Przejdź do komentarzyDziś mam lenia
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Na luzie
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2024-05-03
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń137

Mam pomysł. Dziś nie pójdę do pracy. Nie chce mi się i już.

To… śpię dalej.


…..


Cholera jasna! Nie mogę spać! Rzucam się z lewego boku na prawy, z prawego na lewy, z lewego…  Dość, wstaję. Ale nie idę do pracy, o nie.

Która to godzina? Już ósma. Rany boskie, dopiero ósma.  Może jednak pójść do tej pracy, spóźnię się, chociaż jeszcze nie tak bardzo, jakoś to wytłumaczę. Nie! Zostaję, przecież decyzja podjęta, po męsku. Trzeba być konsekwentnym.

Śniadanie zjem. Mam czas, to zrobię jajecznicę albo omlet. I grzanki. Do omletu? No dobrze – do jajecznicy, z szynką i pieczarkami, chyba trzy leżą w lodówce.

Pycha. Żeby tak było codziennie, chociaż jutro zamiast jajecznicy na patelnię wrzucę omlet, trzeba sobie życie urozmaicać. Postanowione, a teraz pora na kawę. Nie, za chwilę, do porannej prasówki. Gdzie gazeta? No tak, nie kupiona, przecież wciąż jestem w domu. Która to godzina? Już dziewiąta. Już? Dopiero! Swoją drogą, dlaczego szef jeszcze nie dzwoni? Zawsze się niecierpliwi.


W telewizji nudy, w kółko te same wiadomości, jakieś nieciekawe seriale.  Zobaczmy, co w internecie. Polityka, polityka, kolizje drogowe, porady, jak skutecznie się odchudzić, no proszę – jutro spadnie śniegu tyle, co przez cały ubiegły miesiąc. I mróz idzie, mróz. Ciekawe, czy samochód zapali. Właśnie, która teraz godzina?  Jedenasta, dopiero jedenasta. Co z tym szefem?!

Drr drr drrr…

O, dzwoni! Jednak nie, jakaś namolna panienka po raz setny zaprasza na spotkanie o zdrowiu.  Mam tych zaproszeń powyżej uszu. Kiedyś trzasnę słuchawką zanim powie, po co dzwoni.

To co, może na spacer. Kiepski pomysł. A jeśli coś się stanie? Jak to wyjaśnię, przecież nie ma mnie w pracy. Właściwie gdzie jestem? W domu. Racja, a dlaczego? Bo nie w pracy. A dlaczego? Potem pomyślę, jakoś to wytłumaczę, ale chyba bezpieczniej zostać w domu.  Zakupy zrobię później, po szesnastej. Dobry pomysł.

Przyszedł listonosz, przyniósł list polecony. Gdyby mnie nie było, wrzuciłby awizo do skrzynki i trzeba by fatygować się potem na pocztę. Ha, dziś nie muszę. Fajnie, no nie?


Kogo znów licho niesie?

– Cześć!

– Cześć.

– Cukierka chcę. Mmmm, proszę! – jasnowłosy siedmiolatek, syn sąsiadów z piętra wyżej, wyciąga bladą dłoń prosto mi pod nos. Drugą rękę trzyma za plecami.

– Prosisz, a dlaczego?

– Coś mam dla tobie.

– Hm, raczej dla ciebie.

– No co ty, mówię, że nie dla mnie, to dla tobie. Od nosiciela.

– Kto to taki ten nosiciel?

– Nie wiesz? Na pewno wiesz, taki duży, prezenty nosi…

– Pan Mikołaj? Święta już były.

– Hihihihhi. Co ty, co ty. Jaki Mikołaj, to przecież ten, no ten, oj, tata mówił…

– Już wiem. To pewnie kurier. Daj więc, co masz od niego – przerywam zawstydzonemu chłopcu.

– Cukierka najpierw przynieś.

– Zęby sobie popsujesz. Mamusia pozwala?

– Już popsute, mamusia pozwala, bo mówi, że mi niedługo wszystkie naprawi pan donta.

– Kto?

– Tak mówi. Dasz cukierka?

– Nie mam cukierków, weź czekoladkę. A czemu ty nie w szkole?

– Bo mamusi się nie chciało.

– Co takiego?

– Nie chciało się iść do pracy, to nie chciało się też mnie do szkoły odprowadzić. Wie pan co?

– Nie wiem.

– Mnie się też nie chciało, hihihihihhi. Proszę, to prezent od kuriera. Mama mówi, że przyniósł do nas, a nie do pana, bo tam jak zwykle zły adres jest i mnie wysłała, bo jej się nie chciało enty raz do pana z paczką chodzić. Mówi, że musi pan z tym porządek zrobić – chłopiec wyciąga zza pleców paczkę.

Faktycznie, w adresie jest błędny numer mieszkania. Znowu!

– Dziękuję synku.

– Jeszcze jedną daj czekoladkę – odpowiada „synek”.

– Dla mamy?

– Mama nie lubi, mówi, że zęby się psują. To dla siostry, została w domu, bo tacie nie chciało się zawieźć jej do przedszkola. Mani będzie smutno, że ja mam czekoladkę, a ona nie.

– Jasne, dobry z ciebie braciszek.

Poszedł, zadowolony z siebie, w podskokach, z uśmiechem szerokim od ucha do ucha. Misja kurier wypełniona i wynagrodzona.  „Synek” miał szczęście, nie jadam słodyczy, te dwie czekoladki zostały z jakiejś świątecznej przesyłki.

Jasny gwint, dlaczego znów paczka trafiła piętro wyżej. Ile razy można tę samą sprawę prostować. Na tym świecie same lenie, nikomu niczego się nie chce. Trzeba będzie kiedyś jakoś podziękować sąsiadom za kłopot. Hm, ciekawe, nawet nie wiem, jak sąsiad wygląda. Sąsiadkę widuję z dziećmi na podwórku, jego nie. Cóż, nowe budownictwo, człowiek wychodzi z mieszkania, zjeżdża windą do garażu i tyle go widzieli.

Może jednak zadzwonić do szefa. Dochodzi czternasta. Ale co mu powiem o tej porze? Właśnie, co? Myśl człowieku, myśl.

Najpierw zjem obiad, będzie łatwiej zebrać myśli. Co było w planie na dziś? Spaghetti, ależ uczta, palce lizać. I winko, mmm. Jakie winko, hola, nie teraz,  dopiero po szesnastej. No jasne…


W telewizji nuda bez zmian, za oknem zaczyna prószyć śnieg, robi się jakoś pochmurno. Żarówka! Przepaliła się, trzeba wymienić zanim się ściemni na dobre. Załatwione. Co teraz? Nie wiem, trzeba poczekać. Na co? Na szesnastą, już tylko kwadrans. Ale dlaczego? Bo o szesnastej fajrant…

Drrr drrr drrr…. Moja komórka,  ups – szef dzwoni.

– Cześć.

– Cześć szefie.

– Nie mogłem się do ciebie dodzwonić na biurko, więc postanowiłem na komórkę. Wybacz.

– Ależ…

– Mam prośbę. Jutro, o godz. 8.30 jestem umówiony z Nowakiem, wiesz, prezesem tej spółki, z którą zaczęliśmy współpracę. Muszę do niego zadzwonić, przesunąć godzinę spotkania. Jestem poza firmą, nie mam przy sobie wizytówek, jego numer wpisałem w kalendarzu na biurku w moim pokoju. Podejdź tam proszę i przedyktuj mi. Jeśli kończysz coś pilnego, kończ, ale postaraj się dać mi ten numer w ciągu pół godziny.

– Ale…

– Nie krępuj się, przecież pozwalam ci zajrzeć do kalendarza.

– Ale…

– Nie wygłupiaj się. Idź. Oddzwoń, albo nawet prześlij esemesa. Narka, czekam i z góry dziękuję.

Trzask. Koniec rozmowy.

Jasna cholera!!! Za Chiny nie zdążę teraz do biura w pół godziny. Kto tam jeszcze może być? Maniek w delegacji. Kacha ma dyżur pod telefonem.  Zocha lubi wychodzić przed czasem. Oczywiście, nie odbiera, nie może być inaczej. Lutek, oj Lutek – w tobie nadzieja. Dzwonię. „Nie mogę teraz rozmawiać, zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału”…  Zaraz, Nowak? Ten człowiek nazywa się Nowak? Takie pospolite nazwisko. Może się mylę, ale czy to nie on, właśnie ten nowy partner z charakterystycznym wąsikiem, polecał mi świetnego rehabilitanta? Miałem dzwonić w razie potrzeby, żeby mi podał adres gabinetu. Zobaczmy. Komórka> kontakty> a, b, c… n – nie ma, żadnego Nowaka! Gdzie notes? Gdzie teczka? W samochodzie? Jazda, do garażu!

Winda jak na złość najpierw zjeżdża na dół, potem rusza w górę i jak zwykle nie zatrzymuje się po drodze. Ktoś wyżej gramoli się do niej, ktoś jakieś paczki wciąga, ktoś ma jeszcze komuś coś do powiedzenia na odchodnym. Ludzie, zlitujcie się!

Nareszcie. W windzie sami dobrzy znajomi – „synek”, jego siostra, mamusia, która nie lubi czekoladek i... ten wąsik.

– Cześć. Co dostałeś od kuriera? – chłoptaś pyta.

– Synku, nie wypada tak. Przeproś pana – mówi mamusia do malca, a do mnie: – Proszę wybaczyć.

– Wybaczy pan? – pyta siedmiolatek i nie czekając na odpowiedź, zwraca się do „wąsika”: – Tato, to ten pan dał nam czekoladki.

– To miłe. Dziękujemy panu – odzywa się „wąsik”, który ku mej radości na 100 procent jest w tej chwili najbardziej poszukiwanym prezesem we wszechświecie.

– To ja przepraszam za kłopot, te paczki wciąż są źle adresowane, mimo moich zabiegów – zaczynam się tłumaczyć, szukając sposobu, aby przejść do sedna najważniejszej dziś dla mnie sprawy.

– Żaden problem – mówi „wąsik” i sam ułatwia mi zadanie: – Sąsiedzie, widzimy się tu chyba pierwszy raz, ale…

– Tak, to nowe budownictwo… – wtrącam.

– … ale pana twarz wydaje mi się znajoma. Nowak jestem – mówi sąsiad, uważnie mi się przyglądając.

Nie czekam dłużej na rozwój kurtuazyjnej rozmowy, szybko wyłuszczam prośbę o przypomnienie numeru telefonu i mogę odetchnąć z ulgą. „Wąsik” to TEN prezes i TEN sam człowiek, który podczas kuluarowych rozmów przy okazji konferencji organizowanej przez moją firmę polecił mi świetnego rehabilitanta.

– No proszę, cóż za zbieg okoliczności. Jesteśmy sąsiadami. Gdyby nie dzisiejszy szczególny dzień, jeszcze długo moglibyśmy się tutaj nie spotkać. Zwykle wcześnie zaczynam pracę i późno kończę, często działam poza miastem. Pewnie szybciej spotkalibyśmy się służbowo – wyznaje prezes Nowak.

– Tak, najpewniej tak – przyznaję szczerze uradowany splotem wydarzeń i tym, że ten człowiek nawet nie pyta, czemu ja nie w biurze, lecz w domu. Dobrze wychowany gość.

– A niech tam, za te czekoladki dla dzieci przyznam się do czegoś. Proszę tylko, tak po sąsiedzku i dla dobra dalszej współpracy, tego nie rozgłaszać – kontynuuje prezes z tajemniczym uśmiechem na twarzy, wychodząc z windy.

– Słowo Zawiszy.

– Świetnie się złożyło, prawda? Cóż za miłe przypadkowe spotkanie. Czasem warto nie iść do pracy i.... – rzuca przez szparę domykających się drzwi – dziś mi się najzwyczajniej nie chciało!


Szef, szef! Trzeba dzwonić, czas ucieka. Winda wolno pnie się w górę, zasięg w niej zerowy.

– Szefie, mam ten numer.

– Świetnie. Dyktuj, muszę zdążyć Nowaka złapać w biurze.

– Spokojnie, to komórka.

– Komórka? Wydawało mi się, że stacjonarny.

– Okazuje się, że mam komórkę. Dostałem kiedyś numer od niego.

– Ok. Więc?

– Prześlę esemesa.

– Dobrze.

– Szefie, mam jeszcze prośbę.

– Tak? Ale szybko.

– W przyszłym tygodniu mogę mieć trochę ważnych zabiegów z rehabilitantem. Możliwe, że w niektóre dni będę musiał zwalniać się z pracy na 2–3 godziny. Zgodzi się szef na to?

– To pilne? Mogę dać odpowiedź jutro?

– Oczywiście.

– Muszę zajrzeć do kalendarza, zobaczyć, kto z ekipy będzie na miejscu i na jakich spotkaniach będziesz mi potrzebny. Maniek pewnie wróci z delegacji, ale sprawdzę to jutro. Dziś, jak wiesz, cały dzień nie było mnie w firmie…

– Szefie, ja…

– Tak, wiem, rehabilitacja ważna sprawa. Rozumiem to, zdrowie najważniejsze. Trzeba o nie dbać. Dlatego mnie też dziś nie było w firmie.

– Coś się stało?

– Czy coś się stało? Nie, nic. Tylko, hahhahahaha…

– Szefie!

– Chyba mogę mieć do ciebie zaufanie?

– Zawsze.

– Nie było mnie dziś w pracy, bo… Zachowasz to w tajemnicy?

– Jak kamień w wodę.

– Bo, chłopie, po prostu mi się nie chciało!


*/*


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×