Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-11-14 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1034 |
Któregoś słonecznego przedpołudnia 1977 r. wracałam wąską uliczką z wilgotną wciąż fryzurą z zajęć na pływalni w Gdańsku Wrzeszczu. Każdej soboty oprócz mnie trenowała tam jeszcze dobra trzydziestka innych moich koleżanek z roku, i zwyczajnie nie starczało dla nas wszystkich suszarek, więc trudno się dziwić, że wyglądałam właśnie jak jakaś wypisz-wymaluj mokra Włoszka. Szczęśliwie dla mnie przechodniów było o tej godzinie mało, trotuary były puste, a ja, śpiesząc do tramwaju, nie takie zmartwienie miałam na głowie; musiałam w trybie więcej niż pilnym przygotować wykład na temat twórczości Alberta Camusa, jesienny dzień szybko się kurczył, trzeba było zdążyć do biblioteki PAN i poczytać wyznaczone przez mojego promotora dodatkowe lektury uzupełniające. Cała skupiona na tych myślach szłam energicznym krokiem, nie podnosząc wzroku, bo płytki chodnikowe pod nogami jak to w PRL-u były powygryzane i nierówne, kiedy raptem usłyszałam:
- Halo! Proszę pani!
Rozejrzałam się dookoła i, nie widząc nikogo, poszłam dalej, pewna, że coś mi się ubzdurało, kiedy ponownie rozległo się jeszcze głośniejsze damskim głosem wołanie:
- Proszę pani! Haaaalo!
Dziwaczna sytuacja: nie ma dookoła mnie żywej duszy, a tymczasem wyraźnie słyszę, że ktoś do kogoś krzyczy!
- Proszę spojrzeć do góry! Tu jestem!
Zgodnie z prośbą spojrzałam inteligentnie wyżej i ujrzałam po drugiej stronie chodnika ogromny blok mieszkalny z balkonami typu nisza, a na wysokości 3. piętra w jednej z tych nisz, wychylając się przez barierkę, stała jakaś babka w szlafroku i papilotach i, wyraźnie tylko na mnie patrząc, do mnie właśnie wołała:
- Widzi mnie pani?
- Tak, teraz już widzę.
- Proszę pani, tutaj zaraz za rogiem jest sklep spożywczy. Czy byłaby pani tak dobra i kupiła mi to wszystko, co jest na karteczce wypisane? Ja to już mam gotowe w tej mojej torbie z portmonetką i pieniędzmi! - to mówiąc, zaczęła z 3. piętra spuszczać na lince jakieś zawiniątko, a ja stałam nadal jak wkopana z wichrem w głowie i mętlikiem na języku.
- Dobrze, zaraz wszystko przyniosę...
Przeszłam na drugą stronę ulicy, wlazłam w szpilkach na trawnik pod blokiem i odwiązałam węzełek od linki.
Babeczka w papilotach zniknęła.
oceny: bezbłędne / znakomite
Mam nadzieję, że mokra Włoszka się nie przeziębiła i ze swoimi uczelnianymi sprawami zdążyła. ;)