Przejdź do komentarzyM. Sałtykow-Ssiedrin - rozdz. VI Na wymarciu/2
Tekst 200 z 252 ze zbioru: Tłumaczenia na nasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2019-06-22
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1496

Kiedy jej dziecko zniknęło, Jewpraksiejuszka odniosła się do tego jakoś nijako. Porfiry Władimirycz ograniczył się do informacji o przekazaniu nowonarodzonego w dobre ręce i, żeby ją pocieszyć, podarował jej piękny nowy szal. Po czym wszystko odpłynęło i ponownie poszło po staremu. Jewpraksiejuszka nawet z większym zapałem rzuciła się w wir domowej krzątaniny, jakby w ten sposób odgrywając się na chybionym macierzyństwie. Ale czy to uczucia matki gdzieś się po cichu jeszcze tliły, czy też po prostu strzeliło jej coś do głowy - dość, że wspomnienie niemowlęcia raptem odżyło. I odżyło akurat wtedy, gdy powiało na nią czymś nowym, swobodnym, wolnym, kiedy poczuła, że jest też inne życie, które układa się całkiem inaczej niż tutaj, w ścianach gołowliowskiego dworu. Rozumie się, że taka zaczepka była zbyt dobra, by z niej nie skorzystać.


- Widzicie go, co narobił! - rozpalała się, - synka mi zabrał! niby jakieś szczenię, wziął i w odmęty rzucił!


Stopniowo myśl o tym zawładnęła nią całkowicie. Sama zawierzyła temu namiętnemu pragnieniu, by ponownie połączyć się z syneczkiem, i im ono bardziej gorzało, tym większej mocy nabierała jej złość przeciwko panu.


- Choćbym miała teraz pociechę! Wołodia! Wołodiuszka! synku mój rodzony! Gdzie ty? pewno komuś na wioskę upchnęli! Kary nie ma na was, przeklętnicy! Dziecisków narobią, i jak kocięta - do rynsztoku! Nikt nawet nie spyta! Lepiej bym wtedy po gardle nożem się chlastnęła, niżbym miała pozwolić, by się nade mną pastwił!


Zjawiła się nienawiść, żądza, by zemścić się, zatruć życie, dobić; rozpoczęła się najstraszniejsza ze wszystkich rodzinnych wojen - wojna zaczepna, wojna podjazdowa, wojna codziennych ukłuć szpilą prosto w serce. Ale też tylko taka wojna mogła i złamać Porfirego Władimirycza.


Pewnego razu podczas porannej herbaty Pijawka został bardzo niemile zaskoczony. Zwykle o tej porze toczył z siebie całe masy jadowitych słów, a Jewpraksiejuszka ze spodeczkiem w dłoni milcząco słuchała tego, zacisnąwszy zębami kawałek cukru i siorbiąc od czasu do czasu. A tu raptem, jak tylko zaczął rozwijać swą myśl (akurat podano do herbaty świeżo opieczony drożdżowy chleb), wysoką myśl, że chleb bywa dwojakiego rodzaju: widzialny, którym *krzepimy się* i podtrzymujemy swe ciało, oraz niewidzialny, duchowy, którego *kosztujemy* i tym zjednujemy sobie pokój duszy... ni z tego, ni z owego Jewpraksiejuszka w najbardziej bezceremonialny sposób przerwała jego perory.


- Gadają, że Piełagiejuszka w Mazulinie ta dopiero ma dobrze! - rozpoczęła, całym ciałem zwrócona do okna i zuchwale majtając nogami, założonymi jedna na drugą.


Judaszek nieco drgnął zaskoczony, lecz na pierwszy raz incydentowi temu nie przydał szczególniejszego znaczenia.


- I jeśli długo nie jemy chleba widzialnego, - kontynuował, - to odczuwamy głód cielesny, zaś jak przez dłuższy czas nie kosztujemy strawy duchowej...

- Mówię, że Piełagiejuszka w Mazulinie dobrze żyje! - ponownie przerwała Jewpraksiejuszka, i tym razem już wyraźnie nie bez intencji.


Porfiry Władimirycz rzucił na nią zdumione spojrzenie, jednak mimo wszystko powstrzymał wymówkę, jakby przeczuwając coś niedobrego.


- A skoro Piełagiejuszka dobrze żyje - to bóg z nią! - łaskawie odrzekł na to.

- Ichni pan, - ciągnęła swoje Jewpraksiejuszka, - żadnych nieprzyjemności jej nie czyni, ni do pracy nie zmusza i między innymi zawsze w jedwabiach oprowadza!


Zdumienie Krwiopijcy rosło. To, co mówiła, było tak do niczego niepodobne, że aż nie wiedział, co począć.


- I na każdy dzień suknię ma inną, - jak we śnie bredziła dalej Jewpraksiejuszka, - na dzisiaj jedną, na jutro drugą, a na święto całkiem jeszcze różną przywdziewa. I do cerkwi powozem jeździ w cztery konie; najsampierw ona, a później pan. A pop, jak tylko jej powóz zobaczy, zaraz zaczyna dzwonić. Zaś potem w swoim pokoju sama sobie siedzi. Jak pan ma chęć spędzać z nią czas, przyjmuje go u siebie, a nie, to z dziewuszką, z ichnią pokojówką, gadają se albo paciorkami wyszywają.

  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Cóż powiedzieć.
Dobrze się czyta.
avatar
Końcówka tekstu:

Z ichnią pokojówką, nie można by inaczej.
Tylko pytam.

Wiem, że tłumaczenia są luźne

Przepraszam, jeśli uraziłem.

Tak mi się przypomniało. Cenię twoją twórczość.
avatar
Jewpraksiejuszka jako córka diakona nie ma żadnego wykształcenia poza podstawami podstaw. Mówi językiem rosyjskiej wsi, a że rzecz dzieje się kilkanaście - no, może góra 20-30 - lat po zniesieniu pańszczyzny i to na głuchej prowincji imperium rosyjskiego - to jest to także jakoś gadka jakby "staroruska". Gdybym to tłumaczyła w rok po wydaniu "Rodu Gołowliowych", zapewne miałabym dużo bardziej ułatwione zadanie.

W tekście oryginalnym jest "ichni gospodin", "ichnia służanka" - a że my w naszej polszczyźnie też kiedyś mawialiśmy "ichnie dzieci", "ichni majątek" to tę "ichniość" postanowiłam zachować i ocalić. Brzmi to może dziwacznie, ale...

Sztuka translacji to mówienie tego samego... tylko inaczej. Ja we wszystkich swoich przekładach "na nasze" zawsze staram się tłumaczyć możliwie maksymalnie blisko, jak najbliżej tego, co jest w pierwowzorze
avatar
Emilko!
I fajnie jest.
Trzymaj się!!1
© 2010-2016 by Creative Media
×