Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2018-11-24 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1233 |
Jeżeli przy rzece skręcimy w lewo, to przy ul. Planty napotkamy kamienicę, w której w 1946 dokonano mordu na Żydach. Dziś wisi na niej informująca tablica. Byłem jednym z tych, którzy na początku lat ’90 XX w. organizowali tam upamiętniające to smutne wydarzenia obchody. Dziś robią to włodarze miasta wraz z zaprzyjaźnionymi notablami. Z miejscem tym wiążą się dwie interesujące historyjki. Pierwsza to napis z 1986 roku „Pogrom pamiętamy”, wykonany przez znanego mi Maćka, działacza opozycji. Legenda miejska głosiła, że tuż po wykonaniu napisu on i jego dwaj koledzy zostali schwytani przez organa i dotkliwie ukarani. Maciek, zapytany o to przeze mnie odpowiedział mniej więcej tak: napisaliśmy, pędzlem, bo sprajów wtedy nie było i poszliśmy nie niepokojeni, bo o 16.00 w normalny dzień w PRL – u mało kto chodził ulicami tego miasta. Nie było warto. Kilka knajp na krzyż, kilka sklepów, w których i tak nic nie było, więc po robocie do domu, a jeśli po alkohol to raczej Rynek i plac św. Tekli, a tam sklep „Okienko” z winami prostującymi.
Historia druga jest o tym, że antysemityzm siedzi w głowach ludzi głupich i strachliwych. W latach ’90 kolega Kantzer rozmawiał ze znajomymi skinami. Zdradził się ze swą niechęcią do Żydów, a oni zaproponowali pobicie jakiegoś przedstawiciela tej nacji. Wbrew pozorom nie jest ich trudno spotkać w Kielcach, trzeba tylko skojarzyć odpowiedni kontekst – przy okazji obchodów rocznicowych pogromu napotkanie na ulicy Żyda, nawet takiego pejsatego, nie jest trudne. I Kantzer zaproponował spuszczenie wpierdzielu ambasadorowi albo innemu notablowi z Izraela – dwa w jednym: zbijemy polityka, przedstawiciela władzy, zaprawdę słuszne to i chwalebne. Ale skini odmówili – oni chcieli po prostu zbić kogoś, kogo arbitralnie za Żyda uznają, jakiegoś nikogo. Zbić, żeby zbić. Smutne, prawda? Skini bali się zbić prawdziwego Żyda.
Kiedy już miniemy tą kamienicę ( potem mieszkali w niej Romowie i ich codziennością też były ciężkie spojrzenia na ulicy i doświadczanie niechęci otoczenia) i pójdziemy prosto, to dotrzemy do kieleckiego deptaka, czyli ul. Sienkiewicza. Dopełniony zamysł prezydenta Lubawskiego, który dziś, gdy zbliża się druga tura wyborów samorządowych 2018 i wreszcie wywiesił swoje banery reklamowe ze swą twarzą, niepokojąco przypominającą Groucho Marxa – brak tylko surduta, cygara i uczesania w dupkę. Ładny deptak, tylko po co po nim chodzić? Fajne knajpy są rozsiane po zakamarkach centrum miasta, instytucje kulturalne również, a na zakupy do galerii handlowych…
Ale jeśli skręcimy w prawo, przejdziemy tunelem pod dworcem, to wyjdziemy na Czarnowie – do niedawna jednym z dwu komunalnych osiedli w Kielcach. I, jako że nic tu proste nie jest, to na zachód prowadzą nas dwie ulice rozchodzące się w „V”, Piekoszowska i Grochowa. A w lewo, po wyjściu z tunelu, Maślana, Owsiana, Łąkowa przecinające się pod kątami, którym daleko jest do prostych. Tuż obok jest fabryka musztard i majonezów znanych na całym świecie. Koleżanka Kinga spotykała je w kairskich sklepach, a że światowej sławy marka, to ponad dwa razy droższe od miejscowych nieudanych prób. Tuż przed dworcem, po prawej, w tym przeszklonym kaflu, znajdziemy pociechę duchową u mormonów – na I piętrze mieści się ich kościół.
Jeśli jednak skręcimy w lewo i ruszymy w stronę KCK ( lekko pod górę), to przy następnej przecznicy napotkamy kamienicę ( po prawej), gdzie dziś na parterze „Biedronka”, a niegdyś hotel „Wersal” – reprezentacyjny, goszczący sławy i tuzów. Nazwa oczywiście znaczyła, że w nim elegancko, a nie że sramy i szczamy po kątach jak w prawdziwym Wersalu bywało w królewskiej Francji. Potem po prawej otwiera nam się przestrzeń – to plac Artystów. Ćwierć wieku temu stały tam kiosk „Ruchu” i budka szewca Madetki. Kiedy władze miasta rozpoczęły walkę z handlem ulicznym ( żadnych budek na Sienkiewicza!) i likwidację bazarków, to szewc Madetko stawił im twardy opór. Jego budkę zdobywała brygada antyterrorystyczna.
Wcale udany projekt placu Artystów, gdzie odbywają się różnorakie imprezy dla ludności, szpecą jednak detale. Wszystkie mieszczące się przy nim schody, skądinąd ładne, wykonane za rządów Lubawskiego, są bez podjazdów. Kląłem tam kiedyś, pchając wózek z córką, a złość moją przyjęli ze zrozumieniem i bez mandatu, bo rdzennie polskich słów używałem, idący za mną strażnicy miejscy.
Zainstalowano tam wodotryski bijące z powierzchni placu wyłożonego płytami bazaltowymi ( trwała rzecz), ale rury doprowadzające do nich wodę położono zbyt płytko – kto to odbierał?!!! – więc pewnej mroźnej zimy zamarzły, popękały i dziś, żeby to naprawić, trzeba te płyty zerwać, czego się nie robi, bo… Wykonawca nie dał gwarancji na swoje prace? Czy miasto nie chciało ich egzekwować? Po lewej ( stojąc na Sienkiewicza i patrząc na plac) stoi budynek obecnego BWA, a przed nim pomnik dzika. Bo wedle jednej z wersji nazwa miasta wywodzi się od kłów. Mnie osobiście najbardziej wiarygodna wydaje się wersja p. Bocheńskiego, że skoro w tym miejscu – w środku puszczy – mieściła się osada smolarzy, a w XI w. w chrześcijaństwie wieczne potępienie kojarzone było z gotowaniem w smole, więc pierwotne „Pkieł” na źródło nazwy miasta pasuje lepiej.
Idąc dalej na wschód, gdy stok się kończy i zaczynamy iść po równym, dochodzimy do małego placyku, ograniczonego dwoma ulicami. Pierwsza to na jednym końcu nazywająca się Mała dawna Kilińskiego, zaś na drugim odwrotnie – Kilińskiego dawna Mała, druga zaś to Duża, a na niej jeśli skręcimy w prawo to pociechę duchową znajdziemy u babtystów. 30 lat temu to u nich kupiłem swoją biblię za równowartość wina prostującego – prawda, że to poważne podejście do ewangelizacji? Jeśli jednak skręcimy w lewo, to w jednej z bram po lewej spotkamy ośrodek buddyjski. Jeszcze nieco dalej na wschód ulica rozchodzi się w kolejny plac. Dziś nikomu nie kojarzy się ta zabudowa z komuną, ale i ta potrafiła takie perełki architektoniczne pozostawić po sobie. 4 krańce zdobią podobizny wieszczów a budynki, mimo, że to bloki to takowych nie przypominają. Przy kolejnej przecznicy, w kamienicy po prawej mają siedzibę ewangelicy augsburscy.
Warto jednak skręcić nieco wcześniej, w ul. Wesołą. Nieco w górkę, w prawo, mieści się ostatni z miejskich szaletów, bezobsługowy, na skwerze AK. Byłem w nim kilkakrotnie i rzut oka do kosza na śmieci daje dobry obraz tego, do czego ludność miejscowa go wykorzystuje. Okamerowane, monitorowane miasto z takimi obiektami owocuje takimi zachowaniami. Kosz wypełniały pojemniki po alkoholach. Przy sraniu nikt cię monitorować nie będzie, a skoro jest możliwość zamknięcia się i nie ma obsługi… Co więc stoi na przeszkodzie do wykorzystania takiego obiektu do bezpiecznej konsumpcji?
Skwer ten ma w sobie jakąś ukrytą moc. Po drugiej stronie – przy tym skwerze - ulicy stoi katedra. Że taka wysoka to rzuca cień na okolicę. Zaborczy Rosjanie postawili tu cerkiew, rozebraną po 1918. Kiedy przyszli tu sowieci, stanął w tym miejscu pomnik wdzięczności dla wyzwolicieli – dwóch sowieckich sołdatów, a przed nimi dwie armatki kal. 45 mm, skierowane lufami na wschód. Czemu wyzwoliciele zwróceni byli akurat w tamtą stronę, skoro od tamtąd wyzwalali nas z zegarków i kurczaków i innego mienia? Jako, że o kilkaset metrów na wprost – ulica Mickiewicza, dzisiejszy plac Wolności i ul. Głowackiego – przy Żeromskiego mieścił się KW PZPR, prosty strzał, w latach ’80 pojawił się pomysł, by je nabić i strzelić. Dziś to skwer AK, z jednym z ciekawszych pomników, nawiązującym do kryptonimu okręgu kieleckiego – „Jodła” – przedstawiający partyzantów pod jodłami w niebanalny sposób. Czy nie jest to najlepsze wzgórze, najfajniejsze, od tysiąclecia odwiedzane, bo katedra stoi na wzgórzu, wzwyż od skweru? Dziś widzimy to inaczej i powinniśmy docenić naszych przodków, którzy to właśnie wzgórze, górujące nad okolicą – czy mieli świadomość, że katedry stawia się na skrzyżowaniu cieków wodnych? – stworzyli w ten sposób miejsce mocy miasta. Bo to, że Rosjanie uporczywie wstawiali tu swoje symbole, świadczy o tym, że i oni zauważyli wagę i moc tego miejsca.