Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-05-22 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1986 |
Grała muzyka. Młodzi ludzie, kończący dzisiaj swe studia, siedzieli przy zastawionych stołach, gotowi rozejść się stąd po całej okolicznej ziemi, żeby tam zbudować swoje własne szczęście. Skrzypce czasem zamierały, jak oddalony, słabnący głos. Ciagatajew miał uczucie, że to płacze człowiek gdzieś za horyzontem - być może w tym nikomu nie znanym świecie, gdzie kiedyś sam się urodził i gdzie teraz żyje lub może już zmarła jego niepiśmienna matka.
- Giulciataj! - powiedział na głos.
- Co? - nie zrozumiała jego sąsiadka, technolog.
- To nic nie znaczy, - wyjaśniał Nazar. - Giulciataj - to moja matka, górski kwiatek taki. U nas imiona nadajemy, jeszcze kiedy dzieci są całkiem malutkie i wciąż przypominają wszystko to, co najlepsze...
Skrzypce grały znowu; ich dźwięk nie tylko skarżył się, ale i przywoływał, by odejść stąd i nie wracać, gdyż muzyka zawsze gra dla zwycięstwa, nawet kiedy jest smutna.
Wkrótce zaczęły się tańce i zabawa - zwykły bal młodości. Ciagatajew patrzył na ludzi i w przyrodę rozgwieżdżonej nocy; miał przed sobą jeszcze wiele czasu na pracę tutaj i bycie szczęśliwym.
Naprzeciw niego siedziała nieznana młoda kobieta z oczyma błyszczącymi czarnym światłem, w błękitnej sukni zapiętej wysoko aż po podbródek jak u starej baby, co przydawało jej niezgrabny i rozczulający wygląd. Z nikim nie tańczyła, może się wstydząc czy nie umiejąc, i ze zdziwieniem spoglądała na niego. Podobała się jej ta jego azjatycka smagła twarz z wąskimi czarnymi oczyma, skierowanymi na nią uważnie z wyrazem dobroci i melancholii, jego szeroka pierś, skrywająca serce z sekretnymi uczuciami, i miękkie bezradne usta, zdolne do płaczu i śmiechu. Nie kryła swej sympatii i uśmiechała się do niego; nie odpowiedział jej tym samym.
Ogólna wesołość wciąż rosła. Studenci - ekonomiści, planiści i inżynierowie - chwytali z wazonów kwiaty, rwali wysokie źdźbła traw w sadzie i robili z nich bukiety dla swoich dziewczyn albo wprost rozsypywali porwane listki i płatki na ich gęste włosy. Kobieta, siedząca vis-a-vis Nazara, gdzieś zniknęła - tańczyła teraz sama na ścieżce w sadzie, obsypana kolorowym konfetti, i była szczęśliwa.
Inne babki, siedzące przy stołach, też wszystkie jaśniały, rade z męskiej wianuszkami asysty, z uroków, jakie roztaczała przed nimi nocna przyroda, pełne najlepszych przeczuć co do swej przyszłości pięknej i nieśmiertelnej. Tylko jedna wśród nich nie miała żadnego bukietu ni kwiatów we włosach; nikt do niej się nie nachylał z żartobliwym słowem; uśmiechała się blado, żeby pokazać, że też bierze udział w tym ogólnym święcie i też jest jej przyjemnie i wesoło. Oczy jej były smutne i cierpliwe, jak u dużego skrzywdzonego dziecka. Od czasu do czasu czujnie się rozglądała dookoła i, upewniwszy się, że nie jest nikomu potrzebna, szybko zbierała z krzeseł swoich sąsiadów rozsypane kwiaty i kolorowe serpentyny i sprytnie je chowała. Ciagatajew kilka razy widział te jej chytre sztuczki, lecz nie rozumiał, po co to robi i komu; zrobiło mu się już nudno, długa zabawa go znużyła, i zbierał się już do wyjścia. Wstał z miejsca, ukłonił się najbliższemu sąsiedztwu; nie spotkają się zapewne już nigdy więcej.
oceny: bezbłędne / znakomite
Podoba się bardzo.