Autor | |
Gatunek | romans |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2017-07-11 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1707 |
- Jak on mógł związać się z tą…, tą… siuśką i tak mnie upokorzyć. Bezczelny! - wykrzyknęła Victoria do swojego odbicia w szwajcarskim lustrze, które dostała na dwudzieste piąte urodziny od brata Feliksa. – No wszystko jasne! Ten łajdak Bernardo wolał kobitki z biustem jak Pamela Anderson! – linia jej talii tworzyła zarys wiolonczeli. Zmarszczyła nieco nos. - A może to i dobrze, że tak się stało… - dodała zrezygnowana. – Bernardo nie zapewnił by mi przyszłości, przy jego boku zanudziłabym się na śmierć. Bankier – phi! Dam sobie radę bydlaku! Podniosę się z tej porażki i wtedy zrozumiesz kogo utraciłeś!
Spojrzała na zegarek na ręku.
- O bony. W pół do ósmej? Cholera spóźnię się do pracy!
Zaparkowała auto przed swoją firmą produkującą najwyższej klasy ciuchy. Zauważyła, że wszyscy pracownicy dziwnie się na nią patrzą.
- Co jest? – spojrzała na pracownice. – Debora do pracy! I przynieś mi kawę, tylko czarną bez cukru. Żadnych połączeń przez godzinę.
Zamknęła drzwi swego biura, po czym rozsiadła się wygodnie w fotelu. Drgnęła na dźwięk dzwonka telefonu stojącego na biurku. Podniosła słuchawkę warcząc:
- Debora mówiłam żadnych połączeń do ciężkiej cholery.
- Siostrzyczko to ja, Feliks. Nie gniewaj się na stażystkę. Wymusiłem od niej to połączenie.
- Feliks? Och nie ma sprawy. – rzekła nieco spokojniejsza. Baryton brata zawszę ją tonował. – Czemu dzwonisz o tak rannej porze? Coś się niezwykłego wydarzyło?
- Nic takiego. Pomyślałem … - usłyszała niepewność w jego głosie. – Może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na lunch?
- Feliks, ja mam dużo roboty. Musze dopilnować pewnych zleceń…
- Siostrzyczko daj spokój. Chyba nie odmówisz swojemu malutkiemu, najukochańszemu braciszkowi? – przerwał jej odmowę, którą znał na pamięć.
- Malutkiemu? Masz ze dwa metry. – oburzyła się śmiejąc z żartu brata. – No dobrze. O której?
- Dzięki siostra! Będę o dziesiątej. – uradowany rozłączył się.
Równo o dziesiątej otworzyły się drzwi jej azylu. Bez pukania do pokoju wszedł wysoki blond włosy mężczyzna, którego zaliczała do rodziny.
- Idziemy?
- A, ha. Gdzie się wybieramy?
- „U Franka”.
Kelner sprawnie postawił przed Victorią kawę, uśmiechnął się grzecznościowo i zostawił rodzeństwo same.
- No? O co chodzi? – niecierpliwiła się.- Powiesz mi w końcu?
Mina brata nie wróżyła nic dobrego.
- Posłuchaj... – zawiesił głos, głośno odetchnął, kontynuował. – Tylko się nie denerwuj, dobrze?
- Mów do cholery!
Feliks poprawił się na krześle, rozglądnął czy nikt nie spogląda w ich stronę.
- Więc oto chodzi że nas okradli…
- Co? Jak to nas okradli? Co zabrali? – wiedząc że kilku ludzi zerknęło na nich zniżyła głos.
- E… Nic szczególnego, tylko zawartość sejfu.
- To straszne. Co my teraz zrobimy?
- Spokojnie, zaraz pójdę na policję. Zgłoszę kradzież i zeznam co wiem.
- Feliks, nie. Trzeba to załatwić w inny sposób.
- W inny sposób? Zaraz, zaraz. Chyba nie zamierzasz szukać tych zbirów na własną rękę?
- To dobry pomysł braciszku. Chodź raz powiedziałeś coś mądrego.
Po powrocie do domu Victoria ułożyła się wygodnie na kanapie. Trzymając w ręku kieliszek wytrawnego czerwonego wina, wzięła do ręki gazetę w której autor tekstu opisywał nawał kradzieży szerzący się w Bostonie. Rozdzwonił się telefon, podniosła słuchawkę.
- Dobry wieczór. Czy zastałem panią Victorię Fox?
- Pannę Fox. Tak to ja, a kto pyta? Ten numer jest zastrzeżony. Jak pan go zdobył?
- Dostałem od pani brata Feliksa. Nie zajmował bym pani wieczoru, ale dzwonię do pani w sprawie zaistniałej kradzieży zawartości sejfu w pani rodzinnym domu.
- Nadal nie wiem z kim rozmawiam. – odrzekła sucho. – Mógłby pan się łaskawie przedstawić?
- No cóż. Jestem Jacob Nicolas. Detektyw. – powiedział z dumą.
- Detektyw? Nie rozumiem.
- Pani brat skontaktował się ze mną i poprosił abym towarzyszył pani i pomógł w odnalezieniu państwa dobytku.
- Wie pan co? Niech pan pilnuje swego nosa i zajmie się lepiej własną rodziną. Ja nie potrzebuje anioła stróża i nie życzę sobie pana wścibstwa. Poradzę sobie sama. Czy to jasne?
- Po części pani Fox. Z tym że ja nie mam żony i dzieci więc ani mi się śni zostawiać tę sprawę to moja praca.
- Proszę tylko, aby pan pozwolił mi działać na własną rękę, a gdy sprawy nie potoczą się po mojej myśli to umówmy się że zadzwonię do Feliksa a on skontaktuje się z panem. Dobrze?
Victoria usłyszała westchnięcie zwiastujące poddanie się.
- W porządku, ale proszę, by pani zadzwoniła w razie kłopotów.
- Obiecuję. Dobranoc.
Wściekła na brata, który nie odbierał od niej telefonu, położyła się spać.
Tymczasem detektyw Haydn i Feliks mieli plan.
- Panie detektywie…
- Mówmy sobie po imieniu w końcu zaczynamy współpracę, nieprawdaż?
- Tak. A więc Haydnie przed chwilą poznałeś moją siostrę. – oboje uśmiechnęli się znacząco. – Jest kobitką samodzielną i zadziorną. Nie wątpię, że da sobie doskonale radę, ale byłbym wdzięczny za dopilnowanie jej bezpieczeństwa. - Ma się rozumieć. Czy mam pracować pod przykrywką?
- Sam nie wiem. Zdaje się na twój wybór. Tylko pamiętaj, jestem bardzo zazdrosnym bratem…
- Spokojnie, nawet jej nie widziałem. Z całą pewnością nie zainteresuje się mną. Z tego prostego argumentu, że będę jej pomagał, a jak sama zadeklarowała woli mnie posłać w diabły.
Oboje serdecznie wybuchli śmiechem. Feliks podał detektywowi fotografię na której znajdowała się Victoria. Po przekalkulowaniu wyglądu Haydn szybko zorientował się, że jest piękna. Oto patrzyła na niego kobieta o niezwykłej urodzie oparta o samochód, którym zresztą obecnie się poruszała. Victoria miała około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, szczupła rudowłosa o zielonych oczach i małych piegach na nosku. Porównując wygląd i uprzednia rozmowę Haydn wywnioskował, że Vici ma wyjątkową osobowość. – No, chłopie wpadłeś jak śliwka w kompot. – pomyślał.
Punkt ósma rano Victoria była już na nogach , a o dziesiątej siedziała w samolocie lecącym do Egiptu. Zmęczona patrzeniem na otaczające ją chmury , postanowiła przymknąć na chwilę oczy, ale nie na długo.
- Przepraszam. Czy to miejsce obok pani jest wolne?
Od niechcenia otworzyła oczy na intruza, który zakłócał jej spokój. Z wrażenia mocniej wcisnęła się w fotel, ten intruz jest bardzo przystojny. – niebezpiecznie przystojny. Ma gdzieś trzydzieści – trzydzieści dwa lata. Wysoki, postawny brunet o niebieskich oczach, które świdrowały ją czujnie od stóp do głowy. Bródka, pięknie zarysowane kości szczękowe i policzkowe.
- To jak z tym miejscem, mogę się przysiąść?
Zorientowała się że wpatruje się jak dziecko w lizaka za witryną. Szybko odpowiedziała.
- Ach, tak. Przepraszam, proszę bardzo. Niech pan siada.
- Dziękuje. – Haydn zaśmiał się w duchu, a co ten jej wzrok oznaczał…
Victoria postanowiła porozmawiać z przystojniakiem, ale gdy zwróciła ku niemu głowę. Ze smutkiem zauważyła, że on śpi więc i ona poszła tym sposobem relaksu. Po dwóch godzinach przeciągnęła się leniwie i zauważyła, że wylądowali już w Egipcie, a przystojniaka ni widu, ni słychu.
- Kurcze, a był taki fajny. – Zadzwoniła po taksówkę i pojechała do najbliższego, tańszego hotelu. Co prawda w tych spelunach jest niebezpiecznie, ale zawsze można się czegoś dowiedzieć.
Zbliżał się wieczór, a noce były chłodne więc wzięła prysznic i położyła się spać. Rano pójdę na zwiady – postanowiła.
Obudziło ją łomotanie do drzwi.
- Kto tam? – zawołała po arabsku.
- Śniadanie przyniosłem od pani przyjaciela.
- Przyjaciela? Przyjechałam tu sama.
- Mieszka nad panią. Zamówił śniadanie dla pani i życzy smacznego.
- Dziękuję.
Pomimo tych życzeń na tacy była karteczka.
„ Wiem. Jestem uparty jak osioł, ale gdyby pani czegoś potrzebowała… Jestem do usług.”
Haydn Ravel.
- Och! Ten bezczelny szczur jednak pojechał za mną!
Victoria ubrała letnią sukienkę i wyszła z hotelu. Zabrała ze sobą torebkę z pieniędzmi. – a może coś wpadnie mi w oko. Szła skąpana w słońcu, lekki wiaterek delikatnie ją chłodził rozwiewając rozpuszczone włosy. Oglądała z uśmiechem śliczne kolorowe wisiorki na bazarze.
Przy okazji dyskretnie wypytywała czy są tutaj organizowane nielegalne skupy diamentów. Dowiedziała się, że najbliższa operacja skupu diamentów odbędzie się pojutrze o dwunastej w nocy w górach północnych Włoszech.
W pewnej chwili straciła czujność i wtedy ktoś nakrył jej głowę czarnym kocem i wrzeszczał po arabsku, że ją zabije. Pytał czego tu szukam, abym przestała wypytywać ludzi. Nagle Victoria znalazła się na ziemi. Nic nie widziała, słyszała natomiast, że ktoś bije się z porywaczem. Cisza. Wygrzebała się spod koca zapłakana i ujrzała przed sobą swojego wybawcę. Był nim przystojniak z samolotu.
- Wszystko w porządku Vici? Już Nikt cię nie skrzywdzi. – mężczyzna przytulił ją do twardego torsu.
- Zaraz, zaraz. Skąd zna pan moje imię?
- Haydn. Mówi to coś pani?
- Ty….! – zezłościła się. Wstała raptownie. – Ile razy mam powtarzać, że poradzę sobie sama!
- Twój brat poprosił mnie, abym cię chronił. – to na jego zlecenie jestem tu z panią.
- Dziękuję, ale ja też prosiłam, abyś dał mi wolną rękę!
Ruszyła szybkim krokiem wyprostowana i dumna w stronę hotelu. Haydn z łatwością wyrównał jej krok.
- Masz coś? Informacje w sprawie diamentów?
- Mam, ale podróżuje sama.
- Pewnie już wiesz, gdzie ma być skup? – nie odpowiedziała. - A czy wiesz jak tam dojechać?
- O jejku! Normalnie. Polecę samolotem. – żachnęła się.
- To i ja wiem. Skup odbędzie się w górach. Nie w mieście więc potrzebna będzie mapa, a ja ją posiadam.
- Naprawdę? Masz mapę? Daj mi ją, skseruję i oddam tobie.
- O nie, nie moja panno. Mapa jest jedna i jak chcesz jechać to na moich warunkach.
- Och ty diable!
Haydn roześmiał się.
- Więc jutro u mnie o piątej nad ranem.
Z tymi słowami i lekka przewaga zostawił rozwścieczoną Vici przed hotelem.
Rano oboje siedzieli wygodnie w fotelach samolotu lecącego do Włoch na Sycylię.
Masz mapę więc powiedz co dalej? – rzekła.
- Otóż. Zamówimy taksówkę, pojedziemy do domku moich przyjaciół i tam zastanowimy co dalej.
- To jest ten twój świetny plan? Super wszystko po twojemu, a ja mam wszystko akceptować.
- Brawo, nareszcie zrozumiałaś.
- Ważniak!
Haydn śmiał się, a Vici trzęsła ze złości.
Dotarli do chaty, byli zmarznięci do szpiku kości. Haydn rozpalił w kominku, a Victoria przygotowała obiad. Na szczęście lodówka była zaopatrzona w zapasy. Nadchodziła noc, pomyślała że weźmie gorący prysznic i połozy się do łóżka. Pokój był piękny. Za oknem roztaczał się przecudny widok na góry. Dębowe antyczne meble, kominek wbudowany w ścianę, stoliczek, a obok niego piękne łoże z baldachimem. – O Boże! A jak my będziemy spali?
- Haydn! – wcisnęła. Natychmiast znalazł się przy niej.
- Co się stało? – wyszeptał zdyszany.
- Dlaczego tu jest jedno łóżko?
- Widocznie to pokój dla jednej osoby. – roześmiał się.
- Trzeba było mi powiedzieć, to wzięłabym śpiwór i miałabyś gdzie spać.
- Ja? Jak wcześniej wspominałam ta podróż ma być na moich warunkach i będziemy spać razem na tym łożu.
- Ale, ja nie życzę…
- Basta! Nie rób z siebie niewiniątka. Wiem, że miałaś narzeczonego. – akurat to ostatnie słowo wymówił znacząco.
- To nie znaczy, że jestem łatwa! – wściekła rzuciła w niego wazonem. Który stał na półce i wyszła.
- Może kawy? – poczuł wyrzuty sumienia. Nie powinien tak na nią krzyczeć. – Ale ta kobieta doprowadza mnie do szału! –powiedział na głos.
Leżąc na łóżku słyszała jak Haydn bierze prysznic. Rozmyślała jak wygląda w „przebraniu Adama”. – Boże! Jak ja mogę. Dopiero rozstałam się z Bernardem, a myślę o całkiem obcym mężczyźnie. Dosyć tego Victorio! – nakazała sobie. On nie jest dla ciebie. Przymknęła oczy i zasnęła. Nie słyszała, gdy mężczyzna położył się obok.
***
Nie! Nie, zostaw mnie, pomocy!
- Victorio, obudź się. Słyszysz? – przed nią siedział Haydn.
Przytulił płaczącą kobietę.
- To tylko sen, zły sen spokojnie. – jego słowa koiły i odganiały złe wspomnienia z Egiptu.
Położył się obok niej i przyciągnął do siebie. Zasnęła w objęciach swego opiekuna. Następnego ranka unikała go, bała się że okaże swą słabość, obawiała się głównie tego że przywiąże się do niego w ten szczególny emocjonalny sposób. Nie chciała ponowie zawieść się na mężczyźnie, że znowu porzuci ją dla jakiejś „Lolitki” więc wolała tego uniknąć -chodź wydawało się to bardzo trudne – pomyślała.
Zbliżała się godzina skupu diamentów. Haydn i Victoria siedzieli w samochodzie przed siedzibą złodziei. Ze względu na to że Haydn był wyspecjalizowany w sztukach walki, postanowił że on pójdzie załatwić tą sprawę sam, a Victoria zostanie w aucie, gdzie jego zdaniem będzie najbezpieczniejsza. Kobieta wiedziała,że nie usiedzi na miejscu dłużej niż dziesięć minut. Po siedmiu minutach powoli i cicho wysiadła z auta i zakradła do domku. Zajrzała przez okno do środka ostrożnie by jej nie zauważyli. Złodziei było trzech, a czwarty to przyszły nabywca towaru. Widziała jak Haydn napada na mężczyzna z czarną brodą, następnie powala, knebluje i wiąże. Vici weszła frontowymi drzwiami i natknęła się na jednego ze zbirów.
O! Kogo ja widzę..? Fajnie, że wpadłaś, to zabawimy się. - chwycił ja za włosy i pociągnął w dół aż zasyczała, wciągnął ją do pokoju. Rzucił ją na kanapę. - Nie waż się stąd ruszać! Cola! Cola, gdzie ty jesteś do cholery!
Władek gdzie jest Cola?
- Był na zewnątrz, trzymał wartę. Może wódkę żłopie. - zaniósł się śmiechem który powodował falowanie jego otyłego brzucha.
- Idź po niego.
W kuchni było słychać łomot i strzał z pistoletu. Ostatni ze zbirów szedł w stronę kuchni. Nagle z kuchni wyłonił się Haydn z bronią w ręku. Był postrzelony w udo z którego obficie sączyła się krew. Wycelował broń na zbira, celował w serce.
- Haydn jesteś ranny! - Vici krzyknęła przerażona.
- Co ty tu robisz do cholery! Kazałem ci siedzieć w samochodzie! No dobrze. - uspokoił głos. - Dzwoń na policję!
Po dwudziestu minutach przed dom zajechała policja, zgarnęła złodziei. Haydn i Vici odebrali swoją własność i pojechali do szpitala ze względu na postrzeloną nogę mężczyzny. Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu Haydn został wypisany. Jadąc autem mężczyzna zaczął rozmowę:
- Vici ?
- Tak?
- Nie miałabyś ochoty zarobić sobie dwutygodniowy urlop we Włoszech w górach, hm?
- Ale jak?- rzekła podekscytowana. - Razem?
- No tak.. - uśmiechnął się – Mogłabyś zająć się mną należycie...
- Co? Ile razy mam ci powtarzać, że jestem porządną dziewczyną? - spojrzała na niego ze złością, znacząco. Zatrzymała auto na poboczu i i pocałowała Haydna soczystym całusem.
Wiedział że ta złość ma podłoże radości.
- No to jedziemy...