Autor | |
Gatunek | poezja |
Forma | wiersz biały |
Data dodania | 2024-08-21 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 126 |
wiosna się do nas przykolebała, taka z gatunku
mało żywych. gdzieniegdzie pojawiają się pierwsze
kwiatki opadowe, w rowach ma miejsce wesoluchne
szlamienie, pomiędzy skibami ciekną
smużki dyfuzyjne rosy.
jest mi tak przyjemnie, że aż myślę o śmierci.
uaktywnia się swoista `psychoza muzealna`, jak
zwykłem nazywać kompletnie absurdalne pilnowanie,
aby nie zostało po mnie nic wstydliwego, żadne
znoszone szmaty, zużyte chusteczki za wersalką.
coś każe mi meblować własną niezaistniałą izbę
pamięci, palić sprane tiszerty, wywozić na złom
dziurawe wiadra, garnki z poobijaną emalią.
nie chodzi o zwyczajne porządnictwo. dziwaczna siła
każe myśleć o świecie, w którym mnie już nie będzie.
jakbym czuł na plecach oddech przyszłych pokolenialsów,
widział ich sardoniczne uśmieszki, gdy będą
oglądać (choć doskonale wiem, że nie będą!)
moje stare żelazko (`jak on się nie wstydził mieć w domu
trzydziestoletniego rupiecia, na dodatek produkcji
radzieckiej, to nic, że całkiem sprawnego!`).
więc przyczepiam się wspomnianego żelazka,
rozkręcam je (zawsze jakimś tam grosik wpadnie,
gdy sprzeda się aluminiową stopę,
lepsza złotówka w garści, niż bezrefleksyjne
wywalenie całego urządzenicha do elektrośmieci).
mam kilka piór, kolekcjonuję maszyny do pisania,
sukcesywnie wymieniam graty na nowe,
na meblościance dumnie puchną pudła
pełne rękopisów (samochwalczydło!).
zapełniam sobą gabloty, których nie będzie, bo nie
ma prawa być. znajduję dziwaczny (bez)sens w tej
jałowej zabawie. wspinam się na kosmiczną górę,
zlepiam przeciwskrawki niespajalnej tkanki.
coś każe mi poukładać sobie wszechrzecz,
okiełznać ją. by było równiutko, jak w magazynie.
aby nie ostał się po mnie obciachowy i poprzepalany
fajkami kardigan, jak po Cobainie.
mają być książki, najlepiej – w nadmiarze!
i eleganckie krzesła jak u Iwaszkiewicza!
wiem, pełno w tym masturbacyjnej wręcz potrzeby
pompowania ego. i rozpacz gdzieś się poniewiera
na dnie, wyziera spod podszewki. bo nie mam
zamiaru zakładać rodziny. i... komu to zostanie?
myszom, pająkom?
im częściej nachodzi mnie gorzka refleksja o jałowości,
tym większy i bardziej żartobliwy rodzi się
we mnie opór. a niech... wystrój domu
kompletnie nie odzwierciedla mojego charakteru!
kupię sobie akordeon, by na nim nie grać!
albo `naczynia gędziebne` typu kobzy, drumle,
gliniane fujarki! na ściany – być może pójdą
obrazy z Buddą i Thorem! do tego: plakaty
nielubianych filmów. i akty, oczywiście – męskie.
niech zostaną tak cudownie wprowadzeni w błąd,
obducenci moich czterech kątów, fani, których
nie będzie miała moja pisanina.
wiosenka, panie. zadzierżysta i z trupią mordką.
aż chce się usypywać słowa. jak kamyki.