Przejdź do komentarzyMAŁŻEŃSTWO Z KONTRAKTU - Rozdział II
Tekst 3 z 3 ze zbioru: MAŁŻEŃSTWO Z KONTRAKTU
Autor
Gatunekromans
Formaproza
Data dodania2021-11-08
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń931

W przeddzień swojego ślubu Sophie obudziła się bardzo wcześnie. Za oknem, pierwsze promienie słońca próbowały przebić się, przez otaczającą miasto gęstą mgłę. Kiedy wyszła na taras swego hotelowego apartamentu, poczuła się jakby wchodziła w chmurę, a mgła otuliła ją niczym mokry płaszcz.

Jakiś czas potem, na balkon wkroczyła Caroline Dante - matka Sophie. Podała córce filiżankę aromatycznej, świeżo zaparzonej kawy.

- Jak spałaś? - zapytała, ziewając szeroko.

- Naprawdę dobrze. - odparła Sophie.

- Po tym opóźnieniu naszego lotu i długiej drodze tutaj, byłam tak zmęczona, że zwaliłam się do łóżka i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

- Powinnyśmy były przylecieć wcześniej. - zasępiła się Caroline. - Nie wiem, jak udało ci się mnie namówić do przyjazdu na dzień przed uroczystością.

- Nie myślałam, że pogoda pokrzyżuje nam plany. - przyznała Sophie. - A powinnam była wziąć to pod uwagę.

Powiedziała to, choć tak naprawdę, wszystko nie mogło ułożyć się bardziej po jej myśli. Ominęła ją rodzinna kolacja i setki pytań, które mogłyby wprawić ją w zakłopotanie i na które musiałaby udzielać wymijających odpowiedzi. Teraz, będzie musiała tylko stawić się na ślubie, a jeśli oboje z Marco będą się dziwnie zachowywać, wszyscy pomyślą, że to po prostu objawy zdenerwowania. Po wszystkim będą musieli tylko trochę poudawać kochająca się parę. Zatańczą kilka tańców, pożegnają gości i nareszcie będą wolni.

- Czy ta mgła się utrzyma? Tak liczyłam na trochę słońca. - westchnęła Caroline.

- Na pewno z czasem zniknie. Jest dopiero siódma rano. - odparła pogodnie Sophie, uśmiechając się.

Słysząc dźwięk zamykanych drzwi, zerknęła przez ramię. Do pokoju weszła seniorka rodu Dante, która dołączyła do nich na balkonie. Wnuczka objęła ją ramieniem, a Caroline stanęła po jej lewej stronie. Trzy pokolenia kobiet, połączył serdeczny uścisk.

- To takie dziwne, gdy pomyślę, że już niedługo będziesz mężatką. A jeszcze niedawno odbierałam cię ze szkoły. - westchnęła Caroline, zanurzając się we wspomnieniach, a w jej oczach pojawiły się łzy.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Sophie, zupełnie nie spodziewająca się porannych wizyt, otwarła je. Na korytarzu tuż przed nią, stał Marco. Mimo, iż nie widzieli się prawie dwadzieścia lat, od razu go poznała. Nie był to jednak już ten słodki chłopiec, jakiego zapamiętała. Miała więc okazję, by przyjrzeć mu się dokładnie.

Był bardzo wysoki. Wyższy od niej o dobre kilkanaście centymetrów. Wiedziała to bo, by spojrzeć mu w twarz, musiała zadrzeć głowę do góry. Jego cera była śniada, a lekko pofalowane włosy, miały głęboki czarny kolor. Ubrany był teraz w ciemne dżinsy i białą koszulę. Wyglądał elegancko, ale zarazem swobodnie. Po krótkiej chwili doszła do wniosku, że jest niesamowicie przystojny i pewnie złamał już niejedno kobiece serce.

Marco uśmiechnął się szeroko, kiedy kompletnie zaskoczona Sophie stanęła przed nim w samym szlafroku. Mimo, że długo nie wiedział jak może wyglądać jego narzeczona, ucieszył się z tego co zobaczył. Była drobną kobietą, o jasnej cerze, orzechowych oczach i wspaniałych kasztanowych włosach, które w tej chwili, nieuporządkowane jeszcze po nocy, opadały swobodnie na ramiona otulone cienkim, jedwabnym szlafrokiem.

- Dzień dobry. - przywitał ją.

- Co ty tu robisz? - szepnęła Sophie, wychodząc na korytarz. Jednocześnie przymknęła za sobą drzwi, by matka i babcia nie mogły usłyszeć ich rozmowy. Nie chciała, by czegokolwiek się  domyśliły.

- Nie takiego powitania się spodziewałem. - jego uśmiech nagle zgasł. Jednak, nie zdziwiła go jej reakcja. Sam zaczął zastanawiać się co właściwie tu robił, ale odkąd dowiedział się wczoraj, że jej samolot wylądował, nie mógł doczekać się spotkania.

Sophie westchnęła.

- Cieszę się, że przyszedłeś. Naprawdę. - uśmiechnęła się. - Ale dlaczego już dziś? Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tu ciebie. - przyznała.

- Wiem, ale pomyślałem, że może miałabyś ochotę gdzieś wyskoczyć przed jutrzejszą uroczystością. Odprężyć się. Czeka nas sporo stresu. - znów uśmiechnął się zachęcająco.

Coś urzekło ją w tej propozycji. Pomyślała, że miło będzie spędzić razem trochę czasu. Będą mieli okazję lepiej się poznać, co może ułatwić potem wszelkie rozmowy na temat ich znajomości, których pewnie i tak nie unikną.

- Skoro tak, chyba nie mam wyboru. - westchnęła.

-  Daj mi chwilę. - poprosiła, po czym wróciła do pokoju, by przygotować się do wyjścia.

Kiedy zamknęła za sobą drzwi, Caroline i Ellen patrzyły na nią z ciekawością.

- O co chodzi? - zapytała matka, zupełnie niespodziewająca się wizyty pana młodego, na dzień przed ślubem. Sophie uspokoiła ją i wyjaśniła po co przyszedł Marco.

- Musi być naprawdę zakochany. - westchnęła Caroline. - Nie potrafi spędzić bez ciebie kilku godzin.

- Tak. - dziewczyna mruknęła cicho pod nosem i otwarła nierozpakowaną jeszcze walizkę.

- W takim razie nie będziemy ci przeszkadzać. - kobieta ucałowała córkę, po czym obie z Ellen opuściły pokój.



Sophie długo zastanawiała się, co na siebie włożyć. O tej porze roku, pogoda we Włoszech była niezwykle zmienna. Słońce zaczynało już przygrzewać, a to zapowiadało naprawdę upalny dzień. Wreszcie zdecydowała się włożyć zwiewną, błękitną sukienkę na ramiączkach i delikatne, białe sandałki na niewysokim obcasie. Włosy spięła frotową gumką w koński ogon po czym pomalowała delikatnie oczy błękitnym cieniem i przeciągnęła po ustach różowym, smakowym błyszczykiem. Na koniec, zarzuciła na ramię małą, pasującą kolorem do butów torebkę, która doskonale uzupełniła całość.

Marco czekał na nią w hallu.

- Więc, jakie masz plany? - zapytała z uśmiechem, stając przed nim niemalże na baczność.

- Cóż za entuzjazm. - mężczyzna był wyraźnie zadowolony. W końcu, nie widzieli się dwadzieścia lat. Cieszył się, że będzie mógł spędzić z nią trochę czasu sam na sam.

- Na początek, zakupy. - dodał i wyciągnął do niej rękę.

- Zakupy? - zdziwiła się Sophie.

- Tak. - odparł. - Przyznaj, że chciałabyś kupić sobie coś eleganckiego w jakimś drogim, włoskim sklepie. Oczywiście ja płacę. Nie chcę żebyś skarżyła się potem, że twój mąż to sknera. - uśmiechnął się zalotnie i mrugnął do niej porozumiewawczo.

Sophie odwzajemniła uśmiech. Nie mówiąc nic więcej, podała mu dłoń i pozwoliła się poprowadzić.

Na zakupy!



Kupowali, kupowali i kupowali. Sophie przymierzyła już chyba wszystkie, najdroższe ubrania w całej Italii. Te godziny spędzone na wybieraniu bluzek, sukienek, butów i dodatków trochę ją wyczerpały, ale rzeczywiście, pozwoliło jej to na chwilę odprężenia. Wspaniale czuła się w towarzystwie Marco. Okazało się, że był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała. Inteligenty, zabawny, szarmancki i niesamowicie przystojny. Wcale nie dziwiło ją, kiedy podczas spaceru ulicami miasta, kobiety wciąż się za nim oglądały obdarowując ją zazdrosnym spojrzeniem. Oboje, z uśmiechami na twarzach, wspominali swoje wspólne zabawy. Zdziwiło ją trochę jak dużo pamięta z tamtego okresu. Rozmawiali też o muzyce, książkach, ulubionych potrawach.Tematom właściwie nie było końca.

Wreszcie Sophie postanowiła, że pora trochę odetchnąć.

- Śniadanie. - powiedziała, kiedy wyszli z kolejnego butiku.

- Co? - Marco spojrzał na nią zaskoczony.

- Śniadanie. - powtórzyła z uśmiechem. - Wyciągnąłeś mnie z hotelu tak wcześnie, że nie zdążyłam nic zjeść, a kiedy jestem głodna to lepiej ze mną nie zadzierać.

- Oj. - mruknął. - Dobrze wiedzieć. - w kącikach jego ust, pojawił się delikatny uśmiech.

- Właściwie, też jestem trochę głodny. - zamyślił się przez chwilę, po czym chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. - Chodź!

Weszli do znajdującej się tuż za rogiem, cukierni gdzie Sophie z zachwytem patrzyła jak Marco kupuje rozmaite smakołyki: bagietkę, rogaliki, maślane bułki nadziewane owocami i czekoladą, no i oczywiście była też kawa w wielkich, plastikowych kubkach na wynos. Kiedy opuścili cukiernię, zatrzymali się jeszcze na pobliskim straganie, gdzie kupili winogrona i mandarynki. Marco wręczył sprzedawcy pieniądze i zwrócił się w jej stronę.

- A teraz do parku. - oznajmił.

Mimo porannych mgieł, słońce mocno przygrzewało, a niebo wprost zachwycało czystością błękitu. Sophie uśmiechnęła się i mocno wciągnęła powietrze napawając się jego świeżością. Zapowiadał się wspaniały dzień.

Park, do którego ją zaprowadził, przepełniony był matkami z dziećmi i staruszkami siedzącymi na ławkach, którzy wygrzewali się w promieniach słońca albo karmili gołębie. Przez chwilę spacerowali żwirową alejką, zajadając dojrzałe winogrona. Wreszcie, Marco znalazł odpowiednie miejsce na odpoczynek. Wziął od niej pakunki i kładąc je na ziemi, pomógł jej usiąść pod jednym z drzew w pobliżu alejki.

- Może być? - zapytał uprzejmie, sadowiąc się wygodnie na trawie.

- Owszem. Idealne miejsce na śniadanie. - Sophie uśmiechnęła się zadowolona. Przyjemnie było usiąść na chwilę, po tak długim spacerze.

Kiedy już najedli się do syta, oparła się wygodnie, wciąż rozkoszując się wspaniale rozpoczętym porankiem.

- Co teraz? - zapytała, wyciągając twarz ku grzejącemu coraz bardziej słońcu.

- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę trochę pojeździć. - zaproponował.

- Pojeździć? - spojrzała na niego z ciekawością.

- Konno. - wyjaśnił. - Słyszałem, że nieźle sobie radzisz.

Na długo przed ich spotkaniem, a właściwie zaraz po ich telefonicznej rozmowie, przeprowadził kilka wywiadów z jej najbliższymi znajomymi. Chciał dowiedzieć się co lubi, co robi w wolnych chwilach, gdzie bywa. Zrobił to głównie z ciekawości, ale też trochę dlatego, że chciał, by ich relacje wydawały się jak najbardziej prawdziwe. Gdyby zaczął zbyt często unikać odpowiedzi na pytania dotyczące jego przyszłej żony, ktoś wreszcie domyśliłby się, że udają.

- Owszem. - odparła znacząco.

Ten mężczyzna zaczynał ją coraz bardziej fascynować. Jak w tak krótkim czasie, zdołał tyle się o niej dowiedzieć? Zaśmiała się w duchu. Że też sama na to nie wpadła. Właściwie się nie znali, a jednak coś go w niej zainteresowało. Ta myśl sprawiła jej przyjemność.

- Nigdy bym nie pomyślała, że ty... - przerwała, gdy zaśmiał się lekko.

- Jeszcze wielu rzeczy o mnie wiesz. - uśmiechnął się po czym wstał i wyciągnął rękę, by pomóc jej się podnieść.

Do samochodu wrócili tą samą drogą. Po drodze jednak, zatrzymali się na chwilę i wstąpili do jeszcze jednego sklepu. Tam Sophie kupiła strój potrzebny do jazdy konnej. Robiąc wcześniejsze zakupy nie pomyślała, że będzie potrzebować odpowiedniego wyposażenia.

Jakiś czas potem jechali już do stadniny rodziny de Castalia.



Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi. Sophie, czekała na Marco przy jednym z boksów. Jeździli długo, właściwie nie spuszczając się z oczu, ale w drodze powrotnej Marco nagle gdzieś zniknął. Po prostu w pewnej chwili, jego czarny wierzchowiec przeszedł z kłusa w galop, a ona nie zdążyła go dogonić.

Paradise, klacz jego matki, posilała się spokojnie, po niezwykle męczącej przejażdżce. Dziewczyna delikatnie głaskała ją po pysku. Spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma. Nie zdawała sobie sprawy, że jest tak późno. Gdzie ten Marco? Chyba nie zostawił jej tu samej?

Wreszcie, zniecierpliwiona czekaniem, postanowiła go poszukać, jednak kiedy odwróciła się do wyjścia, w drzwiach stajni dostrzegła wysoką, ciemną postać. Z początku trochę się przestraszyła, jednak zaraz uspokoiła się, rozpoznając Marco. Stał tam z rękami schowanymi w kieszeniach spodni i przyglądał jej się. Sophie nagle zdała sobie sprawę, że musiał już od jakiegoś czasu ją obserwować. Uśmiechnęła się delikatnie, ale jego twarz ani na moment nie zmieniła wyrazu.

Po chwili, bez słowa podszedł do niej. Tak blisko, że oparła się plecami o ścianę.

- Nie miałem zamiaru cię przestraszyć Sophie. - szepnął, a po jej plecach przebiegł zimny dreszcz. Zdenerwowana opuściła głowę. Nagle poczuła się dziwnie. Stał tak blisko, zbyt blisko. Z każdą sekundą, jej serce biło coraz szybciej.

- Nie przestraszyłeś. - odparła cicho, bojąc się, że usłyszy jak głos jej drży. Nadal jednak, nie odważyła się na niego spojrzeć.

Marco podniósł rękę i oparł dłoń na ścianie, tuż obok jej ucha. Zamknęła oczy. Jego twarz była tak blisko, że przez chwilę wydawało jej się, że zaraz ją pocałuje. Jednak nie zrobił tego. Tylko się w nią wpatrywał. Podniosła więc głowę i spojrzała mu w oczy. Jego spojrzenie niczego nie ukrywało.

Nagle poczuła pożądanie. Jej oddech stał się ciężki, a serce przyspieszyło gwałtownie. Po chwili jednak, pożądanie zniknęło, a pojawiło się coś innego. Coś, czego nie spodziewała się poczuć właśnie do niego. Przedziwne pragnienie, by należeć właśnie do tego mężczyzny.

Wyczuwając jej zdenerwowanie, Marco odezwał się pierwszy.

- Co z tym zrobimy Sophie? - zapytał cicho, przysuwając twarz jeszcze bliżej. Teraz czuła na sobie jego gorący z oddech.

Chciał by mu uległa, właśnie teraz, w tej chwili. Pragnął tego, od kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Nie spodziewał się, że tak na nią zareaguje. Przecież ich znajomość, to małżeństwo, ma być fikcją. To czysty interes, nic więcej. Wciąż musiał upominać się w duchu.

A jednak coś, kazało mu tutaj przyjść. Jakieś dziwne uczucie sprawiło, że chciał być blisko niej, tak blisko, by nie mogła mu uciec.

Na dźwięk jego głosu, Sophie zadrżała. Poczuła się, jakby czytał jej w myślach. W jednej chwili zapragnęła przyciągnąć go do siebie i poczuć jego ciepło na swoim ciele, ale nie mogła. Nie dzisiaj, ani nie jutro. Nigdy. To tylko skomplikowałoby wszystko jeszcze bardziej.

Stali tak i patrzeli sobie prosto w oczy, ale Sophie nie odezwała się słowem. To milczenie sprawiło, że Marco nagle odsunął się robiąc kilka kroków w tył.

- Nie musisz nic mówić Sophie. Widzę, co myślisz. Proszę cię. Zapomnij, że tutaj przyszedłem. - powiedział cicho po czym odwrócił się i odszedł.

Znów została sama.

Mimo tego, że czuła że jej pożąda, nie próbował jej dotknąć, ani pocałować. Zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Dlaczego więc paliło ją całe ciało? Co się z nią działo? Dlaczego tak bardzo pragnęła jego bliskości? Przecież w ogóle go nie zna. To dla niej zupełnie obcy mężczyzna, a jednak kiedy zobaczyła go dziś po raz pierwszy, coś nią wstrząsnęło. Wszystkie te chwile, które razem spędzili sprawiły, że coraz bardziej pragnęła być z nim.

I wreszcie dotarło do niej, co tak naprawdę przed chwilą się stało. Słyszała o tym wiele razy, czytała o tym w książkach, ale nigdy nie spodziewała się, że jej samej może się to przytrafić i to właśnie teraz.

Nagle zapragnęła być jego żoną. Już na zawsze.




  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×