Przejdź do komentarzyRozdział 4. Zwyczajna walizeczka /5
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-09-23
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń712

I, ma się rozumieć, i jego współpracownicy, i sam kierownik oddziału finansowo-rachunkowego, towarzysz Arnikow - i nie tylko on, ale nawet sama Sarna Michajłowna, osobista sekretarka dyrektora całego *Herkulesa*, towarzysza Połychajewa, słowem w s z y s c y oni byliby wprost zdumieni, gdyby tylko dowiedzieli się, że ten cały ich Koriejko, najpokorniejszy z wszystkich zatrudnionych kancelistów, zaledwie niespełna godzinę temu taszczył bóg wie po co jakąś zwykłą walizeczkę z jednego dworca na drugi, i w tejże walizeczce były nie spodnie *stulecie Odessy*, nie blada gotowana kura i nie jakieś *Zadania komsomołu na wsi*, a całe 10 milionów rubli tak w obcej walucie, jak i w tej naszej z sowieckimi znakami pieniężnymi.


W 1915 r. mieszczanin Sasza Koriejko był 23-letnim obibokiem z rodzaju tych, których bardzo trafnie nazywają u nas gimnazjalistami w odstawce. Żadnej prawdziwej szkoły nigdy nie skończył, nie miał żadnego zajęcia i nic nie robił, całymi dniami obijał się po bulwarach i żył na garnuszku rodziców. Przed wojną uratował go wujaszek, podwładny naczelnika wojskowego, i dlatego obojętnie i bez żadnego strachu codziennie słuchał nieledwie ogłupiałych wrzasków roznosicieli gazet:


- Ostatnie doniesienia! Nasi są w natarciu! Bogu dzięki! Masa zabitych i rannych! Bogu najwyższemu dzięki! Ostatnie telegramy z frontu! Ostatnie doniesienia!


W tamtych czasach nasz Sasza wyobrażał sobie przyszłość tak: idzie sobie ulicą, idzie, a tu nagle przy obsypanym cynkowymi gwiazdeczkami odpływie pod rynną, tuż przy ścianie leży sobie wiśniowy, jak siodło skrzypiący, skórzany gruby pugilares. A w nim kupa pieniędzy, całe 2.500 rubli... Reszta będzie wprost bajeczna.


Tak często przedstawiał sobie, że znajduje wielkie pieniądze, że nawet dokładnie wiedział, przy jakiej ulicy wszystko to się wydarzy: na ulicy Zwycięstwa pod Połtawą - w kącie asfaltu, utworzonym przez ostry występ domu, tuż przy odpływie na deszczówkę. Tam właśnie sobie leży ten skórzany jego dobroczyńca, nieco przyprószony suchym kwieciem akacji i po sąsiedzku z przyduszonym zgaszonym niedopałkiem. Koriejko chodził na tę ulicę codziennie, niestety, ku jego skrajnemu niedowierzaniu nigdy niczego tam nie znajdował. Grzebał potem zawsze prętem w śmieciach i tępo gapił na wiszącą przed paradnym wejściem wywieszkę *Inspektor J. M. Sołowiejski*. Po chwili jak odurzony wracał włócząc nogami do domu, walił się na czerwony pluszowy tapczan i marzył o wspaniałej fortunie, ogłuszony biciem swego serca i tętna krwi w całym ciele. Jej puls był drobny, zły, niecierpliwy.


Dopiero rewolucja 1917. roku skutecznie przegnała go z tego czerwonego tapczana, gdyż raptem zrozumiał, że dzięki niej może stać się legalnym szczęśliwym spadkobiercą nieznanych całkiem bogaczy. Jak pies wyczuł zapach grubej fortuny, instynktownie pojmując, że w całym jego potężnym kraju dosłownie wszędzie przecież walają się teraz istne niepilnowane góry złota, drogocenności, drogich wspaniałych mebli, obrazów i arrasów, sobolowych futer i bezcennej porcelany. Trzeba jedynie nie tracić ni sekundy - i błyskawicznie zagarnąć, co się tylko da.


Niestety, wówczas był jeszcze na to zbyt młody i po prostu za głupi. Przejął wielkie mieszkanie, którego właściciel bardzo rozsądnie na pokładzie francuskiego parostatku właśnie zwiał do Konstantynopola - i niczego nie kryjąc, otwarcie zamieszkał sobie jak gdyby nigdy nic w jego lokalu. Przez cały potem tydzień wrastał w cudze bogate kupieckie życie byłego gospodarza domu, człowieka, który sobie gdzieś wyparował jak ta kamfora; pił jego znaleziony w bufecie muskat, zagryzając go śledzikiem, codziennie wynosił na bazar rozliczne causzka i był bardzo zaskoczony, kiedy go w końcu po kilku dniach aresztowano.


Z kryminału wyszedł po 5 miesiącach. Nie zrezygnował z myśli o szybkim wzbogaceniu się, nie! jednak zrozumiał, że to, co odtąd będzie robił, wymaga zatajenia, działań w możliwie największych ciemnościach i z wielką ostrożnością. Należało przebrać się w owczą skórę, a ta do Koriejki dotarła w postaci pomarańczowych butów, bezdennie błękitnych brydżesów i długiego frencza - typowego stroju dostarczyciela produktów spożywczych.

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Barwny język, giętka akcja, ciekawie. Zwróciłam uwagę na imię Sarna.
avatar
Sarna /tutaj Michajłowna/ - tak jak u nas np. Lew /Starowicz/ - to rzeczywiście rzadkość nad rzadkościami...
© 2010-2016 by Creative Media
×