Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-09-25 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3219 |
Wspomnienie stoliczne
Kilka razy w roku Alef wysiadał z pociągu na dworcu centralnym stolicy z przewieszoną przez lewe ramię dużą torbą turystyczną, wypchaną do granic wytrzymałości rzeczami niezbędnymi na dwa dni służbowej podróży. Po drodze do Centrali wypijał w jakimś barze w okolicach Świętokrzyskiej dwa piwa, po których nie chciało mu się dalej iść, a nie znosił tłoku miejskich autobusów ani tramwajów. Wygodę jazdy taksówką, oprócz trudno przewidywalnej za każdym razem ceny, psuła mu naturalna arogancja stołecznych taksówkarzy. Jakie to szczęście, że w okolicach Starego Miasta dostrzegł tamtego dnia widok, jak z czasów swojego dzieciństwa. Tuż przy krawężniku jezdni stała sobie jednokonna dorożka, chyba sprzed czasów ostatniej Wielkiej Wojny, dzięki czemu poczuł się tak, jakby się znalazł gdzieś na rynku w Dubnie, Krzemieńcu, Zdołbunowie czy Hrubieszowie. Koń z czerwonymi kokardkami wplecionymi w grzywę (aby nie zauroczyć) sięgał co jakiś czas swoim poczciwym pyskiem do worka z obrokiem, uwieszonego u końca dyszla.
Alef lekko wskoczył na tylne siedzenie dorożki, wzbudzając zrozumiałe zainteresowanie drzemiącego lub pogrążonego w zadumie woźnicy.
– Dzień dobry panu, co za szczęście, domyślam się, że spotkałem tutaj swojego ziemlaka. Poproszę zawieźć mnie na Powiśle, na ulicę Nowy Zjazd.
Gdy jechali w kierunku mostu Śląsko-Dąbrowskiego, woźnica co jakiś czas odwracał się w jego stronę i z uśmiechem powtarzał – niemożliwe, że pan też Wołyniak, a Alef odpłacał mu takim samym uśmiechem i popijał z trzymanej w ręce butelki, co jakiś czas, nowy łyk piwa. Spoglądał na wystający ponad otoczenie Powiśla masywny gmach, jakby jedyny ocalały po wielkiej wojnie w tej okolicy tuż nad Wisłą, w którym teraz mieściła się Centrala i myślał sobie:
– Co też nowego wymyśliły nasze krasnoludki, nasze kochane robaczki świętojańskie z Centrali, jakie nowe zadania i odkrycia będę im od dzisiaj zawdzięczał?
Czerwona flaga powiewająca żwawo lub zwisająca leniwie na maszcie wystającym nieco ponad wieżyczkę budynku, stanowiła jakby barometr nastrojów panujących w gmachu, który zdawał się gdzieś płynąć raz z nurtem, to znów innym razem pod nurt rzeki. Czasami zdawał się stać w poprzek nurtu i czekać na rozwój wydarzeń, na niezmierzonym szlaku wytyczanym w jedynie słusznym kierunku, prowadzącym ku najlepszemu jutru.
Gdy wysiadał z dorożki na dziedzińcu, zazwyczaj czyjeś czujne oko dostrzegało jego przybycie i po korytarzach oraz niektórych pokojach Centrali, roznosiła się wieść o przyjeździe z nadodrzańskich rubieży Wielkiego Zachodniego Księstwa stanowiącego perłę Wschodniego Imperium Czterech Stron Świata, legendarnego posłańca lepszych światów. Rzeczywiście, Alef przywoził świeże wieści, które natychmiast od ust do ust wędrowały po zawiłych labiryntach Centrali - o postępie budowy nad ciepłym Morzem Azowskim, raju dla ludów utrudzonych ciężką codzienną pracą, i wyciągał w pokoju recepcyjnym sowieckoje szampańskoje, szokoład, bombons, które zakupił dzięki oszczędności na przejeździe drugą klasą ekspresu, podczas gdy miał prawo rozliczyć przejazd klasą pierwszą. Zaraz też pojawiał się w towarzystwie najpiękniejszych towarzyszek, niezastąpiony organizator z pucharami w obydwu rękach, Heniu Tu-lej, o lekko skośnych oczach, spokrewniony ponoć z jego dziadkiem Ado poprzez wspólnego przodka, Czingis Chana.
Alefa, z racji obecnego miejsca pobytu i imienia, wtedy księcia zachodu, szukającego wciąż duchowego wsparcia na wschodzie, ściskał przyjaźnie car Witold, przybyły z rubieży wschodnich kraju. Ożywcze prądy przywiezione przez Alefa, przez jakiś czas wypromieniowywały tysiące iskrzących się uśmiechami na twarzach kolorowych bąbelków, które długo jeszcze nie znikały, pomimo nazbyt przydługiego, zawiłego i ciężkawą powagą naładowanego wstępu, jaki na sali obrad wylewał się z wnętrzności do ust, przy okazji kolejnego przemówienia, jak się okazuje, za każdym razem nieprzewidywalnie bogatego w zasługi i doświadczenia, na każdym kroku pełnego rewolucyjnej czujności, prezesa Złotoustego, kawalera niejednego bojowego szlaku.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bardzo dobre / znakomite
Jeżeli ten wspomniany bar mieścił się na skwerze przy skrzyżowaniu ul. Marchlewskiego i Świętokrzyskiej (od strony PKiN), to też w zamierzchłej przeszłości tam bywałem.
Natomiast dłuższa nieobecność na portalu implikuje potrzebę korepetycji z zakresu zasad interpunkcji. Razi nadmiar przecinków. Są one zbędne przed: jak z czasów, chyba sprzed, uwieszonego, stanowiła, na niezmierzonym, roznosiła się, lekko, przybyły, przez jakiś czas, pomimo. Brakuje natomiast przecinka przed: stanowiącego (początek wtrącenia).
Nie podoba mi się też ostatnie zdanie, które liczy aż siedem wersów, a przy złej interpunkcji jest niezwykle trudne do odczytania.