Przejdź do komentarzySzalone wakacje (IX cz.)
Tekst 9 z 20 ze zbioru: Powieść przygodowa
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2019-03-05
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1497

Szalone wakacje (IX cz.)



Dziewczynki w wyśmienitych humorach wyszły z lasu i poszły na parking stadniny. Na parkingu stało już kilka samochodów. A to oznaczało, że w każdej chwili można było napatoczyć się już na jakiegoś jeźdźca, i konia oczywiście.

Kiedy do Zuzy to dotarło, dostała parę skurczów żołądka. Ale postanowiła się trzymać. Dla własnej otuchy te osobiste skurcze jej osobistego żołądka w myślach zwaliła na oznakę głodu, nie strachu. Na wszelki jednak wypadek, popchnęła Mirę przed siebie a sama zaczęła się rozglądać wkoło.

Mira, idąc przodem, już z daleka zauważyła babcię Michalinę jadącą stępa na swoim Gladiatorze od strony pastwiska. W pierwszym odruchu chciała krzyknąć z radości na jej widok, ale zaraz pomiarkowała, że to mogłoby zaszkodzić Zuzce. Postanowiła więc przygotować ją jakoś do tego widoku.

— Zuza, nie będę owijać w bawełnę, bo już i tak za późno, więc powiem ci wprost, że powinnyśmy tu o głodnym pysku momencik odczekać. Z daleka… ale to z bardzo daleka, widzę babcię Michalinę na Gladiatorze… Tylko nie panikuj, są naprawdę daleko.

— Chryste eleison! — wrzasnęła Zuza w pierwszym odruchu trwogi, ale zaraz zacisnęła zęby i pięści i postanowiła jakimś cudem znieść ten widok. — Mira trzymaj mnie za rękę, a ja spróbuję się nie bać… Kurna, trzymasz mnie jak omdlewający łabędź! Mooocniejjj!

— Zuzieńko kochana, nic na siłę. Wcale nie musisz się zmuszać. Nikt od ciebie tego nie oczekuje…

— Zamknij się Mira! Ja chcę. Ja sama chcę… Rozumiesz?! — Zuza wycedziła przez zaciśnięte zęby.

— Rozumiem, Zuziu kochana! Trzymam cię mocno. Nic ci się nie stanie… Jestem z tobą… Nic a nic stać ci się nie może… nic a nic.

— Szybciej mnie szlag tu trafi, aniżeli stchórzę… Zuzanna Bardecka niczego się nie boi… nawet przy hordzie koni ustoi… A co mi tam! Koń jest najlepszym przyjacielem człowieka. Tak, koń to przyjaciel… przyjaciel… przyjaciel… Wiara?! Tak, wiara czyni cuda. Cuda? Ano właśnie, cuda. Więc ja wierzę. Wierzę, że koń to przyjaciel… Tak, koń to mój przyjaciel…

Zuza początkowo stała w miejscu jak wryta i na głos przekonywała samą siebie, a i przy okazji Mirę, że się nie boi i że chce stawić czoła swojej końskiej fobii. Nagle zmilkła. Chwilę podumała. I ni stąd, ni zowąd, z ogromną determinacją zaczęła popychać Mirę dalej do przodu. A potem nawet ciągnąć ją. Robiła to powoli. Bardzo powoli. Ale jednak razem z Mirą posuwała się do przodu, naprzeciw nadjeżdżającej babci Michaliny. Naprzeciw swojemu wyzwaniu.

Babcia Michalina zobaczyła dziewczynki również już z daleka. W pierwszej chwili nie wiedziała, co ma zrobić, zawrócić Gladiatora, czy jechać dalej. Obawiała się reakcji Zuzi i wolała jej nie straszyć. Ale kiedy zauważyła, że dziewczynki idą powoli jej naprzeciw, zdecydowała się bardzo wolniutkim stępem zbliżyć się do nich. Gdy odległość między nią i dziewczynkami coraz bardziej się zmniejszała, zaczęła machać do dziewczynek ręką i wołać:

— Zuziu, mam do was podjechać, czy lepiej będzie jak poczekam aż wy odejdziecie?

— Pani Michalino, proszę się zatrzymać, my… to znaczy ja sama… z Mirą… do pani przyjdę — odpowiedziała blada jak ściana Zuza, trzymając się kurczowo ręki przyjaciółki. — Idziemy Mira, idziemy, i nic się nie boimy… Idziemy… idziemy…

— Zuziu, proszę cię, tylko się nie bój. Jestem z tobą. — Mira uspokajała przyjaciółkę, choć sama była przerażona. Bardzo bała się o nią. — Już Zuziu, już zatrzymajmy się. Popatrz jaki Gladiatorek jest śliczny. Widzisz? Ty tu stój, a ja podejdę do niego i zobaczysz jak będę go głaskać…

— Nie, nie, nie, jeszcze nie. Poczekaj, poczekaj chwileczkę… zaraz będziesz mogła mnie tu zostawić i podejść do niego… Jeszcze malutką chwileczkę. — Zuza zrobiła kilka głębokich oddechów i zbladła jeszcze bardziej, ale po chwili puściła rękę Miry i drżącym głosem wycedziła przez zęby: — Idź… idź… No idźże!

Mira posłusznie krok po kroku odchodziła od Zuzy. Lecz co chwilę oglądała się za siebie by sprawdzić jej stan. Szła jednak dalej i dalej. I coraz bardziej zbliżała się do spokojnie stojącego Gladiatora z babcią Michaliną na grzbiecie.

Babcia Michalina również obserwowała Zuzę. A widziała ją o wiele lepiej niż Mira, gdyż siedząc na grzbiecie Gladiatora, miała Zuzę wprost przed sobą. Było jej bardzo żal dziewczynki. Widziała po jej zachowaniu i twarzy jak bardzo się męczy ze swoim lękiem. Z drugiej jednak strony, bardzo ją podziwiała, gdyż widziała też, że Zuza nie poddaje się i zacięcie toczy wewnętrzną walkę z tym paskudnym i paraliżującym ją lękiem. Bardzo chciała jej pomóc.

— No popatrz, Gladiator, kto do ciebie idzie? To jest Mira, poznajesz ją, prawda? Już ją parę razy widziałeś. A tam dalej stoi najlepsza przyjaciółka Miry. To jest Zuzia! Widzisz? Zuzia, to bardzo dobra dziewczynka. Chce się z tobą zaprzyjaźnić, więc proszę cię, pokaż się jej z jak najlepszej strony. Chcę, żeby ciebie polubiła.

— No właśnie, Gladiatorku, tak jak ja ciebie lubię! — zawołała Mira, poklepując konia po szyi i po pysku. — Ty się nigdy mnie nie bałeś. Ani ja ciebie się nigdy nie bałam. Bo ty jesteś taki wspaniały… taki kochany… taki bardzo kochany konik.

Gladiator łasy na pieszczoty i przymilne słowa z zadowoleniem strzygł uszami i nastawiał swój olbrzymi łeb do głaskania. A na znak, że sprawia mu to przyjemność i chce jeszcze, zarżał przeciągle.

Zuza z wrażenia padła na ziemię jak stała. Babcia Michalina i Mira przeraziły się potwornie. Ale na szczęście Zuza w mig pozbierała się do kupy i wstała jeszcze szybciej niż upadła.

— Nic, nic… ja się nie boję… Ja sama po… po… podejdę do Gladiatora. — Zuza jąkając się, przekonywała siebie. — Już… już… już idę… Właśnie, że idę…! Ja niczego się nie boję…! Gladiator jest kochany… Gladiator jest przyjacielem… moim przyjacielem…

Mira truchlała na widok podchodzącej Zuzy. Ale była też pełna dla niej podziwu.

Babcia Michalina była również zachwycona postawą Zuzy i jej odwagą. Była przekonana, że Zuzia jest bardzo odważna. Bo czymże może być odwaga, jak nie wewnętrzną i otwartą walką z własnymi lękami i słabościami. Wpatrywała się w Zuzę z nieskrywanym podziwem, i poklepując Gladiatora po szyi, szybko zaczęła przygotowywać go na spotkanie z odważną dziewczynką. Szeptem nakazała wnuczce chwycić konia za nachrapnik. Sama zaś chwyciła go jedną ręką za wędzidło, a drugą lekko spięła cugle, po czym bardzo łagodnym głosem przemówiła:

— Popatrz, Gladiator, Zuzia idzie do ciebie. Stój grzecznie i przywitaj się z nią serdecznie… Chodź Zuziu, nie bój się niczego. To jest najspokojniejszy koń pod słońcem. Chodź Zuziu… chodź.

Zuza podchodziła jak na ścięcie, ale podchodziła. Nie zatrzymywała się. Szła dalej i dalej. Wreszcie z szeroko otwartymi oczami, raz blada na twarzy, raz czerwona, stanęła obok Miry, tuż przy łbie Gladiatora. Podniosła drżącą rękę do góry i położyła ją na ręce Miry, którą Mira trzymała konia za nachrapnik.

— Witam cię Gladiator — wyszeptała drżącym głosem. — Ja jestem Zuzanna. Bardzo bym chciała zaprzyjaźnić się z tobą. Pozwolisz mi?... Matko przenajświętsza, ja stoję przy koniu… Gladiator to przecież koń… Matko złocista, ja się już nie boję… Ja dotykam konia… Mamusiu moja kochana, czy ty w to uwierzysz?

Zuzi głos drżał coraz bardziej. W końcu zamilkła i rozpłakała się bezgłośnie. Stała bez ruchu, wpatrując się tylko w olbrzymie oczy Gladiatora i łzy jej strugami płynęły po policzkach. Ręki jednak nie cofnęła. Dalej ją trzymała na ręce Miry — na łbie konia.

— Widzisz, Zuzieńko, nie trzeba się bać. Koń to twój przyjaciel — wyszeptała wzruszona babcia Michalina.

— Zuzulka, jestem z ciebie taka dumna — szeptała również Mira, wolną ręką tuląc do siebie przyjaciółkę i roniąc łzy razem z nią.

Całe szczęście, że Gladiator jakby wyczuł, że oto przed nim rozgrywa się jakaś niezwykle ważna scena, bo stał bez ruchu i tylko wpatrywał się w Zuzę swoimi olbrzymimi i przyjaznymi oczami. Nawet ani razu nie zarżał, choć rżeć bardzo lubił.

Zuza istotnie była odważną dziewczyną i niewielu rzeczy się w życiu bała. Nie lubiła się bać. Lęk przed koniem miała zakorzeniony od wczesnego dzieciństwa. Ale to był takiego rodzaju lęk, który właściwie jej nie przeszkadzał. Po prostu zapomniała o nim. W codziennym życiu nie musiała o nim pamiętać. Bo i po co? Nie miała styczności z końmi i w ogóle się nad nim nie zastanawiała. I chybaby już zawsze tak było, gdyby nie Mira, która razem ze swoją babcią przypomniała jej o nim i jednocześnie uzmysłowiła, że oto ona, Zuzanna Bardecka, musi stawić mu czoła i pokazać, że pozbędzie się go raz na zawsze. To i Zuza pokazała.

— Jaki ty jesteś wspaniały, Gladiatorku. — Zuza łkając, odezwała się znów po chwili. Wolną ręką otarła łzy, a ręką którą wytrwale trzymała przez cały czas na ręce Miry, zaczęła nagle gładzić łeb konia. — Widzisz jaka ja głupia byłam? Panicznie się bałam ciebie. Teraz sama widzę, że zupełnie niepotrzebnie. Przyrzekam ci, że to się już zmieni. Będę ciebie kochała i… wszystkie konie będę kochała… Pani Michalino, Mira, dziękuję wam!

— Ależ Zuzieńko, ty nie nam dziękuj tylko sobie — rzekła babcia Michalina z serdecznym uśmiechem. — Jesteś naprawdę zuch dziewczyna. Wcale nie tak łatwo jest się pozbyć własnych lęków. Trzeba mieć wiele samozaparcia i hartu ducha. Ty się jednak pozbyłaś. Jesteśmy z ciebie bardzo dumne.

— Tak, Zuza. Jesteśmy z ciebie dumne — potwierdziła Mira, głaszcząc już razem z nią łeb Gladiatora. — Jesteś niczym gladiator na arenie. Odważna i waleczna. Jesteś niczym babci Gladiator. Silna i wytrzymała. Nie poddałaś się swoim słabościom. Cieszę się bardzo, że mam tak wspaniałą przyjaciółkę.

— Mirka skończ już, bo zaraz znów się rozbeczę. — Zuza uśmiechnęła się przez łzy i cmoknęła przyjaciółkę w policzek. — Jesteście dla mnie takie dobre i wyrozumiałe. I Gladiator też… Pani Michalino, a mogę razem z Mirą odprowadzić was do stajni?

— Zuzieńko, jesteś wspaniała! Oczywiście, że możecie — odpowiedziała uradowana babcia Michalina. — No, to jazda Gladiator, prowadź nas do stajni!

Zuza dumna jak paw szła razem z Mirą obok Gladiatora. Powody do dumy miała przecież ogromne. Bo oto ona, przeszła samą siebie i nagle przestała się bać tego potężnego zwierzęcia. Strach spłynął po niej niczym woda po kaczce. Tak po prostu. Spłynął… i nie ma. To wielka radość czuć się wreszcie wyzwolonym z okowów obezwładniającego i panicznego strachu.

Kiedy Gladiator z babcią Michaliną na grzbiecie oraz z obstawą Miry i Zuzy wkraczał do stajni, ze stajni akurat wychodził Platon ze swoim jeźdźcem. Platon to koń z jego sąsiedniego boksu. Gladiator na jego widok zarżał donośnie.

Babcia Michalina i Mira struchlały i wylęknionym wzrokiem natychmiast popatrzyły na Zuzę.

A Zuza nic. Po plecach przeleciał jej wprawdzie dreszcz, ale był to już tylko przyjemny dreszcz emocji. Zuza poklepała przechodzącego obok Platona po zadzie i z głową dumnie zadartą do góry, szczęśliwa weszła do stajni.

W stajni babcia Michalina zeskoczyła z siodła i pierwsze co zrobiła, to wyściskała Zuzę. Potem z rozpędu wyściskała i Mirę, a po chwili jeszcze raz Zuzę.

Obie dziewczynki były przeszczęśliwe. I chociaż każda nieco inaczej, to jednak ich szczęście miało wspólny mianownik: było ogromne i aż promieniowało.

Babcia Michalina wprowadziła Gladiatora do jego boksu i go rozsiodłała. Potem nasypała mu do żłobu otrębów pszennych i zanim wyszła z boksu, widłami równomiernie rozrzuciła mu siano na podściółkę. Wychodząc już, odwróciła się i jeszcze raz wróciła do konia. Objęła go ramionami za szyję, coś mu tam naszeptała do ucha, głośno cmoknęła w pysk i w końcu wyszła.

Zuza nie mogła oderwać oczu od Gladiatora. Babcia Michalina wprawdzie zamknęła za sobą drzwiczki boksu, ale Zuza stała przy nich i przez metalowe szczebelki zaglądała do środka.

Mira stała za Zuzą i uśmiechała się do jej pleców, a przede wszystkim do samej siebie. Była bardzo zadowolona. Nawet nie przypuszczała, że tak wspaniale się wszystko ułoży. I że Zuza ją tak mile zaskoczy, pokazując, iż jest w stanie oprócz komputera jeszcze coś innego pokochać.

— Hej, Gladiator, ty to masz dzisiaj szczęście! Same niewiasty koło ciebie. — Dziewczynki i babcia Michalina usłyszały nagle za swoimi plecami. I wszystkie trzy jak na komendę odwróciły się.

— A witam pana, panie Aleksandrze! — zawołała radośnie babcia Michalina. Proszę pozwolić, że przedstawię panu: moja wnuczka Mira, a to jej najlepsza przyjaciółka Zuzia.

— Dzień dobry dziewczynki! — przywitał się pan Aleksander, szarmancko się kłaniając. — Nazywam się Aleksander Wielki. Jestem właścicielem tej stadniny.

— Dzień dobry panu! — zawołały jednocześnie obydwie dziewczynki i uśmiechnęły się jakoś tak dziwnie.

— No, widzę szczególny uśmiech na waszych twarzach, to od razu wam powiem, że on mnie wcale nie dziwi. Już jestem przyzwyczajony do takiej reakcji każdego, komu się przedstawiam. Cóż, moi rodzice tak oszaleli z radości na widok syna, że po moich narodzinach nadali mi takie a nie inne imię. Bo skoro na nazwisko mieli Wielki, to dlaczego ich pierworodny syn nie mógłby się nazywać Aleksander? Ano mógłby. I tak też mnie nazwali. Mało tego, kiedy miałem sześć lat, kupili mi kucyka, którego nazwali: „Bucefał”, jak na Aleksandra Wielkiego przystało. No i od tej pory każdy mój osobisty koń nazywa się Bucefał.

— I w tym miejscu trzeba by było również wspomnieć, że pańska stadnina jest też przedłużeniem tej tradycji, gdyż nazywa się: „Stadnina Bucefała” — dodała od siebie babcia Michalina z szerokim uśmiechem.

— Jaka piękna tradycja! — zawołała Zuza radośnie. — I pańska stadnina jest taka piękna. A te konie? Ech… brak słów…

— Ho, ho, ho, aż tak? Mnie nie zabraknie jednak słów, by ci podziękować za twoje komplementy… Dziękuję ci Zuziu! — Pan Aleksander śmiejąc się rubasznie, uścisnął obie dłonie dziewczynki. — Miło was poznać, ale muszę lecieć do swoich obowiązków. Mam nadzieję, że się jeszcze nieraz zobaczymy. A teraz znikam i życzę przyjemnej przejażdżki na Gladiatorze…

— A nie, nie! Nie na Gladiatorze, tylko na wrotkach — zachichotała babcia Michalina niczym mała dziewczynka. — Teraz będziemy jeździły na wrotkach. Bo wie pan, my mamy dzisiaj bardzo ważny dzień. Nawet nie mógłby pan sobie tego wyobrazić, jak ważny… Prawda Zuzieńko? Ale wie pan, to są takie tam… nasze babskie sprawy. A oprócz tego, że ten akurat dzień jest dla nas bardzo ważnym dniem, to też jest dla nas dniem sportowym. I zamierzamy właśnie poszaleć na wrotkach po stadninie, a i wokół stadniny również.

— Aż mnie język świerzbi, by się spytać, co to za ważny dzień. Ale uszanuję wasze „babskie sprawy” i pytać nie będę. No a że i sportowy dzień mamcie panie przy okazji, to gratuluję! Nie ma to jak ruch na świeżym powietrzu. Ale proszę uważać, żebyście nie weszły w kolizję z jakimś koniem. Cha, cha, cha…! Bo wtedy, to koń by się uśmiał.

— Będziemy uważać! — ze śmiechem zawołało babskie grono jednocześnie.

— Proszę pana, a czy ja mogłabym zobaczyć pańskiego Bucefała? — spytała rozpromieniona Zuza, której temat koni najwyraźniej przypadł do gustu.

— I owszem. I to nie raz… ale akurat nie w tej chwili. Przykro mi. A to z powodu mojej córki, bo ona już przed godziną pocwałowała na Bucefale gdzieś w las. Myślę jednak Zuziu, że będziesz miała jeszcze masę okazji, by go poznać z każdej jego wspaniałej strony. Bo koń z niego przepiękny… Bajeczny wprost.

— Prawie jak mój kochany Gladiator — zaśmiała się babcia Michalina, filuternie przekrzywiając swój toczek na głowie. — Tyle że dużo młodszy, no i… droższy. Bardzo dużo droższy. I przez to jeszcze bardziej wartościowy.

— Biorąc pod uwagę ocenę eksterieru naszych koni, to w pewnym sensie ma pani rację. I to, że Bucefał jest młodszy od Gladiatora, to też fakt. Ale jeżeli chodzi o wartość konia, to tu bym z panią polemizował. Bo dla każdego miłośnika koni własny koń jest największą wartością. A pani Gladiator to jest wyjątkowy koń. Przeszedł przecież tak wiele. Żył dla ludzi i przez tych ludzi został tak okrutnie potraktowany i wyniszczony. A dzięki pani, wrócił do zdrowia i pokazał co jest wart. A wart jest wiele. Jest pięknym, mądrym, pogodnym i bardzo dobrze ułożonym koniem.

— Ma pan rację, panie Aleksandrze — rzekła po chwili babcia Michalina, ocierając skrycie łzę wzruszenia.

— Wiem, pani Michalinko — powiedział wesoło pan Aleksander i dla żartu naciągnął jej daszek toczka na oczy. — No to jazda dziewczynki! Życzę wam przyjemnej jazdy na wrotkach!

Pan Aleksander Wielki z sympatycznym uśmiechem oddalił się do swoich zajęć. I kiedy był już na zewnątrz i szedł po dróżce wzdłuż stajni, uszom dziewczynek i babci Michaliny dobiegł nagle jego śpiew: — „Siwy koń nas niesie po prerii, po lesie, a ja nucę piosnkę tę…”

— „Siwy koń nas niesie, po prerii, po lesie, a ja nucę piosnkę tę...” — Do śpiewu pana Aleksandra dołączyły się trzy gardła w stajni.

Babcia Michalina, śmiejąc się, objęła dziewczynki ramionami i wyprowadziła je ze stajni.

Ze stajni poszły prosto do samochodu. Wyciągnęły swoje plecaki z bagażnika i poszły z nimi na mały skwerek na środku stadniny. Na skwerku tym był stół i ławki. Mogły więc spokojnie sobie usiąść i zjeść śniadanie. Przy śniadaniu rozmawiały i obserwowały wzmagający się ruch w stadninie.

Była niedziela, a jak w każdą niedzielę, w stadninie od wczesnych godzin rannych było zawsze dużo ludzi. Każdy kto miał swojego własnego konia, po tygodniu pracy, właśnie w niedzielę najwięcej przesiadywał w stadninie. Zajmował się swoim ukochanym koniem, pielęgnując go i rozpieszczając. I wyruszał nim oczywiście na przejażdżki, cwałując po łąkach, wzdłuż pól i po lesie. W Stadninie Bucefała była też Szkoła Jeździecka. Pan Aleksander osobiście uczył w niej tej jakże wspaniałej sztuki jeździeckiej. Zatrudniał też kilku instruktorów, którzy równie jak on, z pełnym zaangażowaniem, oddawali się swojej pasji i uczyli innych końskich zapaleńców.

Ruch na dróżkach stadniny wzmagał się z minuty na minutę. Jedni wyprowadzali konie ze stajni z zamiarem udania się na przejażdżkę, inni wracali już z przejażdżki i wprowadzali konie do stajni. Gwar robił się coraz większy. Słychać było rozmowy, śmiech, nawoływania i rżenie koni. Tudzież poszczekiwania psów rasy Baset, które pan Aleksander również w swojej stadninie hodował. Z megafonów dolatywała piękna piosenka Czerwonych Gitar pt. „Wschód słońca w stadninie”:


„…Konie, dumne konie zasłuchane w szum traw.

Lekkie i swobodne, jak na czystym niebie ptak. (…)

Konie, dumne konie w blasku wstającego dnia.

Czułe i szalone, czemu was uwielbiam tak?...”


Dziewczynki były wniebowzięte tą wspaniałą atmosferą w stadninie. Rozglądały się wszędzie i podziwiały każdego konia, jaki tylko się pojawił w zasięgu ich wzroku.

Babcia Michalina tłumaczyła dziewczynkom jakiej rasy jest każdy koń i jak się nazywa. A że był to jej ulubiony temat, odpowiadała na wszystkie zadawane przez dziewczynki pytania z wielką przyjemnością. Opowiadała im też różne zabawne historyjki o niektórych koniach. O tych, które zdążyła do tej pory lepiej poznać, albo o których usłyszała od innych, ale takich samych jak ona pasjonatów koni.

Kiedy wszystkie się już posiliły i napatrzyły na wspaniałe konie i ich jeźdźców, zaniosły plecaki do samochodu i wyciągnęły swoje wrotki.

Gdy zakładały wrotki na nogi śmiechu było co niemiara, bo Mira ciągle nie mogła uwierzyć, że babcia nie żartowała i… naprawdę będzie razem z nią i Zuzą jeździć. Z podziwem przypatrywała się babci z każdej strony i wreszcie stwierdziła, że babcia wygląda jak ich rówieśniczka, a może i lepiej, gdyż ma o wiele ładniejszą figurę.

— Milutka jesteś, Miruniu. Teraz będę musiała chyba cały czas tyłem do was jeździć, by nie psuć ci wizerunku młodej osoby — zaśmiała się babcia Michalina, robiąc szykowny piruecik. — No bo wiesz, z tyłu to jeszcze jakoś wyglądam, ale z przodu? Twarz zdradza tył i mówi o wszystkim przeżytych latach.

— Ale nie u babci. — Mira trzymała się swego.

— Też tak myślę — dopowiedziała Zuza. — Gdybym pani nie znała, to myślałabym, że jest pani mamą Miry, a nie babcią.

— Jejku, jejku! Chyba zaraz zacznę z radości rżeć jak Gladiator — parsknęła śmiechem babcia. — Komplemenciary z was, że ho, ho! Ale to miłe, co mówicie. Dziękuję! Będę musiała częściej z wami przebywać, żeby nasycić swoją próżność.

— Nie masz nam babciu za co dziękować. My nie prawimy komplementów, my mówimy prawdę. A za prawdę się nie dziękuje. Sama tak zawsze mówisz. Więc? A przebywać razem mogłybyśmy jak najczęściej. Cała przyjemność po naszej stronie, co nie Zuza?

— A pewnie, i to jaka! — krótko i zwięźle skonstatowała Zuza.

— No widzisz, babciu? — Mira dojechała na wrotkach do babci i wycelowała jej buziaka w policzek. — Jeżeli będziesz miała czas dla nas, to my już na pewno zjawimy się u ciebie.

— Byle byśmy pani nie przeszkadzały — dodała Zuza, dojeżdżając do Miry i babci.

— O przeszkadzaniu nawet mowy być nie może — zapewniła dziewczynki babcia Michalina. — Zawsze jestem dla was. O każdej porze dnia i nocy. Zapamiętajcie to sobie… A teraz jazda, moje najmilejsze! Niech żyje sport!

Sportowa drużyna ruszyła asfaltową dróżką pomiędzy zabudowaniami stadniny.

Mira była zachwycona babcinymi umiejętnościami jazdy na wrotkach. By ją móc lepiej podziwiać, raz jechała równo z nią, raz puszczała ją do przodu, a raz wyprzedzała ją i robiła obrót i jechała tyłem do przodu. Z zachwytu aż piszczała.

Zuza zaś chichrała się bez przerwy, bo wyobrażała sobie swoją babcię jadącą na wrotkach.

Babcia Michalina natomiast, dyskretnie kierując kierunkiem jazdy dziewczynek, jechała ze śpiewem na ustach:


„Jeden koń czarny jest jak murzyn

Tak jak aksamit jak góra duży

Drugi koń biały jest tak jak mleko

Jak śnieg ten koń biega tak lekko

A trzeci koń to koń ze stali

Chrapy chrapliwe oko się pali

A czwarty koń to koń czerwony

A wszystkie spętane są

I skrępowane są

I powiązane są

I warkoczyki mają te cztery ogony…” *


-------------------------------------------------

* „Konie Apokalipsy” - Jacka Wójcickiego


Jadąc przed siebie w radosnych nastrojach, drużyna wrotkarek z babcią Michaliną jako kapitanem drużyny na czele zrobiła dwie rundki po stadninie. W trakcie jazdy babcia i dziewczynki zachowywały szczególną ostrożność, aby rzeczywiście nie wejść w kolizję z kimkolwiek, a co dopiero z koniem. Co rusz musiały wykonywać zwinny slalom by wyminąć albo wyprzedzić jeźdźców na koniach albo też i pieszych. Każdy z wymijanych albo wyprzedzanych ze śmiechem pozdrawiał trzyosobową drużynę wrotkarek. A konie? Konie widocznie przyzwyczajone już były do takiego widoku, gdyż w ogóle nie wpadały w panikę, tylko rżały cichutko i człapały dalej ze swoim jeźdźcem na grzbiecie albo obok prowadzącego je jeźdźca.

Po dwóch wesołych rundkach po stadninie drużyna wrotkarek wyjechała ze stadniny i jeździła asfaltową dróżką dookoła jej zabudowań. Po jej zewnętrznej stronie. Tam ruch był nieco mniejszy i rozproszony, bo każdy pogalopował już w swoją stronę, a droga była o wiele szersza. Wrotkarki mogły jechać swobodniej i przede wszystkim szybciej. Pruły więc jak trzy wichry, śmiejąc się i nawołując nawzajem.

Jeździły tak ponad godzinę. Potem wspólnie postanowiły, że pójdą jeszcze pospacerować po lesie.

Kiedy znalazły się w lesie było już późne popołudnie. Najpierw usiadły sobie na skraju lasu i zabrały się za wyjadanie zawartości plecaka babci Michaliny. A było tam co wyjadać, bo babcia specjalnie na tę wycieczkę nasmażyła kotlecików z mięsa mielonego i zrobiła sałatkę jarzynową. Mało tego, upiekła nawet pyszny makowiec. A do picia zaparzyła w dwóch termosach orzeźwiającej herbaty miętowej, z cytryną oczywiście.

Gdy były już syte, ruszyły na wędrówkę po lesie. Wędrowały wąziutkimi ścieżynkami wśród drzew i krzewów i miło sobie rozmawiały.

— Przepiękną niedzielę mamy dzisiaj, nie Zuza? — Mira z błyskiem w oku popatrzyła na przyjaciółkę.

— Przepiękną? To za mało powiedziane. Cudowną, wręcz bajeczną. A do tego: pouczającą, uzdrawiającą, regenerującą, budującą, a nawet romantyczną. Aż serce rośnie i chce się żyć. Żyć i brać życie pełnymi garściami… Pani Michalino, dziękujemy pani!

— Pięknie powiedziane, Zuzieńko. — Babcia Michalina była zadowolona z pochlebnych ocen ich wspólnego wyjazdu za miasto. — A dziękować mi wcale nie musicie. Ja sama jestem szczęśliwa, iż mogę z wami spędzić tak miło niedzielę. I ten dzień jest też dla mnie wspaniały.

— A może nam pani znów poopowiadać o pani wakacjach w Pilczu? — spytała Zuza po chwili.

Zuzi bardzo się podobały babci Michaliny historie z jej młodzieńczych lat i chętnie je słuchała. Ale tym razem, przede wszystkim miała nadzieję, że babcia wreszcie opowie coś o tych Miry dwóch kuzynach z trzeciego pokolenia. Bo czego jak czego, ale tego tematu nie miała zamiaru odpuścić.

— Jeszcze chcecie słuchać? — zaśmiała się babcia Michalina.

— Ależ oczywiście, babciu! — zawołała Mira. — Z tobą to nawet powrót do przeszłości jest wspaniały, nie tylko teraźniejszość.

Mira przeżywała wewnętrzny tryumf. Nie dość, że oto spędzała najmilszy dzień w swoim życiu w ukochanym gronie, to jeszcze jej sprawa pod kryptonimem: „Zuza-komp” nabierała takich rumieńców, że aż jej się fruwać chciało z radości. A to wszystko dzięki babci Michalinie. Och, jak ona kochała tę swoją babcię. Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

— No więc będę wam opowiadała dalej, bo nie będę ukrywać, iż mnie samej sprawia to przyjemność, bo przypominam sobie o moich minionych latach. O moich wspaniałych latach…

— „Minęły te lata, te lata szalone…” — zawyła Zuza, przypominając sobie odgłosy tej piosenki dochodzące z pokoju jej babci. — Ale pani na pewno nie minęły, bo pani lata są ciągle szalone i tak wspaniałe, że tylko pozazdrościć, a już z pewnością wsłuchiwać się w opowieści o nich z zapartym tchem. Proszę więc opowiadać, pani Michalino. Zamieniamy się w słuch, co nie Mira?

— Jasne. Całe jesteśmy w skowronkach, słuchając babci opowieści. A ile możemy się przy nich nauczyć?

— Oj, dziewczynki, dziewczynki… Cieszę się bardzo, że właśnie wam mogę opowiadać o Michaśce, waszej rówieśniczce. — Babcia Michalina zaśmiała się serdecznie i ucałowała obydwie dziewczynki, tuląc je do siebie. — A więc, opowiem wam o moich wakacjach w Pilczu, gdy miałam akurat tak jak wy trzynaście lat. A były to wspaniałe wakacje. Wprawdzie z upadkiem z Kasztanki w tle i niespodziewanym wodowaniem w Białej, ale nawet ten upadek w tamtym czasie miał swój urok. No to słuchajcie...



cdn.



  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×