Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-04-27 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2381 |
Szaleńczy pościg
— Przepraszam — wyrwał mnie z drzemki niespokojny głos. — Czy to pański rower?
Uniosłem leniwie powieki i przyjrzałem się intruzowi zakłócającemu mi popołudniowy wypoczynek. To był młody, krótko ostrzyżony, może dwudziestoletni mężczyzna. Co chwilę oglądał się za siebie, drepcząc nerwowo w miejscu.
— Nie przepraszaj, tylko siadaj — odpowiedziałem życzliwie. — Mam tu jeszcze drugą butelkę.
— Nie mogę. Czy to pański rower?
— Ależ możesz! O co chodzi, nie lubisz Lecha? W domu mam jeszcze Żywca. Tak mi się przynajmniej zdaje…
— Przepraszam, to znaczy dziękuję, ale ja się trochę śpieszę. Czy to pański rower?
— Gdybyś się chłopcze śpieszył, nie sterczałbyś mi tutaj nad głową i nawijał jak zacięta pozytywka — pouczyłem go łagodnie. — A skoro sterczysz mi nad głową, to się nie śpieszysz. A teraz, kiedy sobie już tę kwestię wyjaśniliśmy, możesz spokojnie usiąść i coś wypić. Bo pić, mój drogi przyjacielu, zawsze lepiej w towarzystwie, niż samemu.
— Ale ja naprawdę się śpieszę! Chciałbym pożyczyć pański rower.
— Daj spokój, chłopcze. — Machnąłem ręką. — Wchodzisz do mojego ogródka, przerywasz mi drzemkę, i nawet nie chcesz się ze mną napić. Na dodatek w ogóle ciebie nie znam. Dlaczego niby miałbym ci pożyczyć rower?
— Ale on mi jest bardzo potrzebny! — Młodzieniec wyłamywał nerwowo palce. — Błagam! Mógłby mi pan go pożyczyć?
— Mógłbym. — Sięgnąłem po piwo i pociągnąłem jeden łyk. — Ale nie chcę.
— Ale to sprawa życia i śmierci! — wykrzyknął rozpaczliwie coraz bledszy młodzieniec. — Jestem ścigany!
Upiłem leniwie jeszcze jeden łyk i spojrzałem na młodego człowieka spod przymrużonych powiek. Miał elegancką marynarkę, przekrzywiony krawat i nieco pogniecione spodnie. Nie był nawet spocony. Wyglądał na całkiem normalnego. Tak to już jest, że w dzisiejszych czasach wszyscy wyglądają na całkiem normalnych. Nie można oceniać człowieka po wyglądzie.
— Gdyby to była sprawa życia i śmierci, chłopcze — powiedziałem, podkreślając wyciągniętym palcem najważniejsze słowa — to byś mnie nie pytał o zdanie. Gdyby mnie ktoś ścigał, to zamiast się pytać, po prostu porwałbym rower i popędziłbym przed siebie.
Młodzieniec rzucił się do roweru, wskoczył na siodełko i szarpnął kierownicą.
Podrapałem się po piersi.
— Oczywiście, gdyby to mnie ścigano — powiedziałem w zamyśleniu, patrząc, jak młodzieniec gramoli się z ziemi, — najpierw odczepiłbym od tylnego koła łańcuch.
— Ma pan klucz od kłódki? — zapytał nieszczęśliwym tonem, otrzepując spodnie.
— Co za głupie pytanie. Pewnie, że mam. To w końcu mój rower i moja kłódka. — Zastanowiłem się chwilę. — Słuchaj, młody człowieku, co ci powiem. Przyniosę szachownicę. Jak ze mną wygrasz, pożyczę ci ten rower.
— Ja naprawdę się śpieszę! — krzyknął młodzieniec. Wyglądał na zdesperowanego.
— To będziemy grali na czas. Dziesięć minut łącznie na posunięcia. Gdzieś na strychu mam zegar szachowy, czekaj…
Wstałem nieśpiesznie i przeciągnąłem się. Słoneczko przyjemnie grzało mi w brzuszek. Młodzieniec opadł na krzesło i schował głowę w dłoniach. Schowałem piwo pod stolik i bez pośpiechu wkroczyłem do domu. Wróciłem z szachownicą pod pachą, zgrzewką puszek Żywca w jednej ręce i zegarem szachowym w drugiej.
— Ha! Mam cię, łajdaku! — Tuż przed furtką stał drugi młody człowiek. Był cały czerwony i spocony. — Już mi nie uciekniesz!
Młodzieniec, który chciał pożyczyć mój rower, jęknął i poderwał się na nogi. Tamten, który go ścigał, wpadł przez furtkę do ogrodu.
— Wypadałoby powiedzieć dzień dobry — zwróciłem mu uwagę.
— Nie teraz! — warknął intruz. — Przybyłem pozbawić tego łajdaka życia. Zginiesz śmiercią marną, a twoje ścierwo toczyć będzie robactwo…
— Nie! — jęknął ten pierwszy i zakrył oczy. Cofając się, omal nie przewrócił krzesła.
— Tak! — ten drugi zbliżał się do niego pochylony, wymachując rękoma. — Zamorduję ciebie! Zapłacisz za swoje grzechy, podły banito. Umrzesz, i nikt po tobie nie zapłacze…
— Przepraszam, czy panowie uciekliście może z jakiegoś brazylijskiego serialu? — zainteresowałem się uprzejmie, sadowiąc się znowu na krześle. Zgrzewkę położyłem koło nogi, a szachownicę na stoliku.
— Co? — powiedział intruz i przyjrzał mi się nieco nieprzytomnie. — Co to za kretyn?
W pierwszej chwili chciałem się obrazić, ale potem to przemyślałem i doszedłem do wniosku, że jednak tego nie zrobię. Za piękny był dzień.
— Po pierwsze, jak niby masz zamiar zabić swoją ofiarę, młody człowieku, jeżeli nie masz ani pistoletu, ani noża?
— Faktycznie — stropił się tamten i zmarszczył czoło. — Aha! Uduszę ciebie gołymi rękoma, zdechniesz wijąc się w męczarniach, a potem…
— A po drugie — przerwałem mu, sięgając po butelkę z piwem. — Gdybym to ja miał kogoś zabić, to bym przystąpił do rzeczy od razu, bez trwającego pół godziny wstępu.
— Niby racja — zdumiał się intruz.
— Nie słuchaj go! — jęknął ten pierwszy. — Sam mówiłeś, że to kretyn!
— Wiecie co, chłopaki, mam pomysł. — Odstawiłem butelkę i poklepałem szachownicę. — Rozstrzygnijcie tę sprawę jak prawdziwi mężczyźni.
Odwrócili do mnie jednocześnie głowy. Niezrażony spojrzeniami, rozłożyłem szachownicę i zabrałem się do wyjaśniania reguł gry.
I tak to się zaczęło. Siedzą u mnie już jakieś dwa lata. Na zimę wnoszę im stolik do salonu. Nie mają dużych wymagań — paluszki, jakieś chipsy, rzecz jasna piwo, od czasu do czasu nocnik i świeża zmiana bielizny. A ja zyskałem oryginalną ozdobę trawnika i — co też jest nie do pogardzenia — towarzystwo do butelki. Niektórzy twierdzą w związku z tym, że porcelanowe krasnale wyniosłyby mnie taniej. Pewnie mają rację. Ale porcelanowego krasnala może sobie kupić każdy. A dwóch grających w szachy dziwaków mam w ogródku
KOMENTARZ: Napisane jako odskocznia przy tworzeniu śmiertelnie poważnego opowiadania na pewien konkurs. Uprzednio wrzucone na inne forum - ta wersja uwzględnia poprawki zasugerowane przez tamtejszych użytkowników.
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
oceny: bezbłędne / znakomite