Autor | |
Gatunek | przygodowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2023-06-28 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 364 |
Damian wolny czas przeważnie spędzał w górach, ale interesowała go też historia II Wojny Światowej, a szczególnie akcje specjalne i szpiegowskie z tamtych czasów.
Gdy w podczas pobytu służbowego we Włoszech trafiła mu się możliwość weekendowego wypadu w Apeniny, to aż mu się oczy zaświeciły. W Apeninach bowiem, u stóp najwyższego ich szczytu Corno Grande, niemieccy komandosi w 1943 roku uwolnili, uwięzionego w hotelu Campo Imperatore Mussoliniego.
Zdobyć Corno Grande i zobaczyć miejsce tamtej słynnej akcji - to była okazja, której Damian nie mógł przepuścić. Szarpnął się więc na opłacenie dwóch noclegów w Campo Imperatore i w piątkowe popołudnie dotarł kolejką linową pod hotel.
Campo Imperatore znał już ze zdjęć, ale mimo to zaskoczyła go brzydota tego budynku. Trzypiętrowy, ceglastoczerwony blok z półokrągłym „wybrzuszeniem” bardziej pasowałby do jakiejś dzielnicy przemysłowej, niż do gór. Patrząc na to „cudo” Damian zastanawiał się, jak we Włoszech - w kraju pięknej architektury - mogło powstać coś takiego. Wystrój wnętrza hotelu też nie miał włoskiego uroku i przypominał oszczędne w formie hotele skandynawskie.
Wszystko to jednak nie miało znaczenia, bo Damian był szczęśliwy, że oto spełniało się jego marzenie. Po zakwaterowaniu się, wyszedł z hotelu i, usiadłszy na kamieniu, puścił wodze fantazji. Oczami wyobraźni widział to, co wydarzyło się w tym miejscu kilkadziesiąt lat temu. Wyobrażał sobie lądujące niemieckie szybowce desantowe i komandosów wpadających do hotelu, a wreszcie odlot maleńkiego samolotu uwożącego duce ku krótkotrwałej wolności, zakończonej niechlubną śmiercią. Tak zleciał mu czas do wieczora.
Następnego ranka wyruszył w góry. Szedł ścieżką, która biegła trawersem pozłoconego słońcem zbocza Picco Confalonieri do widocznej w oddali przełęczy Monte Aquila, za którą wabił swoim majestatem Corno Grande - cel jego wędrówki. Kilka kroków poniżej ścieżki zalegały chmury, które wyglądały jak gładka, biała płyta, przytwierdzona do zbocza góry i rozciągająca się po horyzont. Wyglądały na nieprzeniknione. Takie jednak nie były, bo w pobliżu - jakby pod Damianowymi stopami - słychać było jakieś chrząkania czy parskania, świadczące o obecności tam czegoś żywego. Damian nie zdążył jeszcze pomyśleć, co by to mogło być, gdy wszystko się zmieniło. Jak człowiek jednym ruchem rąk rozsuwa okienne zasłony i wpuszcza światło do pokoju, tak tamta biała zasłona nagle się rozbiegła, ukazując wszystko, co dotychczas skrywała.
Na pierwszym planie zaskoczył go widok koni pasących się o krok od ścieżki. Było ich siedem i Damian pomyślał, że siódemka to szczęśliwa liczba i dobry omen na dalszą część dnia.
Dalej widoczna była rozciągająca się aż po przełęcz Monte Aquila dolina, której wielkość zachwycała i przerażała zarazem. Jej pokryte zielonożółtą trawą zbocze nie było strome, ale biegło tak daleko w dół, że wydawało się sięgać wnętrza Ziemi. Damian był opatrzony z górami, ale ta olbrzymia, otwarta przestrzeń z prawej strony zachwiała jego pewnością siebie. Jej ogrom dziwnie przyciągał, ale i powodował, że nogi same trzymały się lewej strony ścieżki. Tak, pasąc oczy widokami i bojąc się jednocześnie, dotarł na przełęcz pod Monte Aquila.
Za nią zaczynała się skalista ścieżka. W kilku miejscach była ona wąska i biegła tuż nad przepaścią o stromych ścianach, ale nie była niebezpieczna ani trudna. Szło mu się więc dobrze i bez problemów dotarł do miejsca gdzie zaczynała się oznaczona zielonymi trójkątami „Via Direttissima”, czyli najkrótsza droga na szczyt.
Znaki wiodły ostro do góry i nie było żadnych klamer ani łańcuchów, zostawały więc tylko sprawne nogi i ręce. Skała jednak była pewna, z dużą ilością stopni i chwytów, więc już gdzieś po godzinie osiągnął wierzchołek Corno Grande.
Usiadł koło blaszanego krzyża i rozejrzał się. Był naprawdę wysoko, a dawało się to odczuć najbardziej, gdy patrzył w kierunku, z którego przyszedł. Widział prawie całą przebytą drogę i z tej perspektywy ani tamta dolina pod Picco Confalonieri nie wydawała się aż taka rozległa, ani przepaść za Monte Aquila aż tak głęboka. Wszystko było małe, bo wzrok biegł tak daleko, że sięgał Adriatyku, który malował się szaroniebieskim paskiem na horyzoncie.
Na krzyżu była skrzynka zawierająca zeszyt na wpisy dla turystów. Otworzył go, ale nie miał pomysłu na jakiś oryginalny tekst. Wpisał więc tylko datę i podpisał się.
Direttissima miejscami była tak wąska, że ruch w dwie strony był niemożliwy. Dlatego zalecane było schodzenie inną, dłuższą, ale bezpieczniejszą drogą. Damian jednak, nie widząc nikogo na dole, postanowił zejść direttissimą. Okazało się to dużo trudniejsze niż podejście, bo nie zawsze widział, gdzie postawić stopę i dwa razy o mało co by się obsunął. W końcu udało mu się zejść i ruszył skrajem przepaści w stronę przełęczy pod Monte Aquila.
Gdzieś tak w połowie drogi obejrzał się, żeby jeszcze raz spojrzeć na szczyt i pomachać mu na pożegnanie. W tym momencie jakiś mały kamień usunął mu się spod stopy, zabierając ją ze sobą. Damian stracił równowagę i, żeby nie upaść, odruchowo zrobił krok do tyłu. Niestety, stopa nie znalazła oparcia. Jego ostatni krzyk usłyszały tylko białe skały.
oceny: bezbłędne / znakomite