Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-09-14 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 711 |
Przesiedziawszy w pierdlu, wszystkie odsiadki licząc razem, aż trzy latka, w końcu doszedł do odkrycia, że dużo wygodniej jest zajmować się jawnym pomnażaniem własnego majątku aniżeli skrytą kradzieżą - cudzego. Myśl ta wniosła w jego buntowniczą duszę wiele ukojenia. Odtąd stał się wzorowym jak jedwab penitentem, w więziennej gazecie *Słońce wschodzi i zachodzi* pisał wiersze o bezdrożach i manowcach na swej drodze życia i z zapałem pracował w przywięziennych warsztatach mechanicznych. System penitencjarny okazał się dla niego wprost zbawieniem. Koźlewicz, Adam Kazimierzowicz, lat 46, urodzony w chłopskiej rodzinie w byłym powiecie Częstochowa, kawaler, wielokrotnie karany, wyszedł z więzienia jako naprawdę porządny człowiek.
Po dwóch latach pracy w jednym z moskiewskich garaży kupił sobie okazyjnie tak stary automobil, że przyczynę pojawienia się jego oferty na rynku można było sobie objaśnić jedynie likwidacją muzeum staroci. Rzadki ten eksponat został mu sprzedany za 190 rubli. Nie wiadomo dlaczego sprzedawano go wraz ze sztuczną zieloną palmą w wielkiej zielonej donicy, tak więc Koźlewicz musiał kupić również i to drzewo. Palma była jeszcze jak cię mogę, ale z samochodem miał kupę roboty; trzeba było całymi tygodniami na bazarach szukać brakujących części, łatać wszystkie siedzenia, od nowa zakładać całą elektrykę. Remont w końcu został uwieńczony pomalowaniem pojazdu na zielony jaszczurczy kolor. Jaki był to model samochodu, nikt nie wiedział, sam jednak Adam Kazimierowicz zapewniał, że jest to *loren-ditrich*. Na dowód tego przybił do radiatora auta znalezioną na ulicy miedzianą blaszkę z loren-ditrichowską fabryczną marką. Pozostawało tylko przystąpić do zrzeszenia prywatnych taksówkarzy, o czym od tak dawna marzył.
Tego dnia, kiedy postanowił po raz pierwszy wyprowadzić to swoje odpicowane, wychuchane dziecię na wielki świat, na giełdę samochodową, miało, niestety, miejsce smutne dla wszystkich prywatnych kierowców zdarzenie. Do Moskwy przywieziono 120 malutkich czarnych, podobnych do pistoletu browninga taksomotrów marki *renault*. Koźlewicz nawet nie próbował z nimi konkurować. Palmę swoją podarował właścicielowi herbaciarni dla furmanów i woźniców *Wersal* i wyjechał do pracy na prowincję - do Arbatowa.
A że miasteczko, pozbawione transportu samochodowego, spodobało mu się, postanowił tutaj zostać już na zawsze. Wyobrażał sobie, jak pracowicie, wesoło i, co najważniejsze, uczciwie będzie się teraz trudził na taksówkarskiej niwie, marzył, jak to w poranny arktyczny dzień będzie sobie dyżurował przed dworcem w oczekiwaniu na pociąg z Moskwy, jak to zawinąwszy się w rudy z krowiej skóry długi do kostek kożuch i podniósłszy na czoło lotnicze gogle przyjaźnie częstuje papierosem bagażowych i tragarzy. Gdzieś tam w tyle za nimi kupią się przemarzli na mrozie woźnice. Płaczą z zimna i trzęsą swoimi grubymi błękitnymi spódnicami. Ale oto właśnie dobiega trwożny głos dworcowego dzwonu. To znak, że pociąg nadjeżdża. Pasażerowie wychodzą już z dworca i z zadowolonymi minami patrzą na samochód marki *loren-ditrich*. Nie mieli pojęcia, że na takim arbatowskim zadupiu istnieje coś takiego jak taksówka. Trąbiąc na przechodniów i gapiów, już po chwili, obarczony walizkami, Koźlewicz mknie z nimi do *Domu chłopa*.
Pracy ma na cały dzień, gdyż wszyscy radzi są temu wielce, że mogą skorzystać z usług tak fenomenalnego pojazdu. On i jego wierny *loren-ditrich* są obowiązkowymi uczestnikami wszystkich arbatowskich ślubów, wycieczek za miasto i innych uroczystości. Ale najwięcej roboty jest latem. W każdą niedzielę zielonym jak jaszczurka samochodem Koźlewicza na łono natury wyjeżdżają całe rodziny. Rozlega się beztroski śmiech dzieciaków, przyjemny wiaterek figluje z kokardami i wstęgami, kobiety wesoło o czymś trajkocą, ojcowie rodzin z szacunkiem spoglądają na skórzane plecy swojego szofera i pytają o to, jak tam, panie, wygląda rynek samochodowy w USA (i czy to prawda, że Ford każdego dnia kupuje sobie nowy automobil?)
1931