Przejdź do komentarzyRozmowy z mamą przy szorowaniu pleców
Tekst 25 z 117 ze zbioru: Pozostało w pamięci
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2015-12-06
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3109

(-)* Zostałem natychmiast zagnany do wanny i przez dłuższy czas porządnie szorowany, aż do zaczerwienienia skóry. Mama, jak zwykle, w czasie mycia nie omieszkała swojego wypowiedzieć:

– Czy wy się tam nie myliście? Woda brudna, jakbyś z kopalni wyszedł! A co to za plaster masz na kolanie?

– A, to? Nic wielkiego. Wpadłem na drut kolczasty w lesie, już prawie zaleczone.

– Że też zawsze coś ciebie spotyka! Pokaż no… na szczęście nie jest źle.

– Mamuś…

– Tak, teraz mamuś. Zawsze coś. Miałeś chyba dwa latka, jak zęby wszystkie wybiłeś, gdy spadłeś z drewnianego konika.

– Zęby?! Ale ja nie pamiętam.

– Jak możesz pamiętać? Płakałeś wniebogłosy. Włożyłam ci te mleczaki z powrotem, zawiązałam buzię chustką i do dentysty. Chciał je wyjąć, mówił, że nie wrosną, że trzeba czekać na stałe zęby. A czym byś gryzł? Nie dałam i dobrze. Ha! Wrosły i miałeś.

– Ale w Gdańsku już nie płakałem. To pamiętam.

– Co w Gdańsku?

– No, jak się bawiliśmy w wojnę u cioci Jani na Szerokiej. Co wpadłem do tej dziury po domu i nogę rozwaliłem.

– Nie płakałeś, bo zemdlałeś.

– Ale nie od razu zemdlałem! Dopiero jak mnie Andrzej przytachał do łazienki i nogę pod wodę włożył.

– Też pomysł, zamiast nas zawołać, to po cichu jeszcze weszliście. Wiesz, ile krwi straciłeś?! Cała wanna była we krwi.

– Bo się bał, że dostanie wciry, że mnie nie przypilnował.

– Swoje i tak dostał! Starszy brat a taką ranę tylko zimną wodą chciał zatamować! Dobrze, że Tereska się przestraszyła i mnie zawołała, gdy zemdlałeś.

– Ale wpierw nie chciała dać sukienki ze swojej lalki, jak Andrzej z dołu wołał, aby dała. Bo chciał mi zawiązać.

– Przecież nie widziała, że się zraniłeś. Jak zobaczyła, to dała. Dziewczynki są zawsze bardziej odpowiedzialne. Co byście bez nas poczęli? Tylko bawicie się w wojnę. A potem ciągle was bandażujemy.

– Nie ciągle! Jak mieszkaliśmy jeszcze w Bydgoszczy, przy Sosnowej, to biliśmy się z tymi za szkołą i nic mi się nie stało…

– O czym mówisz? Nic nie wiem...

Po co ja o tym wspomniałem? Próbowałem przemilczeć, mydląc sobie intensywnie głowę, ale mama nie popuściła:

– Spytałam się. Kiedy to było?

– Ee tam, takie tam… To było dawno.

– Nie wymiguj się. Mów, jak zacząłeś.

– Mamo, przecież mówię, że to było dawno, jeszcze w Bydgoszczy.

– Więc tym bardziej to już żadna tajemnica. No więc?

Właściwie mama miała rację. Nie była to żadna tajemnica, gdyż zbyt wielu chłopaków w tym uczestniczyło. I poszło o nie byle co, tylko kto jest Polakiem, a kto…:

– To było wtedy, jak „Krzyżaków” wyświetlali, jak poszedłem już do szkoły. Andrzeja na film już wpuścili i opowiedział mi wszystko. No i potem nasze bloki umówiły się z tymi za szkołą, że zrobimy bitwę pod Grunwaldem.

– To ilu was było?!

– Mnóstwo, mamo! Dwieście, trzysta, a może i więcej! Ale to było! Wszyscy przygotowali miecze, tarcze i hełmy. No i jak się umówiliśmy, to ledwie się zmieściliśmy na tym placu z boku szkoły. No tam, co to plac był niczyj, ani nasz, ani ich. Aleśmy się z nimi bili! Tylko nikt nie chciał być Krzyżakami, to się kłóciliśmy. No więc my na nich krzyczeliśmy, że to oni są Krzyżakami, a my Polakami. A oni to samo na nas…

– Zaraz, zaraz, to Andrzej wziął ciebie ze sobą?! Jak mógł, przecież nie miałeś nawet siedmiu lat!

Oto cała mama! Nie rozumie takich prostych rzeczy. Co ma do tego wiek? Tata bez pytania by zrozumiał! Kiedy przeprowadziliśmy się do Grudziądza i na „dzień dobry” dostałem bokserską fangę w nos na podwórku, gdyż nie znałem słówka ”jo”2), to nie mówił, że ukończone osiem lat jest jeszcze zbyt małym wiekiem na bójki! A skąd miałem to słowo znać? W Bydgoszczy tak się nie mówiło; do tego tam zamiast boksu na podwórku królowały zapasy. A w nich byłem bardzo dobry, starszych kładłem! Tego od fangi od razu położyłem na ziemi. Tylko że nie dotrzymał słowa. Jak go przewróciłem, to się poddał. I taki świnia, kiedy go puściłem, to mi znowu przyłożył! To mnie nauczyło przynajmniej ostrożności, że nie zawsze można wierzyć od razu w to, co drugi obiecuje. Dostał za swoje, dobrze go za drugim razem przycisnąłem. Odechciało mu się łamać dane słowo!

Wiek, nie wiek, pewne rzeczy chłopak musi robić i już! Tylko jak to mamie to wytłumaczyć?

– Oj, mamo, prawie już miałem! Jak by mnie nie wziął, to sam bym poszedł. Miał mnie na oku. Zresztą chłopacy się umówili, że my młodsi między sobą się bijemy, a starsi ze sobą. No i jak tak stanęliśmy, to zaczęliśmy krzyczeć, że to oni mają być Krzyżakami, a oni tak na nas. Nikt nie chciał ustąpić. Mieliśmy być Krzyżakami?! To się wreszcie rzuciliśmy, krzycząc, że na Krzyżaków, a oni to samo. Aleśmy się bili! Ale lekko mamo, tak na niby, przecież miecze były drewniane i tarcze mieliśmy.

To ostatnie dopowiedziałem, widząc, jak mama zmienia się na twarzy. Dodałem dla uspokojenia:

– I prawie nic nikomu się nie stało.

Że też mnie podkusiło! A tata zawsze powtarzał, że mowa jest srebrem, ale milczenie złotem! Mama aż przerwała szorowanie moich pleców:

– Prawie?! Przecież mogliście się pozabijać! Drewnianym mieczem też można krzywdę zrobić!

– Ee tam, tylko kilka siniaków było. Ale jaka zabawa!

– Zaraz, czy to było wtedy, kiedy pełno milicji ganiało po całym osiedlu?

– Chyba tak, mamo. Bo jak walczyliśmy, to szybko przyjechała. Może przez ten hałas, albo ktoś z dorosłych wezwał. Więc wszyscy rzucili się w nogi, a milicja nas goniła. Ja z Andrzejem i jeszcze kilku chłopaków od nas wbiegliśmy do naszego domu. Schowaliśmy się na klatce na trzecim piętrze i myśleliśmy, że pobiegną dalej, ale usłyszeliśmy że wbiegają. To przez ten właz u góry weszliśmy na strych i wdrapaliśmy się do góry na te belki od dachu. Tam się na nich położyliśmy, a milicja też weszła na strych, ale nie patrzyli do góry. Przeszukali strych i któryś krzyknął, że pewnie drugą klatką uciekliśmy i tam też zeszli. No to jeszcze poleżeliśmy i już. Ale zabawa była!

– Zabawa? Mogliście sobie krzywdę zrobić, i jeszcze bym chodziła po was na milicję!

– Ale przecież nas nie złapali…

– Ale mogli! Zawsze coś musieliście wywinąć! I Andrzej, starszy, a jeszcze ciebie wciągał.

– Wcale nie, mamo. Sam chciałem.

– Ale on starszy i miał ciebie pilnować, a nie wciągać do bijatyk.

– Mamo! To nie była bijatyka, tylko biliśmy się jak pod Grunwaldem! A Andrzej mnie pilnuje, jak wtedy co mnie odkopał.

– O Jezu! O czym znowu mówisz?!

Znowu się zagalopowałem! A Andrzej mi mówił, żeby ani mru mru mamie…

– Mamo, to było bardzo dawno, też jeszcze w Bydgoszczy. Już jestem wykąpany i głodny. Zjadłbym coś.

– Zaraz zjesz. Co to było?!

– A tam, kiedyś na podwórku zamek z piasku budowaliśmy i wykopaliśmy taki mały rów. No i mnie w nim trochę zasypało, ale zaraz Andrzej z chłopakami mnie odkopali.

– Czego ja jeszcze nie wiem?! Jak nie bójka z innymi, to milicja was gania. Teraz jeszcze to! Albo z tym psem, kiedy mi się wyrwałeś…

Mamę wyraźnie wzięło na wspominki.

– Bo mama mnie słabo trzymała. Przecież lubię psy, to do niego podbiegłem.

– Musiałeś chwytać tego wilczura za szyję?

– Bo chciałem go ukochać… ale mnie tylko przewrócił. Psy wyczuwają, kto je lubi. Przecież nie ugryzł mnie.

– Ale stanął łapami na tobie. Boże, aż mi serce wtedy prawie stanęło!

– Ale pies tylko stanął i nie ugryzł. Zresztą ta pani zaraz go odciągnęła.

Czy mama nie skończy? Każdy coś przecież przeżył, nie byłem wyjątkiem wśród chłopaków. Lepiej nie będę się już odzywał, bo jeszcze znowu coś wygadam...

– Albo jak na Dworcowej w Domu Towarowym wyrwałeś mi się w tłumie. Przecież nie miałeś wtedy chyba pięciu lat. Taki kawał drogi od domu, biegałam po wszystkich szpitalach i milicji…

– Mamusiu, przecież pamiętałem, że jechaliśmy tam tramwajem. Nie mogłem ciebie odnaleźć, to wróciłem jak tory prowadziły. A przy lasku to już wiedziałem gdzie dom.

– Jak ja się wtedy zdenerwowałam!

– … i za to, że nic mi się nie stało, to jeszcze mama na mnie nakrzyczała, jak wróciła – skrzywiłem się na dawne wspomnienie. – Gdybym się odnalazł dopiero na drugi dzień, to by mama mnie wyściskała… – Skorzystałem z okazji, aby mamie dogadać. Czy nie możemy już skończyć tych wspominek?!

– Miałam z tobą skaranie boskie, jak byłeś malutki, oj miałam. Na chwilę nie można było ciebie spuścić z oczu. – I tak, nie przestając mówić, mama doszorowała wreszcie moje plecy, aż skóra piekła. Skończyła i, wychodząc z łazienki, dorzuciła:

– No dobrze, opłukaj się i ubieraj. I zaraz do obiadu siadaj. Musisz opowiedzieć, jak na koloniach było.

– Mamusiu, już przecież mówiłem, że...

– Mówiłeś, ale opowiesz dokładniej. Wytrzyj się, a ja już stawiam obiad. Jeszcze pogadamy.

O czym mama jeszcze chce rozmawiać?! Ileż można wspominać zamierzchłe czasy? Że też kobiety nigdy nie mają dosyć. Jak już je weźmie na wspominki, to mogą tak godzinami ciągnąć. Zagadają biednego człowieka na śmierć. A tam, pewnie tak tylko mama powiedziała... (-)


*część wiekszej całości.

  Spis treści zbioru
Komentarze (12)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
:rotfl: :rotfl:: rotfl: :rotfl: :rotfl: = turlanie ze śmiechu po podłodze :-D
avatar
Teraz się wspomina dziecięce czasy z uśmiechem. O gorszych momentach się zapomina. Tak to już jesteśmy skonstruowani, umysł dba o higienę ;)

PS. Człek kilka razy sprawdza, a ciągle jakieś niedoróbki się przecisną przez oczka wzmożonej uwagi. Teraz dopiero zauważyłem:
- *nie znałem słówka ”jo”2) - (nie podałem wytłumaczenia. "Jo" jest pomorskim "tak", germanizmem),
- *Tylko jak to mamie to wytłumaczyć? - jedno "to" za dużo,
- *część wiekszej całości. (literówka "wiekszej").

Przeżyję ;)
avatar
Moje dopowiedzenie do opowiadania :-D

Dlatego, że nigdy nie narzekałam na niedobór wyobraźni, więc nie raz i nie dwa nasłuchawszy się rozmaitych traumatycznych opowieści, przez długi, długi czas cierpiałam przez tę swoją sfrustrowaną duszę do tego stopnia, że dużo ode mnie starsza siostra, określiwszy mianem histeryczki, zaprowadziła kiedyś do psychiatry.

Gdy mijała jednak moja, nierzadko połączona z migreną, złowieszcza chandra, natychmiast, wraz z aktualnie czytaną baśnią (byle nie bajką Grimma lub Andersena) ponownie przywoływałam swój Zielony Cień.

Do teraz nie wiem, gdzie o nim przeczytałam, kto o nim mi opowiedział, pod którym drzewem go zobaczyłam, kiedy go sobie wymyśliłam. A może pojawił się razem z Żupnym Sadem, pośród którego zamieszkałam i od razu poczułam się tak jakbym w nim oraz nad nim panowała niby jakaś Wróżka z Zielonej Ciszy oraz Narzeczona Zielonego Wiatru?

Mój ukochany Sad, do niedawna użytkowany z takim znawstwem i miłością przez specjalnie zatrudnianych żupnych ogrodników już od 1952 roku dzielić zaczął los (wielko)pańskich parków oraz ogrodów.

Mimo to wciąż jeszcze się bronił, względnie bronili go zdeterminowani mieszkańcy jednego z wcześniej postawionych salinarnych bloków, więc i też zachowało się kilka nie zadeptanych ścieżek, nie połamanych drzew, parę kęp trawy przypominających do złudzenia łąkę. Zaś zachowało się (wiem teraz dlaczego) ponieważ świeżo zasiedlone małoletnie lokatorstwo, nie nosząc majtek, tam właśnie chodziło za potrzebą.

Ciąg dalszy nastąpi :-D
avatar
"Zielony cień", cz. 2 i ostatnia:

W związku z tym, kiedy podczas osobistych penetracji za Zielonym Cieniem oraz pomimo największych starań, nie udawało mi się wyczyścić murawą obcasa, w kałuży zaś domyć palców u nóg czy pięty, należało zatem – zatykając nos, czyściejszą, bo nie cuchnącą gówienkami, ręką – gnać do chałupy z płaczliwym wrzaskiem.

Wszak pewnego razu Mama i moja prawie-dorosła-Siostra, z sobie li tylko wiadomych powodów postanowiły zastrajkować.

W związku z czym pewnego poranka bez kropelki rosy, bez śladu jakiejkolwiek kałuży, przy zakręconym hydrancie (jedyna wilgoć to własna ślina), Mama – dławiąc się – nasypała do wiaderka kopiatą łyżkę proszku do prania pt. „Rapid”, wlała tam chłodną wodę, po czym z nie wróżącą nic dobrego miną, wręczyła mi z góry przewidzianą na wyrzucenie, szmatę.

Długo trzeba było mnie potem myć, cucić i przebierać. Szorować łazienkę oraz przedpokój. Przy okazji prać Mamine nowe, zakupione w Sukiennicach, wyszywane pantofle. A za to, że po swym otrzeźwieniu głupawo się śmiałam, oberwałam solidnie po tyłku...

:-D :-D :-D
avatar
Niezłe historie! A ja tylko kwiatki rwałam, z huśtawki spadałam, z kolegą się prałam, rekę złamałam, wierszyki pisałam...
Bardzo przyjemnie poczytać. Plecy miałeś pewnie wtedy świetnie wyszorowane, przy takich emocjach mamusi, jak się nasłuchała o bójkach!
avatar
Super. Uśmiałem się do rozpuku. Nawet w pewnym momencie pomyślałem, czy przypadkiem nie próbowałeś ukraść księżyca.
To ja w porównaniu z Tobą byłem grzeczniutkim dzieckiem. Tylko raz mi się przydarzyło, że podczas roztopów pływałem na krach po rzeczce. A że kry były rozmiękłe, to wpadłem na dno rzeczki. Ale udało mi się wyjść z rwącej wody, więc poszedłem do stodoły, rozebrałem się, wyżąłem ubranie, następnie ubrałem się i wróciłem do mieszkania. A że już zmierzchało, to paliła się lampa naftowa, lecz przy jej słabiutkim świetle nikt nic nie zauważył.
Proponuję w oryginale ostawić przecinki przed: a taką, mamo (lekko, mamo).
avatar
Lilly, to faktycznie byłaś bardzo grzeczną dziewczynką ;) Wszystkie "różne takie" niwelowało pisanie wierszyków. Już w dzieciństwie? To jestem o kilkadziesiąt lat opóźniony w pisaniu... ledwie ostatnie kilka lat. Znaczy - jestem w okresie wczesnodziecięcym :)
avatar
Janko, to, co się działo po kilku godzinach od szorowania pleców... niech zostanie tajemnicą przez kilka miesięcy ;) Wtedy już, mam nadzieję, ukaże się całość.

Szybko jednak wydoroślałem. W połowie szkoły podstawowej byłem już porządnym przyszłym obywatelem ;)

O, miałem podobną przygodę z topieniem, tyle że przy łowieniu rybek. Dzięki za mimowolne przypomnienie ;)

PS. Dziękuję za uwagi co do interpunkcji.
avatar
Miło wspominać dziecięce lata, takie beztroskie... no, oprócz tej "bitwy grunwaldzkiej" :D

Świetnie, Hardy! :)
avatar
Dziękuję, Piórko :)
Bitwa grunwaldzka była zła?! Ależ skąd! Jedno z najlepszych wspomnień :)
avatar
Rzadko czytam prozę na Publixo, ale chyba będę musiał zmienić nawyki;) Czytając trochę powspominałem swoje dzieciństwo - aniołkiem nie byłem :p
avatar
Nawyki nie są złe, ale czasem je zmieniać - też jest dobrze. Natura lubi "płodozmian" ;)

Ja zaś... hmm, byłem. No, prawie byłem ;)
© 2010-2016 by Creative Media
×