Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2023-02-18 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 495 |
Następnego dnia udaliśmy się do Doliny Przywidzeń. Wstęp do niej był płatny i nad kasą widniały ceny biletów. Chcieliśmy je kupić, ale bileterka bez pytania zażądała od nas kwoty równej mniej więcej połowie należnej, schowała pieniądze do kieszeni i otworzyła bramkę.
Dolina Przywidzeń to właściwie zbocze góry Demerdży usiane setkami skalnych rzeźb o dziwnych kształtach. Jest tam podobno „Biust carowej Katarzyny” i „Nos Jelcyna”, ale nie potrafiliśmy ich znaleźć, bo nosów i biustów było tam więcej. Poza tym były tam też liczne penisy, palce, grzyby i inne, nienazywalne skalne formy. Miedzy skałami lub na nich, wczepione korzeniami w szczeliny, rosły drzewa. Były powykrzywiane na podobieństwo drzewek bonsai i wyglądały, jak wyjęte z japońskich obrazów. Wspinając się pomiędzy skałami i fotografując prawie każdą, dotarliśmy do porośniętej trawą platformy, z której mogliśmy jeszcze raz zobaczyć z góry te wszystkie skalne cuda. Tam też spotkaliśmy dwóch młodych ludzi rozkładających lotnie. Albo lotnie były do bani, albo lotniarze, bo kłócili się i klęli, a praca się nie posuwała. Dopiero, gdzieś po godzinie, gdy byliśmy już na dole, ujrzeliśmy kolorowe trójkąty latające nad skałami.
Po dwóch dniach w górach postanowiliśmy zejść niżej, czyli do Wielkiego Kanionu Krymskiego, który jest jakby olbrzymim nacięciem na skorupie ziemskiej. Ma tylko około trzy kilometry długości, ale jego ściany gdzieniegdzie sięgają trzystu metrów i jest tak wąski, że miejscami dwie trzymające się za ręce osoby mogą dotknąć przeciwległych ścian.
Wchodząc tam, przypomniałem sobie usłyszane jeszcze w Polsce ostrzeżenie: „Patrz na niebo i jak zobaczysz, że idzie na deszcz, to od razu spieprzaj, bo tam woda w ciągu sekundy może się podnieść o metr i więcej.”
Tamtego dnia niebo było czyste. Potok spokojnie przełamywał się przez skały, tworząc kaskady i malownicze kotły, a porastający ściany las dawał przyjemny cień. Szliśmy, przeskakując co chwilę z jednej strony potoku na drugą i obchodząc maleńkie stawki, aż dotarliśmy do niewielkiego wodospadu wpadającego do głębokiej niecki. Miejsce to zwane jest Wanną Młodości, bo podobno kąpiel w niej odmładza. Wsadziłem rękę do wody i od razu zrozumiałem, skąd wzięła się ta nazwa. Woda była tak zimna, że wszedłszy do niej, na pewno wyskoczyłbym z niej jak młodzik. Wkoło wanny siedziało kilka osób, ale jakoś nikt się nie kąpał - może dlatego, że byli to młodzi ludzie i odmładzanie nie było im potrzebne. Dalej ścieżka stawała się coraz węższa i krzaki utrudniały marsz. Poprzedzieraliśmy się jeszcze kawałek i zwróciliśmy.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na płaskowyżu niedaleko szczytu Aj-Petri, gdzie wpadliśmy w sam środek turystycznej komercji. Restauracja tatarska, restauracja rosyjska, stragany z pamiątkami, przekąskami i alkoholem, gwar i muzyka - istny cyrk na kółkach, jak na Gubałówce w szczycie sezonu.
Na szczęście po odejściu nieco dalej, mogłem spokojnie podziwiać widoki - a były piękne. Na wyciągnięcie ręki miałem zęby szczytu Aj-Petri, a głęboko w dole widać było Jałtę i inne miejscowości rozrzucone wzdłuż brzegu morza, który ciągnął się po horyzont. Morze na wprost migotało w słońcu i sięgało chyba końca Ziemi. Niestety, nagle skądś wypadły chmury i widoki diabli wzięli.
Jadąc nadmorską szosą na wschód, zobaczyłem górę, którą już znałem ze zdjęć. Wyglądała jak gigantyczny niedźwiedź z pyskiem zanurzonym w morzu i zadem wypiętym w stronę lądu. Nie było wątpliwości - to był Ajudah. Według legendy niedźwiedzie przed wiekami znalazły na brzegu morza małą dziewczynkę i opiekowały się nią, aż wyrosła na piękną pannę. Pewnego dnia spotkała ona w lesie przystojnego żeglarza, zakochała się i postanowiła uciec z nim za morze. Gdy odpływali, olbrzymi stary niedźwiedź, przewodnik stada, podbiegł do brzegu i próbował wypić morze, żeby ich zatrzymać. Morza nie dało się wypić, a niedźwiedź zamienił się górę i pozostał tak z pyskiem na zawsze zanurzonym w wodzie.
Ajudah widział też Mickiewicz i tak o nim pisał:
„Lubię poglądać wsparty na Judahu skale,
Jak spienione bałwany, to w czarne szeregi
Ścisnąwszy się, buchają, to jak srébrne śniegi
W milionowych tęczach kołują wspaniale. ...”
W programie naszej wycieczki niestety nie było wejścia na Ajudah, ale ja przecież usiałem być tam gdzie poeta. Na szczęście na następny dzień było zaplanowane plażowanie, więc odpuściłem je sobie i podjechałem autostopem w pobliże góry. Od wspomnianej nadmorskiej szosy prowadziła w jej stronę wygodna droga, która później skręcała w dół, w kierunku dawnego sowieckiego obozu dla młodzieży „Artek”.
Za komuny pobyt w Arteku był marzeniem każdego sowieckiego pioniera. W nagrodę wyjeżdżali tam też zasłużeni działacze młodzieżowi z krajów demoludu. Może ten obóz nadal tam był, ale ja nie miałem czego w nim szukać, bo byłym za stary i niezasłużony dla komunizmu.
Poszedłem więc dalej prosto i wkrótce znalazłem się w lesie. Tam natrafiłem na ścieżkę i zacząłem podejście. Nie było ono trudne, ale trzeba było uważać, żeby nie pobłądzić. Udało mi się i niedługo dotarłem do szczytu. Nie było tam żadnego znaku, ale wyglądało na to, że wyżej już nic nie ma. Wkoło był tylko las. Na szczęście nieco niżej było coś w rodzaju punktu widokowego, z którego było widać kawałek morza i wybrzeża. Na pewno nie był to widok, który oglądał Mickiewicz. On musiał być gdzieś bliżej plaży, bo tylko tam były skały, na których mógł się wspierać i podziwiać fale. Na dół już nie poszedłem, ale i tak byłem zadowolony. Dotarłem tam gdzie był poeta, spełniłem moje marzenie i resztę dnia mogłem już spędzić na plaży w Ałuszcie.
C.d.n.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
/w Wilnie, w Petersburgu, w Moskwie, w Odessie, w Dreznie, w Szwajcarii, w Paryżu, w Rzymie, na Krymie, w Stambule etc., etc./
byle nie we własnym domu,
taaaak... to musi być straszne!
był obozem harcerskim dla tzw. wszystkich dzieci świata:
dla Kubańczyków, Murzynków z Angoli, dla Wietnamczyków, dzieci z Jugosławii, z Meksyku, dla Wenezuelczyków, Niemców z DDR, Kazachów z Kazachstanu, Tadżyków z Tadżykistanu, Litwinów z Litwy
itd., itp.
Niestety,
JAK WSZĘDZIE NA CAŁYM ŚWIECIE
w Artieku n i g d y nie goszczono dzieci z Francji, dzieci z Australii, dzieci z Szwecji, z USA, z Madagaskaru, z Kanady
itp., itp.
Czym skutkuje selekcja /na tych lepszych i gorszych/
?
O D S I E W E M
??
- dzisiaj, w dobie powszechnych lotów "LOT-em" /byleś miał kasę/ dla nas dostępnych ot, tak na pstryknięcie! już dzisiaj -
dla polskiego Odbiorcy unijnego nie jest już niczym szczególnym.
To, co nadal może nas wszystkich interesować, to świat mieszkańców tamtych zwiedzanych miejsc, ich warunki życia, ich dola - i niedola.
W tym sensie np. stare /peerelowskie/ dokumentalne, relacjonowane świetną polszczyzną reportaże St. Szwarca-Bronikowskiego
z Mongolii, z Trobriandów, z Nowej Gwinei czy z Peru lat 50-60.tych ub. stulecia
mają bezcenną, tak historyczną, jak literacką wartość
- zwiedzanie świata po latach tropami wielkich Wielkich -
pozwala widzieć CZASOPRZESTRZEŃ czworgiem oczu:
oczami Przodka /tutaj wypowiadającego się wierszem Mickiewicza/ i dzisiejszego zwiedzającego /Autora/
oceny: bezbłędne / znakomite
PS. Marianie, popraw w oryginale literówki: "usiałem", "byłym za stary".
Emilio, dziękuję za przeczytanie drugiej część mojego opowiadanka i za obszerne komentarze.
Lubię Mickiewicza i bardzo żałuję, że za PRL-u nie zdążyłem pojechać na Białoruś, a teraz nie będę się tam pchał w łapy Łukaszence. Może jeszcze kiedyś coś się zmieni.
Hardy, dziękuję za wizytę, komentarz i korektę literówek.