Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-04-30 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1428 |
K-X ląduje (7 cz.)
Kiedy wszystkie dzieci znalazły się już na powierzchni, poczuły się zupełnie bezpiecznie. Odzyskały całkowicie siły i radość życia. Nawet Gabcio był już radosny. W promieniach słonecznych w mig zapomniał o wszystkich swoich lękach i strasznych przeżyciach. Ba, zapomniał nawet o tym, że wcześniej miał żal do rodzeństwa. Najbardziej ze wszystkich okazywał swą radość i tryskał niesamowitym humorem. Co rusz rechotał, pokazując na każdego palcem, jak bardzo jest brudny i gdzie jest brudny. Najwięcej śmiał się ze swego brata bliźniaka, bo Gagatek był najbrudniejszy ze wszystkich. Buzię miał czarną jak Murzyniątko. Tylko jego niebieskie oczy zdradzały, że nim nie jest. Gabcio naigrywał się z Gagatka i radził mu, aby poszukał sobie teraz brata bliźniaka w Afryce, bo on, Gabcio, już nim nie jest. Potem, czując się w dalszym ciągu na fali, zabłysnął inteligencją i wygłosił krótką mowę:
— Nie wiem, jak wy, ale ja myślę, że przygodę mieliśmy naprawdę wspaniałą. Były momenty mrożące krew w żyłach, ale nic to. Tworzymy razem: „silną grupę pod wezwaniem”, jak mawia papcio. I zawsze damy sobie radę. I chociaż ktoś okaże się słabszym albo bardziej bojaźliwym, to reszta mu pomoże. Jestem tego pewien. Bo nie ma to jak zgranie i chęć przeżycia wspólnej przygody.
Dzieci otrzepywały się akurat z brudu i kurzu, pomagając sobie nawzajem, ale mowy Gabcia wysłuchały z wielkim zainteresowaniem, bez cienia ironii. Nikt nie kpił z niego. Nawet Gagatek z rozdziawioną buzią wsłuchiwał się w słowa braciszka. Wszyscy zgadzali się z Gabciem i na potwierdzenie jego słów, wszyscy zaczęli bić mu brawo.
— No, Gabciu, dobrze mówisz! — zawołał zadowolony Chwatko i poklepał go czule po ramieniu.
Chwatko był naprawdę zaskoczony tym, co usłyszał z ust braciszka. Nie spodziewał się, że akurat jego, strachliwego chłopca (i co tu dużo ukrywać, najczęściej tak jakby mało rozgarniętego), stać na taką mądrość życiową. I zaraz w myślach skarcił samego siebie, że za mało się do tej pory przykładał, aby go lepiej poznać. Tak myśląc, przypatrywał się Gabciowi z wielką czułością. Przyrzekł sobie, że to się zmieni. Po czym spojrzał na niebo i na wszystkie dzieci i jego zmysł organizacyjny przypomniał o sobie. Poprosił wszystkich o uwagę:
— Słuchajcie, moi drodzy! Musimy się pośpieszyć, bo zanim wrócimy do domu, czeka nas jeszcze kąpiel w potoku. Nie możemy się przecież tak rodzicom na oczy pokazać.
— Przede wszystkim musimy najpierw dotrzeć do naszego samopojazdu, bo został kwadrans do kolacji i nie mamy już szans na czas wrócić do domu — rzekł w wielkiej zadumie K-1. — A jak znam mojego ojca, to na pewno punktualnie, za piętnaście minut, będzie nas sprawdzał, dlaczego jeszcze nie ma nas z powrotem. A właśnie na samopojeździe ojciec zamontował specjalne urządzenie do tego celu. Na myśl mu nie przyjdzie, że my mogliśmy się oddalić od samopojazdu i lepiej dla nas będzie, żeby dalej tak myślał. Biegiem więc. Odnajdźmy najpierw samopojazd, a potem pomyślimy o naszym wyglądzie.
— Poczekajcie! Tylko momencik! — zawołała podniecona K-2, bo zobaczyła nagle coś dziwnie pełzającego po hałdzie ziemi tuż obok szczeliny, która posłużyła im za wyjście. — Patrzcie, toż to moja biedna szczurka zawinka, czy jak jej tam… Patrzcie, ona pełznie w moim kierunku… Rrratunku! Nie, nie, żadnego tam ratunku… Och, wszechmocna Luno, spraw żebym nie była… tą… no, tą Gagatkową melepetą… No mówcie, co robić?! Ogonek przecież jej oddałam. Nie znaleźliśmy jej, ale ogonek położyłam na kamieniach. Chwatko, radź coś, prrrooszę!
— Coś mi się wydaje, że ta jaszczurka zwinka pomyliła ciebie ze słońcem. Zapomniałaś zgasić światło i świecisz ciągle jak malutkie słoneczko, a światło odbija się od twojego złotego kombinezonu i butów, a to razem sprawia wrażenie ciepła. Przynajmniej na odległość. A że zwinki lubią się wygrzewać w słońcu, to też jesteś dla niej bardzo atrakcyjna. Nie bój się. Stój bez ruchu. Zobaczymy, co ona chce zrobić… No, nie obawiaj się. Ona ci nic złego nie zrobi… Jestem w pobliżu.
Jaszczurka zwinka podpełzła do K-2, oparła swój trójkątny pyszczek na jej złotym bucie i zastygła w bezruchu. Wpatrywała się tylko w jej pięknie połyskujący but. Tęczówki jej oczu o barwie czerwonej, zaczęły przybierać barwę złocistożółtą. Wyglądała naprawdę dziwnie. Tym dziwniej, że swoimi długimi i mocno zbudowanymi przednimi łapkami obejmowała but K-2, wbijając w niego pazurki, a tylnymi, wyprostowanymi do granic możliwości, i stojąc na palcach, podpierała się, aby nie stracić równowagi. Wyraźnie było widać, że przyjęła taką postawę z powodu braku ogonka, na którym mogłaby się wygodnie podeprzeć. Ale w jej oczach nie było widać cierpienia. Wręcz przeciwnie, wyglądała na szczęśliwą.
Natomiast K-2 była aż spocona z wrażenia, i to na obu twarzach. Na dolnej jednak bardziej. Stała wprawdzie bez ruchu, ale bardziej z powodu paraliżującego ją strachu aniżeli porady Chwatka. Wytrzeszczając oczy na bezogoniastą ozdobę swojego buta, nie wiedziała, co ma robić. Znów wrzeszczeć, czy może jakoś przeczekać aż ten dziwny stwór bez ogona pójdzie sobie skąd przyszedł? Albo może stanie się coś, co spowoduje, że się przestanie bać? Tak czy owak (resztkami sił), ze wzmagającymi się falami dreszczy na plecach próbowała wytrzymać. Po chwili stała się rzecz jeszcze bardziej niesamowita. Kiedy tak wszyscy wpatrywali się w zwinkę bez ogona, miedzy nogami oniemiałego Gagatka pełzła jeszcze jedna jaszczurka. Dopełzła do swojej towarzyszki i tak jak ona oparła pyszczek na bucie K-2, z tym, że podparła się na swoim długim i grubym ogonie. Tego było już za wiele dla K-2. Wiedziała, że za wszelką cenę nie może stchórzyć, by znów nie zrobić z siebie widowiska, ale to, co się stało, było ponad jej siły. Zamknęła więc pośpiesznie oczy dolnej twarzy, górnej postawiła w słup, i drżąc na całym ciele, czekała.
Jaszczurki zwinki swoim niezwykłym zachowaniem zaskoczyły nawet Chwatka. Ale gdy Chwatko zobaczył, co się z K-2 dzieje, podszedł do niej od tyłu i mocno chwycił ją za ramiona.
— Nie bój się, K-2. One są przyjaźnie do nas nastawione. To widać. Nic złego nikomu nie zrobią. Po prostu polubiły cię i z tobą akurat chcą się bliżej zaprzyjaźnić. Otwórz oczy i podaj mi rękę. A potem drugą nogą zrób tak jak ja krok do tyłu. Zwinki powinny wtedy odskoczyć na bok… No, K-2, pomalutku… tak jak ja… krok do tyłu.
K-2 otworzyła oczy, ale wzrokiem świdrowała tylko koniec swojego nosa. Wyglądała przy tym komicznie. Aż Gagatek prychnął zdławionym śmiechem. Z wielkim zezem w swych dużych oczach (górne ciągle stały w słup), pozwoliła się Chwatkowi chwycić za rękę i gdy ją mocno szarpnął, machinalnie odstawiła nogę do tyłu.
Jaszczurki rzeczywiście od razu odskoczyły od jej buta, ale nie uciekły, stały obok siebie i wpatrywały się w oddalającą się K-2.
Kiedy K-2 tylko spostrzegła, że jej but stał się tak jakby lżejszy, zaczęła się szybko oddalać (tyłem do przodu), ciągnąc za sobą ubawionego Chwatka.
— Co to znaczy, Chwatko? — drżącym głosem zapytała, wycofując się wciąż na raka, ale już patrząc na jaszczurki. — Czy one wreszcie zrozumiały, że ja nie jestem żadnym słońcem?
— Może tak, a może i nie. Zobaczymy, co one dalej będą robić. Bo my teraz, już wszyscy razem, oddalamy się od tego miejsca i powoli udajemy się wzdłuż skał na zachód. Gdzieś tam musi być ukryty nasz samopojazd… Słyszycie? Ruszajmy… O, widzicie, zwinki zostały. A teraz biegiem!
Dzieci biegły jak szalone. Najszybciej biegła K-2, a za nią, z głośnym chichotem, biegł Gagatek, ciągnąc za sobą zziajanego Gabcia.
— Ho, ho, K-2, dobra jesteś! Potrafisz szybko biegać... Jak zając na widok dwururki leśniczego — stwierdził Gagatek zasapanym acz bardzo ubawionym głosem. — Ty zawsze tak? Czy tylko teraz? A swoją drogą, nie widziałem jeszcze, aby ktoś tak szybko uciekał od przyjaźni. Przecież te jaszczurki ciebie polubiły. A i ty wcześniej chciałaś, aby ci te „ślicznotki” złapać, bo miałaś ochotę wziąć je do domu na Księżyc.
— Och, Gagatku, nie nabijaj się już ze mnie — odrzekła K-2 całkiem normalnym głosem, bez najmniejszej oznaki zasapania, i biegnąc dalej. A biegła tak szybko, jakby ją kto gonił, nie zwalniając ani na moment. — Mówiłam tak, bo wcześniej nie widziałam żadnych ziemskich zwierząt. Ale gdy zobaczyłam, najpierw te wasze nietoperze gackowate i zaraz potem te szczurki zawinięte, to się trochę przeraziłam. Bo muszę ci się przyznać, że one nie spodobały mi się z wyglądu. Nie są zbyt, no wiesz… piękne… A tobie się podobają?
— Są tak szpetne, że… aż piękne. Ale jak mówił wcześniej Chwatko, może my też im się nie podobamy z wyglądu, a jednak nie meldowały nam tego, tylko łażą za nami. No, właściwie za tobą… Może im przypominasz mamę? Macocha z ciebie, a nie mama! Czemu je odrzuciłaś? Biedne ślicznotki-sierotki! Na pewno tam teraz płaczą samotne.
— Gabciu, też tak myślisz? — poważnym głosem zapytała K-2 i przestała biec. — Serce zaczyna mi się krajać.
— Nie słuchaj Gagatka, on zawsze trochę przesadza — wysapał kompletnie zziajany Gabcio i wyrwał bratu swą rękę z jego mocnego uchwytu. — Dzięki K-2, że się zatrzymałaś. Bo już myślałem, że wypluję z siebie… te, no… no wiesz, to jest inny organ niż ten, co tobie zaczyna się krajać… A właśnie! Płuca. Dziękuję za podpowiedź, braciszku. Ufff! Wykończyliście mnie. Padam z nóg.
— Co wam się stało? Tak fajnie żeście zasuwali, a teraz stoicie — zaniepokoił się Chwatko, dobiegając z resztą dzieci. — A ty, K-2, długo tak jeszcze masz zamiar świecić i robić konkurencję słońcu?
— Co tam konkurencja. Bateria jej się wyczerpie i oklapnie całkiem, i… będziemy musieli ją nieść — zameldował swoje podejrzenie Gagatek i na wszelki wypadek uciekł spory kawałek do przodu.
— No nie! On znowu zaczyna! — wrzasnął Chwatko i spiorunował braciszka wzrokiem. — Gagat, natychmiast przestań i przeproś K-2!
— No coś ty, Chwatko? — zaśmiała się K-2 i ręką pomachała Gagatkowi. — Przecież to, co on mówi, zawsze ma jakiś sens. A że on to mówi w taki a nie inny sposób, to wcale nie obraża, jak się go już bliżej pozna. Wręcz przeciwnie… Gagatku, poczekaj na mnie, nie skończyliśmy jeszcze naszej rozmowy… No czekaj, pozwolę ci wyłączyć moją jasność!... Daj rękę Gabciu, razem dogonimy Gagatka.
— No właśnie, gońcie dalej — powiedział Chwatko i z dezaprobatą pokręcił głową, mając ciągle na uwadze zachowanie Gagatka. Po czym odwrócił się do reszty dzieci, które po tak ostrym biegu sapały jak stare lokomotywy (oprócz K-1) i krzyknął: — My też… jazda… biegniemy! To już niedaleko.
Po krótkiej chwili wszyscy dotarli do miejsca, gdzie wcześniej było wejście do jaskini. I wszyscy też od razu chcieli się bliżej przyjrzeć temu zawalonemu wejściu i sprawdzić, czy faktycznie nie mieliby żadnych szans tędy się jakoś wydostać. I choć z daleka było już widać, że tak by było, to jednak wrodzona ciekawość pchała ich do przodu. Chwatko wprawdzie nakazywał dzieciom się zatrzymać, że tylko on z K-1 podejdą bliżej, ale nie było mowy, aby pozostałe dzieci go posłuchały. Wszystkie coraz bliżej podchodziły do tego feralnego miejsca… Aż tu nagle, nie wiadomo skąd, uszu ich dobiegł groźnie brzmiący odgłos, coś w rodzaju jazgotu rozsuwających się skał. Skojarzenie w takim przypadku mogło być tylko jedno. Dzieci spanikowały i zaczęły w popłochu uciekać na łeb na szyję jak najdalej od skał. Gdy tak uciekały, miały wrażenie, że ten dźwięk albo goni za nimi albo rozlega się przed nimi. Zdezorientowane zupełnie biegały w różnych kierunkach, chaotycznie, niczym bakterie pod mikroskopem. W końcu uszu Chwatka dobiegł głośny śmiech K-1 i K-2. Zatrzymał się wtedy momentalnie i z wielkim znakiem zapytania w oczach popatrzył na rodzeństwo K. A ci w najlepsze pękali ze śmiechu, trzymając się za brzuchy. No, tego było już za wiele dla dumnego Chwatka.
— I co? Udało wam się zrobić nam kosmicznego psikusa? — zapytał, przekrzykując wrzaski dzieci.
— Nie, to nie my! — krzyknął ze śmiechem K-1 i rozłożył szeroko ramiona, ażeby wyłapać przestraszone dzieci. — To nasz ojciec. Właśnie chce się dowiedzieć, co się z nami dzieje, że nie wróciliśmy na kolację.
— Jak to? — tylko tyle zdołał wydusić z siebie zaskoczony Chwatko i odruchowo złapał bliźniaki za ręce, bo akurat w wariackim biegu napatoczyły się mu pod rękę.
— A tak to! — wrzasnął przeraźliwie głośno K-1. A gdy pomiarkował, że ten jego wrzask zadziałał i dzieci zatrzymały się, przestając krzyczeć, podniósł ręce do góry i z uśmiechem na twarzy zaczął wszystkie uspokajać: — To nasz ojciec zainstalował taki właśnie sygnał na samopojeździe. To tak na wszelki wypadek, dla naszego bezpieczeństwa, aby odstraszyć ewentualnych wrogów… A teraz, proszę was, bądźcie cicho, bo nie będą go mógł wyraźnie słyszeć.
K-1 ruszył pędem w stronę krzaków, gdzie stał ukryty samopojazd. Wszystkie dzieci oczywiście pobiegły za nim. Dziwnie przejęte i zarazem zaskoczone, że biegną akurat w tym w kierunku, skąd dochodził ten straszny odgłos, a od którego przed chwilą w takiej panice uciekały. Kiedy stanęły już przed samopojazdem, jazgot rozsuwających się skał był tak ogromny, że trudno było im uwierzyć, że to tylko sygnał, a nie rzeczywistość. K-1 szybkim ruchem nacisnął jakiś przycisk na tablicy rozdzielczej samopojazdu i… zaległa nagła cisza. A po chwili dzieci usłyszały donośny głos K-Y:
— No, wreszcie! Długo musiałem „rozsuwać skały” zanim łaskawie pozwoliliście mi przestać. Aż się zmęczyłem. Co z wami, dlaczego nie ma was jeszcze na kolacji?
— Ojcze, obiecałeś! — krzyknął K-1.
— Tak, wiem, wiem! I wcale was nie sprawdzam, tylko chciałem, to znaczy, chcieliśmy wiedzieć, czy punktualnie będziecie na kolacji, bo kobiety smażą akurat pyszne naleśniki z malinami i szkoda by było, abyście nie zjedli świeżych i cieplutkich…
— Dziękujemy bardzo, ale niestety nie zdążymy na czas — zameldował posłusznie K-1 i na szybko wymyślił małe kłamstewko: — Zjemy te wszystkie ziemskie pyszności jak tylko wrócimy. A wrócimy tak szybko, jak będzie to tylko możliwe. Bo wiesz ojcze, poznaliśmy takie miłe bobry nad rzeką Bobrzą i trochę się z nimi zatrzymaliśmy. Nie gniewajcie się na nas, wszyscy bardzo prosimy. Przecież tylko niecałe trzy dni możemy być razem. No jak, ojcze? W porządku?
— OK! Niech wam będzie! Ale uważajcie na siebie. Hardy mi tu podpowiada, abyście się trzymali z dala od jaskiń, bo ostatnio dochodziło w nich do szeregu zawałów wewnątrz-jaskiniowych. No, to bywajcie! I wracajcie cali i zdrowi! Do zobaczenia!
— Ale numer! — zawołał z triumfem Gagatek. — Widzę, że na Księżycu też umieją dobrze wodę lać. Masz u mnie duży plus K-1. Jestem z ciebie dumny.
— To żaden powód do dumy — odrzekł K-1. — Nie lubię kłamać i też właściwie rzadko to robię. Z ojcem moim zawsze się dogaduję, tak że nie mam powodów „lać mu wody”. Ale tym razem, to sprawa wyjątkowa, bo jest nas dużo i ich jest dużo, lepiej więc będzie dla nas i dla nich, jak nie będą się o nas martwić.
— Teraz to ja jestem z ciebie dumna — powiedziała z serdecznym uśmiechem Śmieszka.
— Co wy z tą dumą?! — wyrwało się Gabciowi. A jak się już mu wyrwało, to postanowił mówić dalej: — Dumą się jeszcze nikt nie najadł. A ja jestem już bardzo głodny, a tam w domu smakowite naleśniczki z malinkami… Ojejej! Przecież to mój przysmak!
— No to masz problem, Gabciu — powiedział Chwatko, głaszcząc braciszka po głowie. — Nie dość, że do domu daleka jeszcze droga, to i w moim plecaku puchy. Wszystko zjedliśmy przed wejściem do jaskini. I co będzie? Wytrzymasz jakoś? Dla pocieszenia mogę ci tylko powiedzieć, że my wszyscy też jesteśmy już trochę głodni.
— No jasne, że wytrzymam! — odpowiedział Gabcio, ale z niezbyt przekonywającym tonem w głosie. Ale zaraz dla własnej otuchy dodał: — Wszyscy damy sobie radę… Silna grupa pod wezwaniem to my!
— Poczekajcie, my zaraz wracamy! — zawołała Śmieszka i szepnęła coś K-2 do ucha.
— A wy dokąd się wybieracie? — spytał zaciekawiony Gagatek.
— A coś ty taki wścibski, mój panie? — wtrącił się Chwatko. — Może muszą iść za potrzebą? A ty zaraz musisz wszystko wiedzieć.
— Nie ma sprawy. Niech sobie idą… — zgodził się Gagatek. — Ale niech K-2 jeszcze tylko na chwilkę poczeka… Słyszysz, K-2?... Daj się w końcu wyłączyć z prądu, bo tym swoim oświetleniem zbałamucisz po drodze całe stado jaszczurek, i ani się obejrzysz, wszystkie będą się uwijać jak w ukropie, aby za tobą nadążyć.
— Popatrzcie no. Tyle wrażeń, że znów zapomniałam o tym — śmiejąc się, powiedziała K-2 i uklękła na kolanach, aby Gagatkowi ułatwić wyłączanie. — No… to do dzieła, ty mój wszechwiedzący Gagatku, kręć dzyndzelkiem dwa razy w prawo, raz w lewo i znów dwa razy w prawo… No widzisz? Gotowe!
— Wow! Mocne to było! Naładowałem się kosmiczną energią, że ho ho! Żegnajcie Śmieszalscy! Żegnajcie ludkowie! Stałem się kosmitą! — wrzeszczał Gagatek i latał między dziećmi jakby kręćka dostał.
— Żaden z ciebie kosmita, Gagatku — zawyrokował ze śmiechem Gryzio. — Wszechmocna Luna zrobiła ci figiel i zamieniła cię w… luna… w luna… no, K-2, pomóż mi… w kogo? A właśnie… w lunatyka. Dlatego zasuwasz jak pofyrtany.
— Chyba i nam wszystkim ten figiel Luny się udzielił, bo zachowujemy się dzisiaj tak, jakby nam, delikatnie rzecz ujmując, co nieco odbiło — zawyła ze śmiechu Śmieszka i pociągnęła za sobą K-2.
— Śmieszka, jak możesz! — krzyknął Chwatko za odchodzącą siostrą, trzymając się za brzuch. A kiedy dziewczynki z głośnym śmiechem zniknęły w zaroślach, zwrócił się do pozostałych dzieci: — No faktycznie, coś w tym jest, bo brzuch mnie boli bardziej niż jakakolwiek inna część ciała. A normalnie, to po takiej mordędze w jaskini i tej całej naszej bieganinie powinienem najbardziej czuć ręce i nogi, nie brzuch.
— Ojej! Mnie też… mnie też… brzuch boli! — jak echo, jeden przez drugiego, przekrzykiwali się chłopcy, i pękając ze śmiechu, tarzali się po ziemi. Rękami trzymali się za brzuch i co rusz buchali nową salwą śmiechu, zarażając nim siebie nawzajem.
Jak już wreszcie chłopcy skończyli się śmiać, wyłożyli się wygodnie na mchu i w oczekiwaniu na dziewczynki, zaczęli sobie opowiadać o swoich wrażeniach z najbardziej dramatycznych momentów w jaskini. W ten sposób, choć na chwilę, dali odpocząć nadwerężonym mięśniom brzucha. Zastanawiali się też nad tym, co by było, gdyby nie udało im się wyjść z jaskini. Każdy z nich miał odrębny scenariusz na taką okoliczność, ale żaden z nich nie był wesoły. Każdy kończył się wzywaniem starszych na ratunek. Chwatko skrytykował wszystkie te gdybania i czarne scenariusze i przypomniał słowa Gabcia. A to już wtedy, każdy prawie momentalnie był pewien, że to się im nie mogłoby przytrafić. Komu jak komu, ale nie im. Podbudowani taką nagłą pewnością, zaczęli snuć plany na następną już wycieczkę. A planów i propozycji wycieczki było tyle, że nie mogli się zdecydować, co wybrać. W końcu się nawet pospierali. A już najbardziej między sobą kłócili się Gaga. Tylko Nosolek niewiele się odzywał. Kręcił co rusz swoim kinolkiem i głośno wciągał powietrze. Wreszcie podniósł dwa palce do góry i zabrał głos:
— Głowę dam, ale bez nosa, zaznaczam, że dziewczyny mają już gotowy plan jutrzejszej wycieczki, więc nie ma sensu tak bardzo fatygować swoich głów zastanawianiem się na ten temat. Poczekajmy aż one wrócą, to się okaże. A czuję, że się nie mylę… Czuję też bardzo aromatyczny zapach borówek. I chociaż moje kiszki grają mi z głodu marsza i zakłócają przez to nieco moje powonienie, to jednak jestem pewien, że dobrze czuję… Aha, jest jeszcze jakiś inny dziwny zapach. W zasadzie rozpoznaję go, ale nie chce mi się wierzyć, że się nie mylę… O, patrzcie dziewczyny wracają…
— A cóż wy tam w tym dużym liściu taszczycie?! — wykrzyczał pytanie zaciekawiony Gagatek. — Aha, już wiem! Zawinęłyście nim wszystkie napotkane po drodze szczurki. Co, mam rację?
— Nie, mój drogi, wszechwiedzący Gagatku — zaśmiała się w odpowiedzi K-2. — Tym razem się mylisz… Oto, co mamy… Kolacja, proszę bardzo!
Dziewczynki dumnie rozłożyły przed chłopcami ogromny liść z niezliczoną ilością przepysznych i aromatycznych borówek. Wszyscy chłopcy (oprócz Nosolka) rozdziawili aż buzie z zachwytu. No i jak już te buzie mieli otwarte, to chcieli jak najszybciej coś do nich włożyć. Rzucili się więc na borówki jak wygłodniała szarańcza, i garściami wybierając je z liścia, w wielkim pośpiechu łakomie ładowali je sobie do ust.
Widok był, i żałosny, i budzący współczucie zarazem. Żałosny: bo chłopcy wyglądali jak banda wyposzczonych brudasów, której obca jest kultura jedzenia. Budzący współczucie: bo oznaczał jak bardzo chłopcy musieli być głodni, po tak ogromnym wysiłku fizycznym i przeżyciach w jaskini.
Dziewczynki stały z boku i przyglądały się chłopcom. I choć widok ten napawał je lekkim niesmakiem, to jednak były dumne, że mogły się przydać.
— No co wy, dziewczyny? Nie jecie? — z nad liścia spytał nagle Chwatko z umorusaną na fioletowo buzią. — A ty, Nosolek? Przecież kiszki ci marsza grały.
— My się już najadłyśmy borówek w trakcie zbierania — poinformowała brata Śmieszka, dławiąc nagły napad śmiechu na widok jego zmienionej fizjonomii.
— A ja nie jem, bo nie mogę się dopchać do liścia, tak go szczelnie oblegacie — powiedział Nosolek i dodał z uśmiechem: — Może myślicie, że ja się już wcześniej samym zapachem najadłem.
— No właśnie! Ty to masz nosa. Chłopcy, no, jazda, odsuńcie się. Róbcie miejsce dla geniusza! — zawołał podniecony Chwatko. — Nie uwierzycie dziewczyny, Nosolek wywęszył borówki już dobrą chwilę temu, zanim żeście się z tymi pysznościami zjawiły.
— I co, zdradziłeś nas? — zapytała zaskoczona Śmieszka.
— Nie, no coś ty — zaprzeczył Nosolek, wkładając sobie do ust jedną borówkę. — Mówiłem im, że czuję zapach borówek. Wasz zapach… bez obrazy… zignorowałem.
— No i bardzo dobrze! — krzyknęły dziewczynki jednocześnie.
Chłopcy ponownie zajęli się pałaszowaniem kolacji zdobytej przez dziewczynki i przestali zwracać na nie uwagę. Dla wygłodniałych chłopaków napełnianie brzuchów to bardzo ważna i pochłaniająca czynność. Dziewczynki wiedziały o tym, postanowiły więc nie przeszkadzać, a zająć się sobą. A że dla dziewczynek wygląd zewnętrzny jest o wiele ważniejszy, aniżeli napełnianie brzuchów, dlatego też obie zajęły się doprowadzaniem siebie do wyglądu pierwotnego. Ku wielkiemu zachwyceniu Śmieszki, K-2 była w mig czysta i… błyszcząca. Jej kombinezon i nawet buty połyskiwały złociście w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. K-2, widząc wielki zachwyt w oczach Śmieszki, trochę się zdziwiła, bo dla niej to rzecz normalna. Ale żeby nie peszyć przyjaciółki, kazała jej tylko zamknąć oczy… i po chwili obie stały już czyściutkie i pachnące. Wtedy się okazało, że bufiaste spodnie Śmieszki są rozdarte na kolanach, czego wcześniej Śmieszka nawet nie zauważyła, bo takie były brudne. K-2 nie dała przyjaciółce zamartwiać się długo z tego powodu i swoim sposobem szybciutko je „zaszyła” — bez szycia. No i dziewczynki na powrót wyglądały prześlicznie i czarująco.
W międzyczasie chłopcy się już najedli i pomału zaczęli podnosić głowy od wspólnej kolacji. Z liścia znikały ostatnie borówki.
— A niech mnie! Czyżbym z przejedzenia dostał halucynacji?! — wrzasnął Gagatek i ręką bezwiednie roztarł po całej buzi cieknący mu z ust sok z borówek. — Patrzcie chłopaki! My tu się objadamy, a one zdążyły za ten czas pognać do potoku i się wymyć.
— Nigdzie się nie ruszałyśmy — spokojnym głosem poinformowała zainteresowanych Śmieszka. — Cały czas tu jesteśmy.
— Bujaj las, a nie nas! — z fioletowym uśmiechem zawołał Gryzio. — Chyba, że wszechmocna Luna tu zadziałała, co, K-2?
— Nie, nie! To z pewnością sprawka K-2 — zawyrokował trafnie Gagatek, wycierając sobie buzię o rękawek koszulki Gabcia. — Jestem pewien, że to ona swój palec przyłożyła do tego, że teraz tą swoją czystością dają nam po oczach.
— Nieważne, jak to się stało, ważne, że się stało — Chwatko rozsądził polemikę chłopców i poderwał się z siedzenia. — Dziewczyny tym właśnie sposobem przypomniały nam, że czas i na nas, abyśmy się doprowadzili do porządku… No to jazda! Do potoku!
— Czekajcie jeszcze chwileczkę! — zawołał K-1, którego dolna twarz również poważnie zdradzała łapczywe jedzenie borówek. Ba, nawet górna pyszniła się artystycznym, fioletowym muśnięciem w okolicach ust. K-1 nie świadom tego, ciągnął dalej: — Przede wszystkim powinniśmy podziękować naszym dziewczynom za smakowitą kolację… No, oto chodzi! Właśnie tak… Jeszcze głośniej… Dziękujemy, dziękujemy bardzo! Jesteście wspaniałe! Bez was trudno by nam było przeżyć. Słyszycie dziewczyny? Tak dziękują wam chłopaki z Koła Przyjaźni Ziemsko-Księżycowej… A co się tyczy naszego wyglądu, to mam propozycję. Ustawcie się wszyscy w jednym szeregu, najpierw przodem do mnie, a potem tyłem. No jak? Zgadzacie się?
— No akurat! Będziemy się tobie ustawiać jak dzikie kaczki leśniczemu do odstrzału — fuknął Gagatek, bo nie spodobał mu się pomysł K-1. — Nasamprzód zademonstruj nam, na przykład na… o, chociażby na Gabciu, co chcesz z nami zrobić, to zobaczymy, czy warto…
— Nie żołądkuj się tak Gagatku, bo masz żołądek pełny i jeszcze ci zaszkodzi — zaśmiała się Śmieszka i puściła oczko do K-2.
— Niech będzie! Będzie demonstracja generalna! — zawołała K-2, bo natychmiast zrozumiała o co Śmieszce chodzi. Wyciągnęła jakiś przedmiocik ze swojego pasa bezpieczeństwa i huknęła tubalnym głosem: — K-1, baczność! Spocznij! Do mnie… marsz!
K-1 szybko wykonał rozkaz siostry. Może i trochę za szybko niż w normalnej sytuacji, ale to, co K-2 od niego żądała, było w tym momencie dla niego bardziej zrozumiałe, aniżeli to, co jego ziemscy przyjaciele chcieli zrobić, gdy mowa o czystości. — „Co oni z tym potokiem? Co oni chcą tam robić?” — myśli w panice tłukły mu się po głowach, ale dla niepoznaki uśmiechał się szeroko.
— No, to jazda, K-2! Myju-myj! — krzyknął głośno. — Precz z brudem ziemskim… O, przepraszam… z brudem… wszelakim!
Chłopcy aż piszczeli z zachwytu, tak im się to mycie podobało. Z trzymanego przez K-2 dziwnego przedmiotu, wytryskiwał strumień ciepłej pary, który zmywał dokładnie brud z K-1, a na ziemi, wokół niego, zbierała się gruba warstwa brudnej piany. Sam zaś K-1, coraz bardziej błyszczał czystością.
— Trza było od razu mówić, że chodzi o takie ekspresowe czyszczenie, to bym nie marudził — zawołał Gagatek, a oczy rozjarzyły mu się jak u kota. — Dawać chłopaki! Ustawiajmy się!... Hej, K-1, hej, K-2, walcie śmiało, nasamprzód na mnie. Na dwa strumienie proszę, jak z dubeltówki.
Chłopcy posłusznie ustawili się w szeregu i zażywali kąpieli. I aż się zanosili od śmiechu. Nie tylko dlatego, że tak im się ta toaleta podobała, ale przede wszystkim dlatego, że strumień pary ich bardzo łaskotał.
— O rety, ale mnie brzuch boli! I nie wiem już, czy bardziej z przejedzenia, czy bardziej ze śmiechu — rechotał się Gabcio i podskakiwał jak gdyby był wrzątkiem parzony. — Już dość, już dość! K-1, proszę! Już nie mam siły. O rany, to było ekstra. No nie, Gagatku…? Matko kochana, a tobie co? Gagatek jest ranny! Słyszycie! Nabiliście Gagatkowi guza tym myciem… O rany, o rany, biedny Gagatek…
— Cicho bądź! Co się znów wydzierasz? — zgromił go Gagatek, ale na wszelki wypadek zaczął się obmacywać po całym ciele w poszukiwaniu jakiegoś tam guza. — Gdzie guz? Jaki guz? Ty chyba już przez guza na świat patrzysz…
— Nie ja przez guza na świat patrzę, tylko twój guz na świat patrzy — odburknął obrażony Gabcio. — A gdzie go masz? A na czole go masz, jełopo jeden!
— Jest! Faktycznie jest! — wrzasnął przejęty Gagatek, trzymając się za czoło.— Coś już wcześniej czułem, jakieś takie dziwne świdrowanie na czole, ale myślałem, że to K-2 tak na mnie działa z tą swoją kosmiczną energią… Och, powiedzcie, będę żył?!
— Będziesz, będziesz. Na pewno będziesz — pocieszała Śmieszka. — Nic ci nie będzie. Twój guz jest nawet trochę mniejszy od tego, z jakim Gabcio paradował. Jestem pewna, że masz tego guza już od momentu twojej jaskiniowej zabawy w linoskoczka. Wcześniej miałam już takie wrażenie, że tak jakbym coś na twoim czole widziała, ale byłeś tak strasznie brudny, że trudno było to potwierdzić. A że sam nie narzekałeś na nic, to też myślałam, że mi się tylko wydaje.
— Chodź tu, Gagatku, zaraz się rozprawimy z twoim guzem — zawołała K-2, i z miną fachowca, przyglądała się zmienionej nieco fizjonomii chłopca. A że w końcu sama nie była już pewna, czy ta zmiana, to tylko wynik zmycia z niej brudu, czy rzeczywiście nabitego guza, przyciągnęła Gagatka bliżej, ażeby mu się lepiej przyjrzeć.
— Idź precz, siło nieczysta! Wynocha! Siooo… i to już! — Gagatek zaczął wrzeszczeć jak opętany i machać rękami, aby odpędzić od siebie K-2. — Ani mi się waż dotykać mojego guza. Niech cię ręka twojej Luny broni przed tak niecnym czynem. Guz jest, i zostać musi! Ktoś musi w końcu zachować tradycję rodzinki Śmieszalskich i dzielnie znosić trudy… a i cierpienia. To sprawa honoru… A co ci będę gadał, ty i tak tego nie zrozumiesz.
— Bo to ciężko jest zrozumieć. Ale niech ci będzie — odrzekła K-2, powstrzymując śmiech, co przychodziło jej niełatwo, zważywszy na fakt, że miała przed sobą twarze wszystkich dzieci. A one wyrażały tylko jedno: ogromne ubawienie.
— No to widzę, że następną sprawę mamy załatwioną — z wesołą miną orzekł Chwatko i podszedł do Gagatka, aby się bliżej przyjrzeć jego „sprawie honoru”. A kiedy stwierdził, że guz nie jest groźny, poklepał braciszka po jego czyściutkich plecach, i dodał: — Właściwie powinienem powiedzieć: dwie następne sprawy mamy załatwione. Pierwsza, to sprawa honoru rodzinki Śmieszalskich, a druga, to świetna toaleta. Jesteśmy czyści jak aniołki. A więc, nic innego nam teraz nie pozostało, jak pomału kierować się w stronę domu. Pojedziemy taką trasą, jaką planowaliśmy. Wprawdzie mieliśmy to zrobić dużo wcześniej, ale teraz, kiedy starsi wiedzą, że u nas wszystko w porządku i dali nam zgodę na późniejszy powrót, możemy nasz plan i tak zrealizować, i pojechać wzdłuż rzeki Bobrzej, a potem wzdłuż potoku… No co, zgadzacie się?...
cdn.