Przejdź do komentarzyPiotr Nitka /6/
Tekst 21 z 46 ze zbioru: Zapiski z pogranicza
Autor
Gatunekpublicystyka i reportaż
Formaproza
Data dodania2017-05-02
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2601

- Ojejku! Ciężka praca na wsi to żaden powód! Myśli pan, w mieście takie miody? Na 4:00 do fabryki wstań, galopem przez te zaspy wieczne, drogowców zaskakujące, leć, osiem godzin później w okropnym hałasie, kurzu, smrodzie maszyn w pocie czoła zaiwaniaj, rąk i głowy swojej niewyspanej pilnując, żeby ci co czego przy automatach nie obcięło, potem po szychcie biegiem do sklepów w te ogonki; zakupy, przepychanki, na chodnikach powracające tłumy; z torbami w zębach kłusem do domu - a tam taka sama polka z mazurem: obiad, gary, dzieciska, ich lekcje, sprzątanie, pranie, kolacja i znowu te gary! Tu na wsi przynajmniej czyste, jak ten kryształ, powietrze i cisza święta - żaden dziki młyn, żaden upiorny kierat i ta wściekła karuzela! Czas płynie wedle twojego tylko widzimisię. O, niech pan posłucha: wierzba stara za ścianą coś swojego szumi, na przypiecku kotek mruczy, piesek daleki zaszczeka... Ucho łowi każdziutki dźwięk - jasny i zrozumiały, czego w miastach nie usłyszysz! Tam tylko warkot i szum na okrągło doba w dobę, kurz i te spaliny; ludzie zabiegani, tłok straszny w autobusach i w tramwajach łamanie żeber; domy szare, chodniki dziurawe szare, szarebure te jezdnie zawsze rozkopane, kałuże do Bożego Narodzenia stoją! Praca w mieście - toż to udręka! Nie widzisz żadnych jej rezultatów, jedną i tą samą czynność powtarzasz milion razy na jedno kopyto, bez końca wciąż to samo do ogłupienia! Tutaj jak pielisz, widzisz, ile tego zrobiłeś i jak - dokładnie czy po łebkach - wyraźnie też widzisz, ile ci tego pielenia jeszcze zostało. Robota posuwa się naprzód; rośliny i zasiane zboża oraz posadzone ziemniaki pięknie wschodzą i wzrastają, kurczęta pokrywają młodym piórkiem, wiśnie ciemnieją, kaczki jajka wysiadują. Na wsi, kochany, zdrowiej, weselej - i mądrzej. To co, panie Piotrze? Pieją kury! To już może druga? i zaraz świt będzie?! Jutro musimy z Pawełkiem tuż po śniadaniu do babci jechać, póki upał nie dokuczy...

- Ano, jużci... pora.

- Dobranoc, panie Piotrze! Niech nam się przyśni pięć kilo wiśni!

- Dobranoc... To pani te drzwi może przymknie?

- Nie, panie Piotrze - niech będą tak uchylone. U pana okno półotwarte, to niech świeże powietrze i do nas dolata-dolatuje. Przy panu i przy zratowanej Perełce będziemy czuli się bezpieczniej. Dobranoc.


Obudziliśmy się, jak zawsze rano, o 6:00. Ubrałam Pawełka i uczesałam mu jasne włoski, umyliśmy rączki i buzie. W kuchni czekało na nas już gotowe śniadanie: kawa zbożowa ze świeżo wydojonym mleczkiem i chlebek z masłem oraz - dla zachęty - te wczorajsze pyszniutkie skwarki. Zjedliśmy wszystko, co do okruszka, pochowałam umyte i wytarte ręcznikiem kubki i talerzyki, smalec i masło wyniosłam do chłodu komórki - i poszliśmy szukać tego naszego św. Piotra.


Był w tej swojej oborze, gdzie w jednym boksie stały pospołu krowy i owce i coś już ze smakiem po źdźble z siana wyłuskiwały. Zratowana Perełka przyleciała do nas - wcale nie żaden nachalny brudasek, grzeczniutka i czyściutka, jak z igiełki! - obwąchała nam kolana i, bardzo przejęta, pobiegła czym prędzej z powrotem. Obok krów w świniarniku pochrząkiwała maciora i warchlaki, też już coś smakowitego ciamkając-chrumkając, ryjkiem po pełnym korycie wodząc.


Piotr Nitka stał przy zagrodzie z grubych żerdzi dla dwóch wronych koni i właśnie dosypywał im owsa, a one przez ramię popatrywały w naszą stronę, przestępując w świeżej słomie z nogi na nogę i parskając, długimi ogonami muchy dokuczliwe i gzy tłukąc-smagając. Tuż nieopodal, nieco wyżej - na wysokości oczu dziecka - na poprzecznym wąskim drążku, jak te chińskie porcelanowe posążki, lśniły żywe miniaturowe złote kureczki i maluśki tęczowy kogutek.


- Mamo, czemu te kurki śliczne takie malusieńkie? i kogucik?

- To cwerki - kurki-liliputki. Też znoszą jajeczka, tylko maciupkie, jak u gołąbka. Powiedz *cwerki*, Pawełku.

- Cwerki (i buzia od ucha do ucha). Śmieszne słowo, mamo. - synek śmieje się wszystkimi swoimi stoma drobnymi ząbkami.

- One są dla ozdoby, Pawełku. Te duże kury dla jajecznicy i na rosół, a te maluśkie - żeby było weselej... - też stoma zębami uśmiecha się pan Piotr i też, jak mój dzieciak,  z zachwytem patrzy na cudne piórka cwerka.


Nad naszymi głowami w swych nienagannych czarno-białych frakach przelatują jaskółki - mieszkanki gniazd w kątach przylepionych pod sufitem obory. Zza zamazanych i pokrytych zwieszającą się pajęczyną okienek wysoko-wysoko padają snopy porannego światła, w blasku których wiruje miriad skrzących się pylinek.


- Pani podejdzie z Pawełkiem. One nikomu krzywdy nie zrobią.

- Nie, jednak lepiej nie... To w końcu tylko zwierzę - i to bardzo silne. Mojego śp. dziadka, Panie świeć nad jego świętą duszą, własny koń, którego od śmierci w wojnę, jak ostatni front się już przewalał, sam go uratował i własnymi rękoma ocalił - w ramię w tej wywdzięce chyba ugryzł, i to tak, że złamał mu obojczyk, i to dziadka ramię już odtąd zawsze było kalekie i półsztywne... Koniowi - jak ludziom - nigdy nie wolno do końca dowierzać...

- Są bardzo łagodne. Muchy by nie skrzywdziły.

- Muchy nie - ale obcemu nie będą ufały i w każdej chwili mogą go kopytem tak lignąć, że mózg się rozpryśnie!

- Lignąć, mamo?

- Lignąć, syneczku - kopnąć tylną nogą. Powiedz *lignąć kopytem*.

- Lignąć kopytem.

- Umie pani krowy doić? Ja doję, i to rano-wieczór codziennie - sam.

- Nie, niestety. Jako dziewczynki obie z siostrą czasami pasałyśmy krowy naszych szkolnych kolegów ze wsi, jak jeszcze mieszkaliśmy na Kaszubach... pisałam panu, pamięta pan? Babcia moja cudowna święta też pokazywała nam kiedyś, jak się doi, u siebie w Mniszku pod Grudziądzem... ale sama nigdy tego nie robiłam. Czemu nie kupi pan dojarki elektrycznej? Paweł! Ej! nie tak blisko! Odejdź od boksu!

- Nic mu nie zrobią... Czemu nie mam dojarki? To nie to samo, co ręcami... Krowy chorują po takiej dojarce.

- Matko! na co chorują?! W wielkich fermach hodowlanych w Ameryce czy w Australii tylko elektrycznie mleko doją - i o żadnych jakichś chorobach nikt jakoś nie słyszał! To jakieś nonsensy.

- Dla trzech krów nie będę kupował dojarki!

- Też racja. Paweł! nie właź tam! Poślizgniesz się - i do świnek wpadniesz!


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dzięki autorce za przypomnienie klimatu dzieciństwa oraz niedalekiej z tamtych czasów miejscowości, Mniszka.
© 2010-2016 by Creative Media
×