
Otworzyła od razu.
Dobrze, że przyszłaś! - zawołała na mój widok. - Jest u mnie Halinka. Zabawisz gościa rozmową a ja tymczasem wyskoczę po zakupy. Muszę zaopatrzyć się w parę rzeczy, bo nawet nie mam czym was poczęstować. Dużo czasu nie zajmie mi to.
Trzeba przyznać, że poczułam się trochę nieswojo. Opowieści ciotki o pani Halinie spowodowały, że nagle obudził się we mnie jakiś respekt w stosunku do tej osoby. Nabrałam do niej dystansu ale to wywołało uczucie skrępowania.
Na dworze jest solidny mróz – powiedziałam. - Może lepiej ja to załatwię.
Wcale nie chciało mi się iść do sklepu lecz zabawianie przyjaciółki ciotki rozmową wydało mi się teraz bardzo ciężkim zadaniem.
Nie, nie... - zaprotestowała ciotka. - Muszę trochę przewietrzyć się. Dzisiaj nosa nie wytknęłam z domu. Dobrze mi to zrobi. Ty, tymczasem zaparz herbatę.
Dalsze dyskutowanie o tym, kto ma pójść po zakupy nie miało sensu. Zdjęłam płaszcz, buty i weszłam do pokoju. Pani Halina siedziała na kanapie.
Przywitałam się i spytałam, czy napije się herbaty?
Chętnie – powiedziała uśmiechając się.
To ja lecę! Zaraz wracam! - zawołała ciotka z korytarza.
Po paru minutach trzasnęły za nią drzwi.
Poszłam do kuchni.
Wstawiając czajnik z wodą na kuchenkę zastanawiałam się o czym by tu z panią Haliną pomówić?...
Wielu rzeczy byłam ciekawa ale zupełnie nie miałam talentu do wypytywania ludzi
o prywatne sprawy i nakłaniania ich do tego, by o nich mówili. Kiedy wróciłam do pokoju z tacą, na której stały dwie szklanki herbaty oraz cukiernica i postawiłam to na stole, nie miałam lepszego pomysłu, niż zadanie pytania, które często się słyszy w takich okolicznościach:
I jak tam po świętach?
Pani Halina podjęła temat. Zaczęła opowiadać o swojej wizycie u krewnych a także o uciążliwościach podróżowania w okresie przed- i poświątecznym. Słuchając jej,
wtrącałam od czasu do czasu parę słów. Takim sposobem dobrnęłyśmy do sprawy pasterki.
Byłyście panie w kościele na pasterce? - spytała.
Byłyśmy, chociaż początkowo chciałyśmy zrezygnować – powiedziałam.
Ja też byłam – stwierdziła pani Halina i zmyśliła się. - Wie pani... - dodała po chwili – to miasto, gdzie pojechałam to moja rodzinna miejscowość. Bliskich krewnych już nie mam. Ci, których czasami odwiedzam to dalekie kuzynostwo. Ale kościół... Wiąże się z nim tyle wspomnień... W dzieciństwie każdej niedzieli chodziłam tam z mamą. Miałyśmy swoje miejsce przy filarze. To nie była nasza parafia. Mimo tego, od wielu lat co roku, na Boże Narodzenie w tej bocznej nawie stoi szopka, w której jesteśmy... A raczej nasze figury. Dzisiaj nikt już chyba nie pamięta twarzy mojej matki z czasów, gdy nie była jeszcze staruszką. Nikt też nie kojarzy mnie z figurą dziewczyny, która wygląda jak panna młoda w białej sukni. W dzieciństwie szybko rosłam. Kiedy szłam do pierwszej komunii, miałam prawie 160 cm. wzrostu. Byłam znacznie wyższa od swoich rówieśników. Później to się przyhamowało. Podrosłam jeszcze trochę i zatrzymałam się na przyzwoitym poziomie. W każdym razie, nikt pewnie tych figur z szopki nie kojarzy ze mną. Może rodzina?... Nie rozmawialiśmy o tym. Mi wystarczy, że ja wiem...
To bardzo wzruszające – powiedziałam. - Ale właściwie, dlaczego panią i pani mamę umieszczono w szopce jako figury?
Pani Halina przez chwilę milczała zastanawiając się nad czymś, po czym zadała mi zaskakujące pytanie:
Czy wierzy pani w diabła?
Patrzyła na mnie uważnie a ja musiałam mieć bardzo głupią minę. Wierciłam się na krześle i wydawałam z siebie jakieś pomruki świadczące o tym, że zastanawiam się nad pytaniem. Wreszcie wydusiłam z siebie słowo: poniekąd...
Czyli: nie wierzy pani w złe moce.
W złe moce wierzę! - zawołałam.
Pani Halina uśmiechnęła się:
W takim razie wierzy pani w diabła, bo to przecież to samo.
Według mnie określenie „zła moc” brzmi bardziej racjonalnie, podczas gdy diabeł kojarzy się z jakimś fantastycznym tworem – powiedziałam niepewnie.
Eee... - pani Halina machnęła ręką. - Diabeł jest konkretny. Po co owijać to w bawełnę?... Jeśli się mówi, że ktoś ma diabła za skórą, to wiadomo o co chodzi. Zła moc zamiast diabła od razu całą sprawę rozmywa. Może idzie o to, że jest chory albo jakiś niepozbierany?... Diabeł to uosobienie ciemnej strony życia i źródła złej mocy. Kto wchodzi z nim
w układy, wcześniej czy później doczeka się okropnych skutków takich interesów.
Przyjrzała mi się z uwagą.
Pewnie sądzi pani, że opowiadam głupoty?...
Ależ skąd!... - zaprzeczyłam. - W końcu podobnego zdania było paru znakomitych pisarzy. Mniejsza o romantyków, bo to już dość odległa sprawa... Ze współczesnych chociażby Tomasz Mann... Jego powieść „Doktor Faustus” przedstawia historię kompozytora, który podpisuje pakt z diabłem aby zyskać natchnienie twórcze... Podpisuje albo też wydaje mu się, że podpisuje... Mogą to być zaburzenia świadomości na skutek choroby...
Książki nie czytałam ale kiedyś widziałam film według tej powieści – powiedziała pani Halina. - I widzi pani... W całej tej historii nie jest do końca jasne, jak to z tym diabłem było?... Na pewno za diabelski pomysł można uznać świadome wpędzenie się w chorobę i podtrzymywanie tego stanu...
No i te zbiegi okoliczności... - dodałam. - Chce się coś zrobić ale nie można... Zupełnie tak, jakby istniała jakaś osoba, która tym steruje i nie dopuszcza do przeprowadzenia pewnych działań.
Właśnie! - ucieszyła się pani Halina. - W filmie czy w książce sprawa jest prosta. Spokojnie można powiedzieć, że to diabeł, bo któż by inny?..
Nie występują tam osoby, które mogły by w ten sposób zadziałać.
Faktycznie – przyznałam jej rację. - Innej siły sprawczej trudno się doszukać. Sam bohater pewnych rzeczy nie mógł spowodować. To oczywiste.
W życiu jest jednak inaczej – ciągnęła pani Halina. - Niekorzystne zbiegi okoliczności również zdarzają się ale za tym kryją się konkretne osoby. Jeśli dobrze poszperać, to można je nawet określić z imienia i nazwiska.
Tak, to prawda... - przyznałam jej rację. - Z tym, że powieść Manna i losy jego bohatera są metaforą historii Niemiec. Choroba, obłęd... Akcja rozgrywa się w początkach XX wieku, zdarzenia jednak opisywane są z perspektywy II wojny światowej...
Pani Halina pokiwała głową:
Wojna... W tym rzecz... Jedni chorują, dostają obłędu a inni mają to samo z ich powodu. Wszyscy wpadają w diabelskie sidła. Mówię o tym po to – dodała – żeby jakoś sensownie odpowiedzieć na pytanie, które pani zadała. Chodzi o tę szopkę... Sama kiedyś zaczęłam szukać informacji. Chciałam dowiedzieć się, czy gdziekolwiek jest taki zwyczaj, żeby umieszczać w szopce zwykłych ludzi? Okazało się, że jest... Tak robi się szopkę neapolitańska. Oprócz postaci Świętej Rodziny
i pasterzy stawia się tam też figurki rzeźników, tkaczy, winiarzy, garncarzy. Wszyscy pokazani są przy swoich warsztatach pracy. Do tego dołącza się różne rzeczy z codziennego życia; kosze owoców, bochny chleba, ryby. Każda z figur ma jakiś wyraz twarzy i wykonuje wyraźny gest. Są nie tylko postacie piękne ale i ułomne. Ich stroje szyje się z najlepszych tkanin. Niektóre szopki tak daleko posunęły się w naśladowaniu codziennego życia, że trudno nawet dopatrzeć się w nich akcentów religijnych...
Słuchałam z zainteresowaniem lecz to, co mówiła pani Halina nie do końca wyjaśniało sprawę. Zdecydowałam się spytać ją o parę rzeczy.
Czyli: umieszcza się w szopce różnych rzemieślników... Czy pani mama miała coś wspólnego z jakimś rzemiosłem?
Nie – pani Halina zdecydowanie zaprzeczyła.
A poza tym, to skąd ta pewność, że to jest pani mama?... - próbowałam dalej dociekać.
Moja rozmówczyni zastanowiła się, po czym odpowiedziała na moje pytanie pytaniem.
Była pani kiedykolwiek w gabinecie figur woskowych?
Popatrzyłam na nią z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
Jeśli dobrze zrozumiałam to te figury są duże?
Tak, są duże... – potwierdziła.
Nagle coś dotarło do mojej świadomości.
Czy pani uważa, że ma to jakiś związek z tym, od czego zaczęłyśmy rozmowę o szopce?...
Z diabłem?... - z ukosa rzuciła na mnie spojrzenie. - Niestety, tak. Do tego wniosku doszłam po przyjrzeniu się całej sprawie z perspektywy czasu... - Zamieszała łyżeczką herbatę, która w międzyczasie zdążyła ostygnąć. - Ta pani uwaga o różnych zbiegach niekorzystnych okoliczności jest bardzo słuszna. Z nami też tak było. Dotyczyły to nie tylko mnie ale również mojej matki. Nie chcę jednak o tym mówić... Ale opowiem pani o innej diabelskiej sztuczce... Jak wcześniej wspomniałam, kościół,do którego chodziłyśmy nie był naszą parafią. Z
tego powodu proboszcz bez skrupułów może sobie teraz ustawiać figurki. Gdyby jednak ktoś zajrzał w dokumenty parafialne, okazałoby
się wówczas, że nie ma mnie w nich. Nie ma mnie również w innych dokumentach kościelnych. Formalnie rzecz biorąc, wynika z tego, że nie zostałam ochrzczona...
Jak to?! - szczerze się zdziwiłam. - Przecież poszła pani do pierwszej komunii!
Naturalnie, że poszłam! - roześmiała się pani Halina. - Tylko, że wtedy
miałam dziesięć lat! Dzieci nie mają własnych dokumentów. Dopiero, gdy dorosłam i dostałam dowód osobisty, okazało się, że moje dane są zmienione. Zamiast dwóch imion miałam tylko jedno i na dodatek nie pierwsze ale drugie. Myślę, że również z tego powodu moje życie uległo zniekształceniu. Od razu zaczęło się od fałszywego kroku. Nikt mi nigdy nie wyjaśnił co się za tym kryło? Zostałam przy imieniu Halina, bo i tak wszyscy zwracali się do mnie w ten sposób.
Nie próbowała pani tego sprostować? - spytałam. - Przecież ludzie czasami nawet bez powodu zmieniają imiona... Najłatwiej załatwić to w Urzędzie Stanu Cywilnego. Według obowiązujących przepisów takie rozbieżności powinny być usunięte.
Pani Halina z rezygnacją pokręciła głową.
Jestem pewna, że gdybym podjęła działania w tym kierunku, natychmiast napotkałabym na nadzwyczajne trudności. Dobrze pani powiedziała: jakby istniała osoba, która tym steruje...
W tym momencie dało się słyszeć zgrzytanie klucza w zamku, co przerwało naszą rozmowę. Do mieszkania weszła ciotka. Od razu zajrzała do pokoju. Twarz miała silnie zarumienioną od mrozu. Obrzuciła nas radosnym spojrzeniem spod futrzanej czapki.
Już jestem! Widzę, że sobie miło rozmawiacie! Zaraz podam wam coś lepszego niż ta cienka herbatka! Jeszcze trochę cierpliwości! - zawołała i zniknęła w kuchni.