Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-12-13 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2707 |
Ulice miasta mieniły się rozmaitymi neonami. Mimo że księżyc był wysoko, było jasno jak w dzień.
Kobieta w ciemnym płaszczu szła środkiem ulicy, nie zwracając uwagi na przejeżdżające samochody. W końcu zatrzymała się, spoglądając na standardowy domek jednorodzinny. Stała tak dłuższą chwilę, po czym udała się w jego stronę. Zatrzymała się na wycieraczce i mimo że był zamontowany dzwonek, zapukała swoimi bladymi palcami w drzwi. Po chwili otworzył jej mężczyzna po trzydziestce.
- W czym mogę pomóc?
- Witaj Marcinie - odpowiedziała spokojnie, odległym, jakby nieobecnym głosem.
- Znamy się? - mężczyzna był nieco zaskoczony.
- Ja znam wszystkich, musimy porozmawiać, przejdziesz się ze mną na spacer? - odrzekła.
Marcin, mimo że wydawało mu się to niedorzeczne, wziął kurtkę i spełnił prośbę kobiety.
Szli powoli przed siebie, kobieta nie odezwała się ani słowem od momentu, w którym ruszyli w drogę. Mężczyzna w końcu nie wytrzymał:
- Możesz mi w końcu powiedzieć o co ci chodzi? Czego ode mnie chcesz?
Tajemnicza kobieta spojrzała mu w oczy w taki sposób, że ciarki przeszły go po plecach. Potem ruszyła dalej przed siebie i rzekła cichym głosem:
- Mogę.
Chwilę później mężczyzna poczuł lekki ucisk w klatce piersiowej. Pociemniało mu w oczach, a gdy doszedł do siebie, zorientował się, że siedzi na przewodach linii wysokiego napięcia. A co dziwne nie razi go prąd. Obok siedziała ta sama kobieta. Patrzyła na niego spokojnie. Marcin chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziła.
- Nazywam się Kematian. Jestem Twoją śmiercią. Masz raka, umrzesz za trzy miesiące. Nie pytaj o nic. Nie odpowiem.
Mężczyzna patrzył z wybałuszonymi oczami. Ledwo łapał oddech.
- Ale ja mam żonę, dwójkę małych dzieci…
- No to co? - kobieta przerwała mu w pół zdania - Masz dziewięćdziesiąt dni. Tyle miałeś wiedzieć.
Wszystko się rozpłynęło. Marcin obudził się pod drzwiami swego domu. Spojrzał na zegarek. Minęło sześć sekund, odkąd otworzył drzwi tej kobiecie.
Co to u diabła miało być? - prawie krzyknął.
Z domu wyszła jego żona.
- Coś się stało? - zapytała.
- Nie, nic Dorotko, to tylko jacyś psotnisie, dzwonią do drzwi i uciekają.
Udali się razem do domu. Dzieci już spały. Usiadł przed telewizorem i przez godzinę bezwiednie przełączał kanały, nie wiedząc nawet co leci. W głowie słyszał wciąż głos tej kobiety.
- A więc zostało mi tylko dziewięćdziesiąt dni - rozmyślał - jak to możliwe?
W końcu usiadła obok niego żona. Spojrzał na nią, znów usłyszał ten zimny, tajemniczy głos kobiety o imieniu Kematian. Przytulił Dorotę i zaczął delikatnie całować jej szyję.
- No ładnie - kobieta uśmiechnęła się filuternie - dzieci śpią, a tatuś harcuje.
Po chwili utonęli w gorącym splocie swoich ramion.
Około północy leżeli w sypialni wtuleni w siebie jak polny kwiat z poranną kroplą rosy. Nie spali, milczeli razem pogrążeni w myślach. Nagle kobieta przerwała ciszę.
- Kotku, z Tobą naprawdę coś się dzieje, ostatni raz robiliśmy to tyle razy pod rząd chyba podczas miesiąca miodowego.
Oboje parsknęli śmiechem. Mężczyzna nie był jednak w humorze. Nadrabiał dobrą miną.
- Pójdę do łazienki kotku - rzucił z uśmiechem na twarzy.
Założył szlafrok i wyszedł z pokoju. Nie udał się jednak do łazienki. Wziął z szafki pistolet i udał się na strych. Oknem wyszedł na dach domu. Wszedł na samą górę i usiadł na kalenicy.
- Nikt nie będzie mi mówił kiedy i jak umrę - warknął w próżnię.
Chwilę później przyłożył pistolet do skroni, odbezpieczył i szybko nacisnął spust. Usłyszał tylko głuche stuknięcie. Broń nie wypaliła. Przeładował, przyłożył ponownie broń do skroni i ponownie wcisnął spust. Drugi raz nie wypaliła.
- Ale.. ale to niemożliwe - szepnął zdumiony - dwa razy nigdy się nie zatnie - to wbrew fizyce.
- Fizyka nie ma nic do rzeczy, to nie Twój czas.
Mężczyzna wzdrygnął się na dźwięk tego chłodnego, dziwnego głosu. Obok niego siedziała Kematian. Tym razem nie wytrzymał, tracił już powoli panowanie nad sobą.
- To znaczy, że mogę skoczyć z wieżowca na główkę, albo pod pędzący pociąg i przez te cholerne trzy miesiące nic mi się nie stanie?
- Nie umrzesz za trzy miesiące. Nie masz raka. Kłamałam - odrzekła śmierć bez zastanowienia.
- Co takiego? - Marcin osłupiał.
- Chciałam coś sprawdzić. To był taki mój mały test. Oblałeś na całej linii. Swoją drogą naiwny jesteś. Nikt nie wie, kiedy go ucałuję. To wiem tylko Ja.
Znikła tak prędko, jak się pojawiła. Mężczyzna zszedł z dachu i udał się do sypialni, gdzie czekała na niego żona. Śmierć zaś udała się w dalszą drogę.
Trzy miesiące później odbył się pogrzeb Marcina. Zmarł nagle, we śnie. Sekcja zwłok wykazała, że miał guza mózgu. Kematian nadal chodzi ulicami miast i wsi. Nie śpieszy się, przemierza spokojnie tysiące kilometrów, by dotrzeć do swych celów.
Nie wybiera. Nie segreguje. Dotrze wszędzie, gdzie ma dotrzeć.
Słyszysz to? Ktoś chyba właśnie zapukał do twoich drzwi.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Pozdrawiam.
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Ciekawe, że także u nas bezkarnie tak sobie z kosą grasuje, jakby nie było rodzimej naszej konkurencji.
Może przeludnienie na Ziemi przerasta już tych wszystkich pań potencji, więc się w tej damskiej solidarności wzajem w potrzebie wspierają...