Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-08-28 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2997 |
Na koniec wakacji postanowiliśmy podtrzymać tradycję ich pożegnania, znaną nam od starszych chłopaków. Uważaliśmy się już za tak dojrzałych, że byliśmy godni jej kontynuowania. Przy okazji chcieliśmy się choć trochę odegrać za ciężkie przeżycia, jakie dorośli zgotowali nam po powrocie z kolonii.
W jeden z ostatnich dni sierpnia, jeszcze ciepły ale już krótszy, zebraliśmy się jak zwykle przy trzepaku. Tomek pierwszy poddał pomysł:
– Chłopaki, starsi nie zagrali jeszcze z wartą przy dyżurce w podchody. Może my zrobimy?
– Ale jak nas złapią, to będziemy mieli przesrane. Pamiętacie pożar? – jak zwykle zaczął marudzić Maciek.
– Nie chcesz, to możesz iść z dziewczynami poskakać w klasy! - Tomek już zapalił się do zabawy, oczy zaświeciły mu się jak u wilka w nocy.
– Ja tylko tak...
– To nie pieprz jak potłuczony. To co, chłopaki?
– Jasne. Fajnie! Będzie świetna zabawa! – radośnie przytaknęliśmy. – Tylko trzeba porządnie przygotować, jak starsi. Żeby nas nie chwycili.
– Nas chwycić? W parku, w nocy? Chyba że ktoś będzie uciekał kuśtykając, jak jakiś kuternoga! Dwóch z nas postawimy na czujki z boków i niech spróbują nas złapać – Tomek szybko rozwiał nasze lekkie obawy.
– To co? Dzisiaj wieczorem?
– A na co czekać? Na deszcz czy śnieg? Każdy przynosi co potrzeba. Naboje macie? Ja kilka sztuk mam. Spotykamy się przed zmierzchem.
– Mam kilkanaście – pochwalił się Jędrek.
– Ja też. I ja mam kilka. Ja też mam – chłopaki po kolei zgłaszali swoje zapasy.
– To amunicji nie zabraknie. Użyjemy jej do skutku – Tomek aż zatarł ręce z radości.
Do zabawy w podchody z wartą wystarczały drzewa, krzaki i zmierzch, oraz tylko trzy rzeczy, które musieliśmy zorganizować – kilka długich sznurków, kamyki i naboje. Nic więcej. Zdobycie najważniejszych z nich – nabojów do karabinków automatycznych Kałasznikowa, także nie nastręczało zbytnich trudności. Za ogrodzeniem koszar brygady było pole ćwiczeń i strzelnica wojskowa. W lesie, w kierunku jeziora, była ukryta druga strzelnica. Żołnierze odbywali ostre strzelanie dwa do trzech razy w tygodniu. W pozostałe dni przekradaliśmy się tam przez ogrodzenia i obok stanowisk strzelniczych zawsze znajdowaliśmy zagubione w piachu lub trawie niewystrzelane, zagubione naboje. Kadra prowadząca zajęcia ogniowe nie rozliczała w tamtych czasach zbyt skrupulatnie ilości wydanych żołnierzom nabojów ze zwracanymi przez nich łuskami.
Wieczorem zebrała się cała grupa. Byliśmy podekscytowani – to miały być nasze pierwsze tak poważne podchody, dotąd zarezerwowane tylko dla starszych chłopaków. Nie dopuszczali nikogo ze „smarkaczy”; znaliśmy je tylko z ich opowiadań. Teraz zaś sami, bez ich pomocy i doświadczenia, mieliśmy ganiać się z żołnierzami.
Sprawdziliśmy wpierw zabezpieczenie materiałowe:
– To co kto ma? Wszyscy przynieśli sznurki i kamienie? Aż za dużo, tylko kilka wykorzystamy. A ile nabojów mamy? Pokażcie – rozpoczął zliczanie Włodek. – Cztery, sześć, dwa, dziewięć... ponad pięćdziesiąt, nie zabraknie nam. To co, idziemy?
– Poczekaj, jeszcze nie ma zmierzchu. A kto będzie czujką?
– Niech Maciek i Jędrek.
– Dlaczego ja?! – Jędrek aż podskoczył. – Idź sam!
– Zaraz, spokojnie – wtrąciłem się. – Jak nam chłopacy opowiadali, ganiali się jednej nocy po kilka razy z wartą. Podzielimy się, za każdym razem kto inny będzie na czujce.
– No dobra. To mogę być z Maćkiem pierwszy.
– To mamy ustalone. Jeszcze tylko kolejność.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Dla mnie, wtedy małysza, i moich kolegów, wydawało się to świetną zabawą. Teraz już na to inaczej patrzę... ale mam dużo więcej lat i doświadczenia życiowego ;)
Możliwe że to opowiadanie będzie jednym z wielu w nowej książce.
oceny: bezbłędne / znakomite
Ale mogę się mylić. Poza tą uwagą, wszystko dobrze i ciekawa jestem, co dalej? :)
Co do wywnętrzniania się... to tylko opowiadanie, wspomnienia. Psychologiczne rozważania zostawiam innym ;)