Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-03-14 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 5483 |
Felek
Było to chyba około połowy września. Od kilkunastu dni byłem już
dumnym drugoklasistą. W klasie było aż osiemnaścioro uczniów, czyli o
troje więcej niż w roku poprzednim, gdyż dołączyło do nas kilku tak
zwanych niezdaluchów, w tym mój stryjeczny brat Tadek.
Wychowawczynią nadal pozostawała Janina Jędrakówna, czyli Siekiera, bo
tak na nią wszyscy mówili. Nie wiedziałem, dlaczego tak ją nazywali i co
ma ona wspólnego z siekierą, ktora służy do rąbania drewna i brukwi, a
czasami zimą również do wyrąbywania przerębli w lodzie, a nie do
uczenia. No i wiedziałem jeszcze, że siekiera może być albo ostra, albo
tępa. A o naszej wychowawczyni mówili, że jest i ostra, i tępa, czego w
żaden sposób nie mogłem zrozumieć.
I właśnie tego dnia, czyli w sobotę, podczas przerwy przed ostatnią
lekcją biegaliśmy z Tadkiem po przyszkolnym parku, gdy nagle na ścieżce
pojawił się niewielki jeż. Mógł mieć najwyżej kilka miesięcy, bo do
dorosłości było mu jeszcze daleko. Uradowani wzięliśmy go ze sobą do
klasy, bo w parku mógł się zawieruszyć, i ukryliśmy za książkami pod
ławką. Po dzwonku weszła wychowawczyni i zaczęła sprawdzać obecność,
tajemniczo się uśmiechając. Po wyczytaniu Janka, Jurka, Staśka i Tadka
Jeżów zrobiła króciutką przerwę i niespodziewanie zapytała – a Felek Jeż
jest obecny?
Kiedy z Tadkiem drżeliśmy ze strachu, a wszyscy uczniowie byli
zaskoczeni tym pytaniem, powiedziała swoją specyficzną gwarą: - A co,
myślita, że nie widzę jeża, którego chowata pod ławką? Skoro już jest w
klasie, to musi też mieć imię, bo imiona mają nie tylko ludzie, ale i
zwierzęta. Wasze psy, koty i krowy też się przecież jakoś nazywają, więc
nasz nowy uczeń będzie Felkiem – postanowiła, po czym cała klasa
wybuchnęła śmiechem, a Tadek i ja poczuliśmy się wyraźnie uspokojeni.
Do końca lekcji zajmowaliśmy się już tylko Felkiem. Wszyscy chcieli go
pogłaskać lub choćby dotknąć, lecz on zwijał się w kłębek i stroszył kolce.
Po zajęciach pani nakazała, byśmy odnieśli go tam, skąd go
wzięliśmy, gdyż na pewno czekają na niego rodzice, a ponadto musi z całą
rodziną zbierać jabłka na zimowe zapasy. Zapewniliśmy ją, że na pewno
tak zrobimy, chociaż w głowie miałem już zupełnie inny plan. Po wyjściu
za budynek szkoły rozejrzeliśmy się, by sprawdzić, czy Siekiera
przypadkiem nas nie obserwuje, potem schowałem Felka do torby na
książki, którą uszyła mi z resztek kortu najstarsza siostra Hela i
popędziliśmy za krzaki, by ustalić plany dotyczące przyszłości naszego
znaleziska. Ostatecznie uzgodniliśmy, że Felek będzie moim przyjacielem i
ja go zabiorę do domu, a Tadkowi aż do zimowych ferii będę oddawał
połowę wszystkich swoich cukierków.
W drodze do domu zastanawiałem się, czy Felek to najwłaściwsze
imię dla mojego nowego przyjaciela, bo brzmi ono jakoś trochę nie po
zwierzęcemu. Po chwilowych wahaniach postanowiłem jednak, że Felek
pozostanie Felkiem i będę miał dwóch przyjaciół o tym samym imieniu. Bo
pierwszym to był mój szwagier, czyli mąż Heli, który zawsze przynosił mi
cukierki, a najwięcej wtedy, kiedy jeszcze nie był szwagrem. Wówczas to
nawet dał mi metalowy samolocik i czasami brał na kolana, a potem też
przynosił, tylko że trochę mniej.
W sieni pod schodami prowadzącymi na strych zrobiłem Felkowi
legowisko ze starej kufajki i starannie go nią otuliłem. Potem przyniosłem
mu najlepsze jabłka z naszego sadu, ale nawet na nie nie spojrzał, tylko
nerwowo się rozglądał. Kiedy wróciła do domu mamusia, pochwaliłem się
jej nowym przyjacielem, ale po jej reakcji widziałem, że nie bardzo była
zadowolona z mojego nabytku. - A skoro go już przyniosłeś, to niech
zostanie – powiedziała po chwili. - Ale sam się będziesz nim zajmował. Ja
ci pomagać nie będę. Ale i tak tu chyba długo nie zagości – zakończyła
nieco uspokojona.
Ucieszyłem się bardzo, że Felek zamieszka w naszym domu, a potem
zapytałem mamusi, co mu dać do jedzenia, bo jabłek to on jeść nie chce. -
Jabłka to jeże jedzą tylko w bajkach i w elementarzu, podobnie jak koty też
tylko tam piją mleko. A prawdziwe jeże jedzą owady, dżdżownice, pędraki
i inne robactwo oraz oczywiście mięso. Ale z mięsem to się u nas nie
przelewa, więc będziesz musiał sobie jakoś z nim radzić sam – pouczyła
mnie, a ja szybko chwyciłem łapkę do zabijania much i poszedłem polować
na nie na ścianie domu. I rzeczywiście muchy smakowały Felkowi,
podobnie jak inne wymienione przez mamusię frykasy. Tylko z mięsem i
wędlinami były trudności, ale też z tym jakoś sobie radziłem. W niedzielę
wniosłem Felka do pokoju, by pochwalić się nim przed wszystkimi
domownikami oraz wujkiem i ciocią Kamienieckimi, którzy akurat do nas
zawitali. Wszyscy chcieli go pogłaskać, lecz on, podobnie jak w szkole,
natychmiast zwijał się w kłębek i stroszył swoje szpilki, tylko na mój dotyk
w żaden sposób nie reagował. A kiedy obszedł wszystkie zakamarki
pokoju, podreptał w moją stronę i położył się przy moich nogach, z czego
byłem niezwykle dumny, bo tylko ja dostąpiłem tego zaszczytu. Byłem
wtedy już niemal pewny, że Felek też zaprzyjaźnił się ze mną, bo nocą
podchodził do łóżka, w którym spałem ze starszym bratem i cichutko jakoś
dziwnie chrobotał.
Po kilku tygodniach wyprowadziłem go na podwórku, lecz tam był
trochę nerwowy i ciągle próbował dreptać w różne zakamarki, a
szczególnie pod pryzmę gałęzi przygotowanych na opał. Im więcej czasu
upływało, tym Felek stawał się dziwnie senny, a na podwórku wciąż
ciągnęło go w różne chaszcze. Podzieliłem się z mamusią swoimi
spostrzeżeniami, która powiedziała mi, że wilka ciągnie do lasu. Nic z tego
nie zrozumiałem, bo co ma wilk do mojego Felka. Wtedy wyjaśniła mi, że
nadchodzi jesień, więc jeże wkrótce, podobnie jak wiele innych zwierząt,
zapadną w kilkumiesięczny sen zimowy. Próbowałem ją ubłagać, żeby w
ten sen mógł zapaść w swoim legowisku w sieni, ale stanowczo
zaprotestowała, bo byłoby to – jak powiedziała – wbrew naturze. Tego też
nie rozumiałem, ale wiedziałem, że na pewno mówi prawdę.
Następnego dnia zaniosłem Felka na łączkę, zawiązałem na nóżkę
czerwoną wstążeczkę, bym wiosną mógł go rozpoznać i pozwoliłem
podreptać tam, gdzie zechce. Wybrał pryzmę gałęzi wymieszanych z
liśćmi. Zanim skrył się pod nimi, zatrzymał się, na chwilkę obrócił główkę
w moją stronę, potem powolutku ruszył przed siebie. Przez następne dni
kilkakrotnie chodziłem w to miejsce, ale Felka nigdy tam nie spotkałem.
Wiosną dzień w dzień czekałem przy gałęziach na Felka, spod których
wyszło kilka jeży, lecz jego ciągle nie było. Zaniepokojony przerzuciłem
gałęzie w inne miejsce, potem rozgrzebałem zgromadzone tam liście i
niespodziewanie natknąłem się na poszarpaną i zbutwiałą czerwoną
wstążeczkę. - Na pewno wybrał sobie innych przyjaciół – pomyślałem
zasmucony i ze spuszczoną głową poszedłem do domu.
oceny: bezbłędne / znakomite
Na zakończenie dodam, że chylę czoło za szacunek do rodzicielki. Dziś już bardzo rzadko słyszy się słowo "mamusia", a ono tak pięknie brzmi.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Ciekawe,że przyszli szwagrowie zawsze są mili dla młodszych braci przyszłej żony. Od mojego przyszłego dostałem kiedyś taki karabinek, z którego można było strzelać małymi kamykami, patykami itp. To była moja ukochana zabawka przez wiele lat.
Ciekawe, kto teraz jeszcze wie co to jest "kufajka"?
oceny: bezbłędne / znakomite
Może "Siekiera" była ostra, kiedy pytała i wymagała, a "tępa" kiedy nie rozumiała dziecięcych potrzeb zabaw i wygłupów? Jednak co do Felka Jeża nie okazała się ani ostra, ani tępa;)
Panie Marianie, jestem jednym z tych, którzy wiedzą, co to "kufajka" :)
PS. Janko, w w podstawówce, w mojej klasie było nawet ponad czterdziestu uczniów. Jestem z pokolenia wyżu demograficznego...
oceny: bezbłędne / znakomite