Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-07-02 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1069 |
Polinezyjczyków często nawiedza rodzaj depresji czy chandry, zwanej „fiu”. Takiemu fiukniętemu człowiekowi nie chce się pracować i najchętniej uciekłby gdzieś w las lub na wody oceanu. Niektórzy nawet tak robią i po jakimś czasie wracają do pracy, jakby nic się nie stało.
Podobne stany fiu przydarzały się też Łukaszowi. Gdy w pracy i w domu wszystko mu nadojadło, wtedy pakował plecak i uciekał w góry. Nie będąc mieszkańcem wysp szczęśliwych, nie porzucał jednak pracy z dnia na dzień, brał legalne urlopy, a i cele wypadów planował wcześniej. Jego fiu było europejskie.
Ostatnio przypomniał sobie o górach, które do niedawna były terenem poligonu wojskowego. Chociaż wojsko opuściło je już ładnych parę lat temu, nadal nie wytyczono w nich szlaków turystycznych, a i turyści bezszlakowi jakoś je omijali. Tam właśnie postanowił wpaść Łukasz podczas najbliższego fiu. Owo fiu przyszło zimą i w pierwszym możliwym terminie pojechał na spotkanie z nieznanym.
W słoneczny dzień ruszył zasypaną śniegiem drogą. Prawdopodobnie kiedyś zrobiły ją czołgi, bo miała głębokie koleiny i dziury w których łatwo było złamać nogę. Z początku wiodła ona szeroką doliną, ale potem wspięła się zboczem góry w zdemolowany przez ludzi i wiatry las. Tam była już lepsza, ale coraz węższa i w końcu zgubiła się w gęstwinie. Łukasz zaczął się zastanawiać, czy nie wrócić, gdy nagle las pękł i ukazała mu się rozległa polana. Była łagodnie nachylona i prawie okrągła. Turyści i narciarze często nazywają takie miejsca „patelnią”. Śnieg na niej był pokryty warstewką lodu, która kruszyła się pod butami. To oblodzenie powodowało, że polana lśniła jakby pokryta szkłem. Słońce odbijało się od nierówności terenu jak od lusterek i zmuszało do mrużenia oczu. Takie światło może być chyba tylko gdzieś w kosmosie. Ze szklanej bieli wystawały w kilku miejscach czarne kamienie. Były szpiczaste i przypominały ogromne zęby. Ściana otaczającego polanę lasu w kontraście ze śniegiem wydawała się czarna. Widok był piękny, ale miał w sobie coś niepokojącego - od patelni wiało złem. Łukasz zawahał się, ale czarowna gra świateł spowodowała, że ruszył w dół, krusząc butami lodową skorupę.
Nagle pod lasem zobaczył jakieś dwa zwierzęta. Przystanął, osłonił oczy i przyjrzał im się dokładniej. Mimo sporej odległości nie miał wątpliwości - to były wilki. Chociaż wiedział, że zdrowe i nie niepokojone nie atakują one ludzi, to jednak poczuł się nieswojo, bo był sam, a za jedyną broń miał fiński nóż u pasa. Na wszelki wypadek zatrzymał się, by żadnym dźwiękiem ani ruchem nie zdradzić swojej obecności. Chciał być nieruchomym elementem krajobrazu jak jeden z kamieni i poczekać, aż wilki odejdą. Z początku zwierzęta szły powoli brzegiem lasu. Po chwili jednak zaczęły się kręcić niespokojnie, węszyły przy śniegu lub podnosiły pyski - łapały wiatr.
„Wyczuły mnie, to sobie pójdą, bo nie lubią ludzkiego smrodu” – pomyślał i stał bez ruchu.
Wilki nadal biegały tu i tam, a potem zwróciły się ku niemu i znieruchomiały. Po chwili ruszyły powoli w jego stronę i wtedy Łukasza ogarnął strach. Jedyne, co mu przyszło do głowy, to uciekać do lasu na drzewo. Rzucił się co sił z powrotem i tym samym nieświadomie podpisał na siebie wyrok. Teraz był już uciekającym celem, a wilki mają pogoń we krwi. Ruszyły długimi susami. Gnał, nie oglądając się, ale czuł, że są coraz bliżej i choćby był Usainem Boltem, nie miałby szans.
Jakimś entym zmysłem wyczuł, że są o krok i zaraz skoczą mu na plecy. Odwrócił się, wyciągnął nóż i uzbrojoną weń ręką zasłonił się przed atakiem. W tejże chwili wpadł na niego pierwszy wilk. Uderzenie rozpędzonych kilkudziesięciu kilogramów wyrwało go prawie z butów i rzuciło w śnieg jak starą szmatę. Zwierzę przekotłowało się przeze niego, wyszarpując rękę z nożem daleko do tyłu. Noż został mu wyrwany z dłoni, a Łukasz poczuł ostry ból w barku i jednocześnie usłyszał skowyt.
Przerażenie poderwało go na nogi, gdy nadbiegał drugi wilk. Wyciągnął przed siebie ręce, rozcapierzył palce i, rycząc jak opętany, skoczył mu naprzeciw. Nie wiadomo, jak wyglądał w oczach wilka, ale pewnie go wystraszył. O krok od Łukasza zwierzę uskoczyło w bok i chyba straciło równowagę. Wywinęło kozła i siłą rozpędu wyrżnęło o wystający ze śniegu kamień. Skowytnęło i znieruchomiało.
Wszystko to stało się tak szybko, że można by rzec, iż nie zdarzyło się wcale. Na polanie wciąż panowała roziskrzona cisza, jedynie rozryty śnieg i dwa martwe wilki były dowodem, że coś się wydarzyło. Byłem też Łukasz - poturbowany, nieprzytomny ze strachu, ale stojący na tym pobojowisku i gotowy nie wiadomo na co jeszcze.
Po chwili cała adrenalina ze niego uleciała i odezwał się silny ból w barku. Zrobiło mu się od niego słabo i musiał usiąść. Siedział tak długo, aż ciągnące od śniegu zimno zmusiło go do wstania.
Wstawszy, przyjrzał się pierwszemu wilkowi. Leżał w nienaturalnej pozycji częściowo zaryty w śnieg. Mimo że zwierzę nie dawało znaków życia, Łukasz bał się podejść. Obszedł je kilka razy, zanim odważył się zbliżyć. Dopiero wtedy zauważył, że śnieg koło niego był zakrwawiony, a nóż tkwił po rękojeść w jego piersi. Trącił wilka nogą, a gdy ten nie drgnął, sięgnął po nóż. Wtedy ból w barku znowu prawie go zamroczył, a cała ręka zdrętwiała. Musiał użyć lewej ręki i dobrze się naszarpać, bo ostrze tkwiło mocno między wilczymi zebrami. W końcu wyrwał nóż i, trzymając go w dłoni, poczuł się pewniej. Dla niego nie był to kawałek stali w drewnianej oprawie, ale przedmiot, który przed chwilą uratował mu życie - swego rodzaju amulet. Oczyścił go śniegiem, schował do pochwy i zwrócił się w stronę drugiego wilka. Leżał owinięty wokół kamienia, w który uderzył i też nie dawał znaku życia. Łukasz podszedł bliżej, żeby mu się przyjrzeć i wtedy poczuł się dziwnie nieswojo. Wydało mu się, że polana malała. Czarny las jakby szedł na niego, a w rozhuśtanej wyobraźni widział w nim watahę wilków zaczajonych wśród drzew. Mimo, że rozum się buntował, to jakieś jego drugie ja krzyczało: „Uciekaj!” Do tego jeszcze dzień się już nachylał, wiec nie zwlekając i co sił w nogach ruszył z powrotem. Do auta dotarł już o zmierzchu. Fiu zniknęło, jakby go nigdy nie było.
Wykręcony bark dokuczał Łukaszowi jeszcze długo i często nocami budził się z bólu. Nie rzadko też budziły go senne koszmary, bo śniły mu się wilki. Goniły go, atakowały, a on bronił się tak bardzo, że skopywał z siebie kołdrę lub krzyczał. Z czasem sny o atakach ustały, ale przypałętał się inny. Widział w nim zabitego przeze siebie wilka, jakby przygotowanego do pochówku. Raz leżał na boku, raz na plecach, to na trawie, to na dywanie, a nawet w kwiatach. Nie był to sen straszny, ale często się powtarzał i bardzo Łukasza męczył. O dziwo, nigdy nie śnił mu się drugi wilk.
Chyba te nocne niepokoje spowodowały, że zachciało mu się sprawdzić, co stało się z zabitym wilkiem. Z początku śmiał z tego pomysłu, ale z czasem zaczął go tak nachodzić, że postanowił to zrobić. Praca i codzienne obowiązki nie pozwoliły mu od razu na dłuższy wyjazd, więc wybrał się w tamte góry dopiero jesienią.
Był słoneczny dzień, gdy Łukasz znowu wyszedł na znaną z zimy polanę. Lasy na jej obrzeżu okryły się już żółcią, czerwienią i brązem, a trawa nabrała szaromiodowego koloru. Brodząc w niej po kolana, ruszył w dół. Był pewny, że bez trudu odnajdę miejsce zdarzenia sprzed ponad pół roku, ale okazało się to nieproste. Wilki to przecież nie słonie i ich szkieletów nie można zobaczyć z daleka. Chodził długo tu i tam, zaglądał w każdy dołek, aż w końcu znalazł to, czego szukał. Z zabitego przez niego wilka został tylko szkielet okryty poszarpaną, wyschniętą skórą - widać słońce, wiatr i czas zrobiły już swoje. Szkielet był bez głowy. Resztek drugiego wilka nie było.
Jak przed miesiącami Łukasz usiadł w pobliżu i popatrzył na te szczątki. Nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie czuł ani wstrętu, ani strachu - nic. Jedyne co go zainteresowało, to brak wilczej głowy, ale i na to szybko znalazł wytłumaczenie. Prawdopodobnie któryś z robotników leśnych ją odciął, wypreparował i sprzedał ją jakiemuś pseudomyśliwemu, który strzela z ambon do podkarmianych saren, a wilka widział tylko w telewizji. Ten powiesił ją nad kominkiem i teraz przy drinkach opowiada znajomym o polowaniu na groźnego zwierza.
Bardzo natomiast zdziwił Łukasza brak resztek drugiego wilka. Czyżby wtedy się nie zabił? Może po uderzeniu w kamień tylko stracił przytomność, a potem ocknął się i odszedł? A skoro tak, to pewnie gdzieś tu jest i... zaraz zaatakuje. Te myśli spowodowały, że wrócił strach sprzed kilku miesięcy. Łukaszowi znowu wydało się, że las otaczający polanę zbliżył się, a wraz z nim wilki ukryte wśród drzew. Zrobiło się niemiło. Chyba dla poprawy samopoczucia kopnął szkielet i śpiesznie ruszył w drogę powrotną.
Był zły na siebie, że tak głupio zmarnował czas i pieniądze. Przejechał ponad czterysta kilometrów i szedł kilka godzin. Po co? Żeby zobaczyć to bezgłowe truchło? Przybył, zobaczył i co mu to dało? Nic i jeszcze drugi raz się wystraszył.
Schodząc do dawnej czołgowej drogi, Łukasz potrącił kamień. Ten spadł kilka metrów, uderzył w inny i zniknął w krzakach. Niby nic się nie stało, uderzenie zabrzmiało tak głośno, że Łukasz się zatrzymał. Gdy ponownie ruszył, usłyszał, że odgłos jego kroków też jest dziwnie mocny. Znowu stanął i nasłuchiwał. Wkoło panowała grobowa cisza. Nie odezwał się żaden ptak i nawet wiatr nie szumiał w gałęziach. Wyglądało na to, że w górach nie było nic wydającego jakikolwiek odgłos. Wtedy Łukasz pomyślał o przedpołudniu, gdy szedł do góry. Czy wtedy coś słyszał lub widział? Chyba nie. Chyba nie słyszał ani nie widział żadnego zwierzęcia. Wrócił pamięcią do zimy i też nie mógł sobie przypomnieć żadnych ptaków, ani zwierzęcych tropów na śniegu. Pamiętał tylko tamte wilki.
„Tu chyba wcale nie ma zwierząt. Czyżby tamte dwa wilki były ostatnie i zginęły przeze mnie?” – pomyślał i ruszył dalej.
Była to dziwna myśl. Ale przecież wszystko, co przeżył tu od zimy do teraz było dziwne i nieprawdopodobne. Całe te góry były dziwne i Łukasz wiedział, że nawet najsilniejsze fiu nigdy już go tu nie przygoni.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Brakuje przecinków przed, co go, usłyszał, było.ed: w których,
POzdrawiam.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Jeszcze kilka drobnych uwag do zapisu:
*ze niego - z niego,
*wilczymi zebrami - wilczymi żebrami,
Nie rzadko - nierzadko,
*bez trudu odnajdę - bez trudu odnajdzie,
*uderzenie zabrzmiało tak głośno - ale uderzenie zabrzmiało tak głośno (tak wynika z kontekstu).
Dziękuję, też za znalezienie błędów.
Coś tym razem ich za dużo.
Pozdrawiam.