Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-04-07 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2554 |
Jak jest na hiszpańskiej prowincji? Dużo lepiej i zdecydowanie bardziej swojsko: domy niższe, otoczone ni to ogródeczkiem, ni to sadkiem; cytryny i mandarynki wiszą nad chodnikami, jak te nasze zdziczałe przydrożne w zachodniopomorskiem jabłka; w każdym takim ogródeczku obowiązkowo jak nie studnia z poobijanym wiadrem (ale to... atrapa? piją dzisiaj gdzieś jeszcze na świecie wodę ze studni?) to inny jakiś wiatrak *holenderski* albo piąte koło u wozu. Taka moda na wieśniackość tuż obok sporego miasta jest nieprzypadkowa: każdy lud tęskni za swoją tylko lepszą zawsze, bo Kopernikańską, przeszłością.
Im dalej od Palmy, tym obrazek mniej napuszony, bardziej sielski: tu jakieś rozlatujące się, pochylone nasze płoty, gdzie co trzecia sztacheta - dziura, owdzie rozwalające się i porosłe suchymi badylami jakieś murki nie murki, za którymi samopas chodzą prawie same kogutki ; na 11 sztuk, co skrupulatnie policzyłam, były kurki trzy! *Quand trois poules vonts aux champs...* Walki kogutów to narodowy hazard nie tylko Francuzów czy Filipińczyków.
Kończy się ten mój coraz bardziej wyboisty chodnik z cytrynami i mandarynkami nad moją głową, i automatycznie kończą się również te osławione psie kupy. Jeżeli raz na dzień przejedzie tędy jakiś samochód, na pewno nie będzie to ani porsche, ani inny jakiś leksus czy coś w ten deseń. Witaj, zagadkowa, dzielna i bliska memu sercu Hiszpanio!
Niestety, tu także są te same, wiatrem gonione śmieci i te same, gonione wiatrem, zeschłe liście... Idzie zima...
Kilka kilometrów za La Vileta u podnóża gór (tutaj przy średniej wysokości - jak czytam na mojej p. Basi mapeczce - 400-500 m n.p.m.) znalazłam ocieniony drzewami piękny stary cmentarz z 1868 r., jak głosi napis nad bramą, gdzie im zamożniejszy drogi zmarły - tym okazalszy rodzinny jego grobowiec. Obeszłam uważnie wszystkie główne alejki i, podobnie jak w Palmie, nie znalazłam ani jednego nazwiska, które choć trochę przypominałoby nasze, polskie. Są, naturalnie, hiszpańskie, są też - i to zaskakująco sporo - nazwiska niemieckie z obowiązkowym *Frau* czy *Herr*, a naszych... nie ma. Wolimy snem wiecznym zasnąć u siebie, nad Wisłą.
Kościół w La Vileta - okazała, z barokowym wystrojem, piękna świątynia, zbudowana, jak wszystkie chyba w Palmie świetne budowle, z jasnych szarobeżowych bloków skalnych wielkości naszego pustaka może (trafiłam akurat na nabożeństwo, więc mogłam tam nawet wejść; uwaga! wiernych, jak u nas na wsi, pełna obsada :) - kościół ten mieści się w centrum miejscowości, daleko od tego cmentaarza... i ciekawość, jak taki kondukt pogrzebowy tutaj, w te srogie upały czy deszczyk dociera? taki szmat drogi i to cały czas pod górkę??
Ziemia na Majorce ma odcień rdzawy, żelazisty, jakby zawierała jakieś rudy. Ten jasnobeżowy koloryt wszystkich tutejszych starych budowli, również cmentarnych kaplic i grobowców, oraz ta rdzawość podłoża plus zakurzona sucha, pożółkła *zieleń* miejscowej roślinności, zmożonej nielitościwą suszą i skwarem z nieba (od mojego przylotu 1 października nie spadła kropla choćby jakiegoś deszczu) - to podstawowe barwy Hiszpanii o tej porze roku. Pastelowość urozmaiconego krajobrazu i ten lazur nieba i morza - jakaż to niezrównana harmonia!
W drodze powrotnej z tego cmentarza w La Vileta - a droga to kamienista i pusta kilometrami - przez rzadkie zarośla pinii (idę przez rzadki lasek) mijamy po prawej stronie ogrodzony wysoką stalową czy ocynkowaną *siatką* wielodziesięcio? wielosethektarowy? czyjś prywatny majątek? pole golfowe niezmierzone jakieś prywatne? pastwisko czyżby? Ni koni, ni owieczek czy krówek nie widzę, więc cóż to takiego? Nie widać także żadnej sadyby czy istoty ludzkiej... Na ogrodzeniu od czasu do czasu - a idę Bóg wie już jak długo - od czasu do czasu tabliczka z ostrzeżeniem STOP i napisem, że to teren prywatny i monitorowany. Może to własność Jacka Nicholsona? albo jakiejś Madonny?? Trawy pięknie szmaragdowe, po horyzont wystrzyżone *na zapałkę*, i cały ten bezmiar przestrzeni - a jak! - po horyzont pracowicie zraszają zainstalowane co i rusz potężne deszczownie... Pana/Pani nie widać, ale oko pańskie, jak w tym szwajcarskim zegarku, nawet nieobecnego konia tuczy.