Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-05-13 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3572 |
W sercu przyrody
Gdyby produkcja żelaza w okolicach Starej Huty rozwijała się do naszych czasów, a dymarki czy inne urządzenia do wytopu żelaza zamieniłyby się w piece hutnicze i obrosły familokami, mielibyśmy może tutaj kolejne zagłębie przemysłowe, a nie uznany za unikalny w całej Europie, dzisiejszy Park Krajobrazowy Dolina Baryczy, położony na granicy Dolnego Śląska i Wielkopolski. Po wczesnej epoce żelaza zostały już na tych terenach tylko nazwy miejscowości, niewiele oddalonych od Starej Huty – Żeleźniki, Ruda Milicka, Ruda Sułowska, czy Kuźnica Czeszycka oraz znajdowane płytko pod powierzchnią ziemi bryły rudy żelaza, albo wmurowane w ściany niektórych starych budynków, zamiast kamieni czy cegieł, klocki wyciosane z kawałków rudy. Ponieważ jednak produkcja żelaza na tych terenach skończyła się na etapie rzemieślniczym i nie stworzono tu żadnego wielkiego przemysłu, okolicom udało się do dziś zachować dużą część, w miarę naturalnych, walorów przyrodniczych.
Dawne bagna i grzęzawiska w lasach, gdzie łowili ryby i polowali na zwierzynę od czasów epoki kamiennej rybacy i myśliwi mieszkający w szałasach i modlący się do słońca, zostały zamienione w płytkie stawy rybne, urządzane tu od dwunastego wieku przez zakon cystersów. W czasach rzymskich przebiegał przez te tereny prowadzący znad Bałtyku na południe szlak bursztynowy.
W niewyobrażalnie odległych czasach, panował na tych terenach podobnie jak na innych obszarach dzisiejszego klimatu umiarkowanego, klimat tropikalny i można sobie wyobrazić, jak na wielkich przestrzeniach ciągnących się od dzisiejszego Paryża po Wrocław i dalej, rosły rośliny lasu tropikalnego i żyły zwierzęta spotykane dzisiaj w Afryce. W miejscu dzisiejszego dorzecza Odry, której dopływem jest Barycz, płynęła niegdyś przez te tereny wielka prarzeka, od południowego morza Tetydy, do Oceanu Północnego.
Dziś na groblach pomiędzy stawami, na obrzeżach lasów i łąk, które przeważają na tym terenie można spotkać znacznie więcej, aniżeli gdziekolwiek indziej, wielowiekowych dębów, stojących tu od stuleci, niczym patriarchowie czuwający zda się, nad zachowaniem czegoś, co człowiek lekkomyślnie lub z żądzy krótkowzrocznych korzyści, mógłby zepsuć czy zatracić. Największy i najstarszy z nich, Dąb Jan, mający ponad osiem metrów obwodu, stoi w lesie rozciągającym się pomiędzy Starą Hutą a Możdżanowem i nie raz zbierając w tych lasach grzyby, przystajemy pod nim na chwilę zadumy. Z majestatem starych dębów może równać się w tych stronach chyba jeszcze tylko rzadko przez nas widywane, zaledwie kilka razy w roku, dostojne szybowanie wysoko nad nami pary orłów bielików, które mają tutaj kilka gniazd, jak choćby to pod odległym o kilkanaście kilometrów Dziewiętlinem, gdzie do niedawna jeszcze żył nasz przyjaciel leśnik, Polak jakby sprzed kilku wieków, przeniesiony żywcem w nasze czasy, Stasiu Woliński.
Od osiemnastu lat, regularnie niemal w każdy weekend, przyjeżdżam do Starej Huty, oddalonej od Wrocławia o około sześćdziesiąt a od powiatowego Milicza o osiemnaście kilometrów, mając okazję bezpośredniego obcowania z przyrodą i obserwowania różnorodnych przejawów jej życia oczyma kogoś, kto nie będąc z wykształcenia przyrodnikiem, zaczął się baczniej przyglądać i interesować przyrodą . Nietrudno było zauważyć, że życie tutaj toczy się innym , bardziej normalnym rytmem aniżeli ten, do którego musieli przywyknąć mieszkańcy miast, a nawet, jakby lgnie do ludzi szanujących naturalną ciszę i potrafi cieszyć ich każdego dnia, o każdej porze roku, swoim rytmem i bogactwem, a czasem potrafi uczyć rzeczy, których nigdy nie nauczymy się, ani w szkole ani w domu, a niejednokrotnie może nas zadziwiać i zastanawiać. Nie zauważyłem nawet kiedy, ale dopiero tutaj, poczułem się ważnym obywatelem kosmosu, a równocześnie małą cząstką wszystkiego wokół, czasem może nawet drobiną piasku wtopioną w dno rzeki , czy kroplą krwi przepływającą przez serce natury.
Przyjeżdżamy z Wiesią pod koniec każdego tygodnia, najczęściej w piątek, do naszego drewnianego domku usytuowanego pod południową ścianą lasu zaledwie pół kilometra za Starą Hutą. Znajdujemy się w przedwojennym pasie przygranicznym. Mijamy na rozwidleniu dróg kapliczkę przypominającą nam o naszym dążeniu do wieczności, i przejeżdżamy obok budynków, w których do roku trzydziestego dziewiątego, znajdowała się placówka grenzschutzu, a gdzie mieszka teraz najbliższy nasz tutaj sąsiad, Bolek Łaskawy. Gdy stajemy już na miejscu mając za plecami ścianę lasu, przed naszymi oczyma roztacza się widok na panoramę rozciągających się przed nami łąk, okolonych lasami. Te łąki są o każdej porze roku wielką sceną, na której w powietrzu i na ziemi odbywa się nieustanny spektakl. Jesteśmy przeważnie widzami, obserwujemy różne zwierzęta w ich naturalnym środowisku, ale nierzadko również aktorami, jak wszyscy pozostali. W jasne noce nad tymi łąkami nieme przedstawienie dają też gwiazdy, które dopiero tutaj są tak blisko nas, jak w żadnym innym miejscu. Łąka byłaby chyba idealnym lądowiskiem dla UFO, gdyby została kiedyś odkryta przez przedstawicieli pozaziemskich cywilizacji.
Cotygodniowe pobyty w Starej Hucie weszły już na stałe w rytm naszego życia. Od jakiegoś czasu każdy nasz przyjazd tutaj wydaje się nam tak naturalny, jak wiosenne przyloty żurawi, bocianów, czapli i dzikich gęsi, a nasz odjazd w kierunku południowym , do Wrocławia, w niedzielę wieczorem, równie naturalny, jak ich jesienne odloty, również na południe.
oceny: bezbłędne / znakomite