Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-08-15 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 800 |
Dawno, dawno temu żył w pewnym lesie nad rzeką Rodan mężczyzna znany wśród mieszkańców jako Tarasquo. Mówiono o nim, że był garbaty i zawsze chodził w łachmanach. Nikt go nie lubił, a dzieci uciekały na jego widok. Trudnił się on hodowlą świń i ryb. Trzodę chlewną trzymał koło starej chaty, a ryby w pobliskim zarośniętym szuwarami małym stawie. Nikt nie kupował jego świń, bo były chude i szkaradne, a ryby cuchnęły błotem. Żył w nędzy i opuszczony przez ludzi, a jak tylko gdzieś się pojawił, to rzucano w niego zgniłymi jabłkami i zawsze wyzywano od czarowników i sług diabła. Nawet proboszcz z pobliskiej parafii unikał jego widoku i nigdy z nikim nie rozmawiał o nim.
Pewnego razu okolicę nawiedziła straszna zaraza, zwana też morowym powietrzem, a było to na wiosnę po ulewnych deszczach, kiedy ziemia nawilgła i pojawiło się mnóstwo komarów. Ludzie dostawali gorączki i ogarniała ich choroba, która sprawiała, że wiele dni leżeli przykuci do łoża. Tylko Tarasquo wydawał się być zdrowy, co nie spodobało się mieszkańcom okolicznych wiosek. Dla nich oznaczało to, że jest on w zmowie z samym diabłem. Uważano, że tylko szatan nie choruje — nie ma na to czasu, ponieważ roznosi choroby. Nawet ktoś w karczmie opowiadał, że wieczorem widział jakieś czerwone diabelskie światła koło jego domu, a jeszcze ktoś inny, że widział na jego podwórzu tłustego zielonego smoka, a owe stwory zawsze uważano za diabelskie sługi.
Nienawiść okolicznych mieszkańców do Tarasquo rosła z dnia na dzień, zwłaszcza że morowe powietrze nie ustępowało i już prawie wszyscy byli chorzy. Uważano, że ich choroba jest skutkiem działania diabelskich sił działających za pośrednictwem samego Tarasquo. Zaczęto wierzyć, że w nocy wypuszczał swoje chude i szkaradne świnie, a do czystej wody wrzucał śmierdzące ryby ze swojego cuchnącego stawu.
W okolicznych wioskach mówiono, że najlepiej będzie, jak ludzie pozbędą się Tarasquo i po prostu go zabiją, lecz nikt nie miał odwagi ani pomysłu jak to zrobić. Ludzie bali się zbliżać do starca. Uważali, że już jego spojrzenie może spowodować chorobę i doprowadzić do śmierci.
Zaraza panoszyła się we wioskach i zbierała swoje śmiertelne żniwo, a starzec dalej hodował swoje świnie i ryby.
Proboszcz nie miał żadnego pomysłu, burmistrz pobliskiego miasteczka też nie mógł nic zaradzić, podobnie bezradni byli lekarz, aptekarz, notariusz i nauczyciel z pobliskiej szkoły. Wszyscy bali się Tarasquo, jego szkaradnych świń i cuchnących ryb, a o jego rzekomym smoku mówiono, że z dnia na dzień staje się coraz większy, jakby rósł dzięki pożeraniu ofiar choroby.
Spojrzenia ludzi kierowały się w stronę pobliskiego klasztoru świątobliwych Sióstr Klarysek. Na wieży ich klasztornego kościoła widniał olbrzymi krzyż stojący na kuli ziemskiej oplecionej postacią węża będącego znakiem szatana, a na frontowej fasadzie świątyni znajdowała się płaskorzeźba przedstawiająca świętego Michała Archanioła, który włócznią opatrzoną znakiem krzyża uderzał w łeb szatańskiego smoka.
Nadzieją stał się jedynie Święty Krzyż — najważniejszy znak egzorcystów. Jego moc i siła zawsze były skuteczne w walce z diabłem. Jednakże nikt nie miał odwagi udać się do Tarasquo z jakimkolwiek krzyżem, aby przepędzić demony.
Jednym ze skutecznych sposobów mogło być wysłanie do niego prawdziwej dziewicy z krucyfiksem i wodą święconą, bo tylko świętość i niewinność dziewicza mogłaby pokonać szatana. W okolicy żadna niewiasta nie przyznała się do dziewictwa, nie dlatego, że nią nie była, lecz z obawy przed demonami i strasznym Tarasquo. Kilku starców uzgodniło, że skoro ta najcenniejsza cnota, jaką jest dziewictwo, może przyczynić się do pokonania diabła, to jedynymi pewnymi i prawdziwymi kandydatkami do tej walki są przecież świątobliwe zakonnice z pobliskiego klasztoru Sióstr Klarysek. Zatem udali się oni właśnie tam.
Siłą rzeczy każda z sióstr radośnie potwierdziła swoje dziewictwo, ale do rozprawy z diabłem wyznaczyły one starą i garbatą Martę — też dziewicę i to z wieloletnim doświadczeniem w przeżywaniu duchowym tejże cnoty. Wzięła tedy siostra Marta żelazny krzyż, wodę święconą i poszła do chaty Tarasquo na spotkanie z nim, jego szkaradnymi świniami, cuchnącymi rybami i rzekomym diabelskim smokiem.
Gdy już stanęła przed jego chatą, zmówiła „Pater noster” i żelaznym krzyżem zastukała w drzwi chaty. Wyszedł z niej zdziwiony Tarasquo, bo przecież od lat nikt go nie odwiedzał, a nawet trochę przeraził się, bo zobaczył starą zakonnicę i do tego garbatą.
— Cóż to za czort mnie tak wita tym waleniem w drzwi? — zapytał głośno.
— To nie diabeł, ale moc anielska cię dotyka! — krzyknęła siostra Marta i walnęła w jego łeb żelaznym krzyżem tak mocno, że wbił się on głęboko w czaszkę. Tarasquo upadł na ziemię, a zakonnica polała go wodą święcona, aby zmyć z niego rzekome ohydne demony.
Po pewnym czasie słońce mocno zaświeciło i trwało to tak długo, że wszelka wilgoć zniknęła, ziemia osuszyła się i powyzdychały komary, a ludzie powoli wracali do zdrowia.
Starego Tarasquo nikt nie pochował na cmentarzu, bo szatańskich sług nie grzebie się na poświęconej ziemi. Mówiono tylko, że siostra Marta nie mogła z jego czaszki wyciągnąć tego żelaznego krzyża i tak pozostawiła biedaka.
Przez wiele lat nikt nie zbliżał się do chaty nieszczęśnika, bo obawiano się, że może tam dalej zamieszkuje ten zielony diabelski smok. A skoro z diabłami nic nie wiadomo, to i lepiej się z nimi nie zadawać. Być może pożarły starego jego szkaradne świnie lub jakieś demony zaciągnęły trupa do cuchnącego stawu. W każdym razie ślad po nim zaginął.
Pozdrawiam.
oceny: bezbłędne / znakomite
Że jak ciemny człowiek był
bez żadnych szkół,
tak ze szkołami
jest jeszcze ciemniejszy??
W mrokach dziejów tkwią
korzenie ludzkiej ciemnoty
i świętej naiwności,
i cud oświecenia
niczego w nas nie zmienia ;(
odwieczny dla nas horror/thriller