Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-06-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1223 |
Wzdłuż chodników gromadzą się ciekawscy mieszczanie. No, jakże! Toż to pierwsi przez nich widziani *ci straszni czerwoni*, mordercy zza rogu, funkcjonariusze GPU*), o których tyle czytali w ostatnich doniesieniach ich własnych cajtungów. Są wyraźnie rozczarowani. Nie widzą nigdzie u nikogo z nas żadnej brody, żadnych okrwawionych noży u pasa, nie widzą okropnych pysków ni mord, nie słyszą wrogich okrzyków. Wyglądamy tak jak oni, tylko bardziej jesteśmy wyniszczeni i zmordowani... Mamy na sobie ten sam ubiór, te same kapelusze, buty. Tylko na niektórych twarzach wyraźnie widzimy zaskoczenie i współczucie. Są jednak tutaj w Weisburgu także miejscowi prawdziwi *patrioci*. Z gromady gapiów wyskakuje malutki gruby człowieczek w brunatnej koszuli SA, z szeroką czerwoną opaską na rękawie. Podbiega i z rozmachem uderza w twarz najbliższego z nas, starego palacza Kunzina.
- Ty przeklęty bolszewiku! Jeszcze ci pokażemy! - wrzeszczy i próbuje uderzyć *dziadka* po raz drugi, lecz konwojent chwyta go za kołnierz i odstawia z powrotem na chodnik jak małpkę. Reszta Niemców stoi i milczy, nie wyrażając w tej sprawie ni swojej dezaprobaty, ni pochwały. Ciekawe, co tak naprawdę myślą...
Już wkrótce wychodzimy na szeroką asfaltową szosę, obsadzoną dzikimi jabłoniami. Miasteczko już za nami, a zatem wyprowadzają nas gdzieś dalej. Ale dokąd? Idziemy tak już może kilometr, skręcamy w lewo i zaczynamy forsować strome podejście pod górę. Idzie się coraz trudniej, a wóz z naszymi tobołami posuwa się w żółwim tempie za nami.
- Zwolnij! Zwolnij! - krzyczy dowódca eskorty.
Po pół godzinie już nie mamy wcale sił, nie starcza nam powietrza i nie możemy złapać tchu. A więc to dlatego dali nam tego konika z wozem... Robi się coraz zimniej. Wreszcie wychodzimy na szczyt. A dookoła wszędzie złote jesienne lasy, wszędzie czerwone, żółte, pomarańczowe i brązowe liście. Zielone jodły i sosny... Cóż to za pejzaż! Nie mamy jednak sił, żeby się nim zachwycać, sami z trudem łapiemy oddech.
- Postój! Pięć minut! - wrzeszczy jeden z oficerów.
Przewracamy się pokotem na trawę. Boże, jak ona pachnie! W głowie pojawiają się jakieś urwane obrazy... Łąki, wioseczka Mieriewo, gdzie późnym latem mieszkałem z rodziną... Tam też tak cudownie pachniały trawy i był taki sam kolorowy las...
- Aufstehen! Marsz!
Znowu zaczyna się kolejne podejście w górę, i jest ono coraz bardziej strome. Słońce skrywają ciemne chmury. Las gęścieje, a ścieżynka, którą idziemy, staje się całkiem wąska. Raptem przed naszymi oczyma wyrasta wysoka ściana. Jeszcze kilka kroków - i widzimy przed sobą stary, mroczny, szary potężny zamek. W milczeniu i złowieszczo patrzy na nas wąskimi szczelinami średniowiecznych strzelnic.
.................................................................
*) GPU - skrótowiec. Co oznacza, nie wiem. Może jakiś rodzaj specsłużb? W książce J. Klimiencienko nie ma żadnych odnośników :(
Niestety, tłumaczenie moje publikuję dzisiaj, 75 lat po wojnie - i czytają to teraz najczęściej przede wszystkim ci, którzy NIC o tamtym świecie nie wiedzą.
Dla mnie to problem nie do rozwiązania :(