Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-02-16 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1288 |
Kilka dni później Witieńka, tym razem już sam na sam z Wołodią, jeszcze raz powrócił do tych przepytywań. I zaprzestał tych swoich indagacji dopiero, gdy zrozumiał, że chłopiec tylko z oddali widział hitlerowców, chociaż po śmierci ojca nocami przez kilka dni szedł tutaj do nich już na terenach zajętych przez wroga.
Olga Fiodorowna, dla której chłopiec ten był krewnym z krwi i kości, odnosiła się do niego dobrze, jak to ciotka: starała się, jak tylko mogła najlepiej go nakarmić i zawsze, kiedy pośród domowej krzątaniny raptem sobie o nim przypominała, przywoływała go do siebie, przytulała do swojej pełnej piersi i całowała w czoło.
Jedynie czwarty lokator tego mieszkania, służąca Bałakiriewów, Anna Akimowna, sama jeszcze za cara wychowana w przytułku dla dzieci, jako jedyna w tym domu odczuwała to najważniejsze, co młyńskim kamieniem leżało w duszy chłopca - to, że był sierotą! Nie pytała go o Niemców, lecz za to kilka razy, za każdym razem gorąco przeżywając, zmuszała go, by powtórzył, co działo się z ojcem podczas ewakuacji jego leśnej szkoły, którą już wcześniej zamieniono na szpital, i to, kiedy nagle zaczął się ostrzał artyleryjski, i na oczach dziecka ojciec został przywalony ziemią w trakcie wybuchu pocisku, który rozerwał się tak blisko niego, że kiedy go w końcu odkopano, okazało się, że jest już martwy. Wołodia przestał w końcu płakać, opowiadając jej o tym, a ona za każdym razem wciąż wycierała oczy końcem fartucha i zawsze tak samo zaczynała go pocieszać opowieściami o własnym sieroctwie: o tym, że nigdy nie poznała ni swego ojca, ni matki, i jakoś nie zmarnowała się, bo i Bóg do tego nie dopuścił, a i ludzie pomogli...
Czując, że dla Wołodii najokropniejsze jest teraz poczucie strasznego osamotnienia i tęsknota za ojcem, Anna Akimowna w drugim tygodniu jego pobytu u Bałakiriewów, w końcu otwarcie zaprotestowała przeciwko temu, że - kiedy nie było gości - posłanie przygotowywano mu na kanapie w salonie, a jak ktoś obcy przychodził, Wowka zawsze sypiał na tapczanie w gabinecie.
- Czy tak się robi? Dziecko nie pies, żeby jego legowisko z kąta w kąt przenosić!
Po czym rozstawiła dla Wołodii łóżko polowe u siebie w malutkim pokoiku przy kuchni - i odtąd tam z nią zamieszkał.
Kiedy przejęta rolą ciotki Olga Fiodorowna zaczynała na siłę wpychać jemu a to pierogi, a to twarogi, Anna Akimowna mówiła;
- Co go tak pasiecie, on i tak już piękny i gładki!
Bałakiriewa chciała, żeby chłopiec jak najwięcej wypoczywał i porządnie się wysypiał, zaś Anna Akimowna, wprost przeciwnie, wciąż dawała mu różne polecenia:
*Idź, Wowka, do piekarni po chleb, postój sobie w kolejce, nogi ci od tego nie odlecą*, albo: *Masz tu młynek, pomielisz nam kawę*, czy: *Chodź, pomożesz mi w kuchni mięso posiekać...*
Instynktownie rozumiała, że chłopiec szybciej otrząśnie się ze swojego nieszczęścia, jeśli będzie czymś zajęty, i, jako człowiek codziennej ciężkiej pracy, nie widziała powodu, żeby całymi godzinami wałęsał się po mieszkaniu bez żadnego zajęcia. *Skoro je chleb gospodarzy - niech na niego zapracuje* - myślała, porównując sytuację sieroty ze swoją własną, a tym samym nieświadomie przeciwstawiając go wujostwu.