Autor | |
Gatunek | sensacja / kryminał |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-08-27 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3138 |
Sophie nie wiedziała, jak szybko minął jej czwartek - wciąż była w euforii po odgadnięciu fragmentu zagadki. Ogarnęło ją przyjemne uczucie, że przechytrzyła cwanego mężczyznę. Ha, myślała, niedługo dowiem się, czego on ode mnie chce, uratuję Ricka i cały ten koszmar się skończy!
Ale rozmyślania przerwała jej Jane dopinająca imprezę na ostatni guzik. Szły szkolnym korytarzem w kierunku pracowni chemicznej, podczas gdy przyjaciółce nie zamykały się usta. Widać było na kilometr, że jest niesamowicie podekscytowana tą perspektywą. Sophie miała już powoli dość jej słowotoku - jak mogła myśleć tylko o tym, kto tym razem padnie pod stołem nieprzytomny, skoro Rick był w rękach psychopaty? Sama nie miała zbytnio ochoty, żeby spędzić tam wieczór, ale miała dwa powody. Pierwszy, Jane była jej przyjaciółką, a drugi - Adrian ją tam zaprosił. Chłopak od czasu incydentu na werandzie jakby delikatnie próbował odsuwać się od Sophie, czemu ona sama wcale się nie dziwiła. Jaki chłopak chciałby być z dziewczyną, która nie może wyjść z domu, bo celują do niej zamaskowani faceci? Jednak mimo wszystko wydawało się jej, że ta znajomość ma świetlaną przyszłość, dlatego postanowiła za wszelką cenę ją pielęgnować.
Po powrocie ze szkoły szybko coś zjadła, ignorując Marka, który od dwóch dni wchodził jej na głowę, żeby zabrała go na jakąś imprezę. Młodszy brat powoli ją denerwował swym zachowaniem. Zdawało mu się, że jeśli rodzice przez sześć dni w tygodniu są poza domem, to może robić co chce. Jednak siostra nie pozwalała mu na zbyt wiele lenistwa. Zawsze starała się wdrażać w Marka nieco samodyscypliny i zorganizowania, mimo znikomych skutków.
Zamiast szykować się do wyjścia, postanowiła zrobić to, co planowała od dwóch dni. Otworzyła obszerną szafę, i poszukała na jej dnie, pod parami trampek, starych notatek i innych szpargałów zakurzoną i lekko podniszczoną tablicę korkową. Odkurzyła ją i powiesiła na ścianie, tam gdzie wisiała trzy lata temu.
Postanowiła stworzyć pewną mapę pamięci. Poprzypinała tam wszelkie ślady po porywaczu, ułożone chronologicznie, od czasu napadu w lesie. Obok tych dowodów przywiesiła kartkę z własnymi notatkami - pierwszy punkt dotyczył przypuszczenia, że mężczyzna jest chory psychicznie, i ona bądź jej rodzina czymś się mu naraziła w przeszłości. Drugi z kolei zawierał informację, że porywacz jest niesamowicie dobrze rozeznany w jej życiu. Wie, kiedy wychodzi z domu, gdzie mieszka Jane... Gdy to czytała, ogarniał ją podły dreszcz strachu. Kolejna adnotacja to informacja o Jamesie Hawthworthu. Sophie zapisała to z bojaźnią, jakby miała dostać za chwilę nagłego ataku amnezji.
Rzucając okiem na swoje dzieło, rozpoczęła przygotowania do przyjęcia. Ubrała się, po czym spędziła pół godziny w łazience doprowadzając się do przysłowiowego porządku po lekcjach. Spojrzała przez swoje ogromne okno - samochód Adriana właśnie podjechał, więc zbiegła na dół. Tęskniła za subtelnym zapachem jego ciała. Gdy wyszła, niemalże zderzyła się z nim na ganku. Zobaczyła delikatny błysk w jego oku, po czym delikatnie, acz stanowczo przyciągnął ją do siebie i delikatnie pocałował. Ich wargi złączyły się na ułamek, cudowny ułamek sekundy. Dziewczynie przemknęła przez głowę myśl, że może jednak piątkowy wieczór nie będzie tak nieudany, jak jej się zdawało.
Pojechali razem do zachodniej dzielnicy Fresna. Dziewczynie wciąż kojarzyła się ona z lotniskiem, ale postanowiła nie mieszać Adriana we własne dylematy. Naprawdę jej na nim zależało i dzisiejszy wieczór uważała za idealną okazję do poprawienia ich relacji.
Jak na razie wszytko układało się pomyślnie, a pocałunek pod domem zapowiadał, że tak będzie nadal.
Już trzy przecznice od domu Jane do ich uszu dobiegły dźwięki głośnej muzyki. Dudnienie buło czuć nawet tutaj. Oj, Jane, Jane, wszystko jak zawsze musi być idealnie, nieprawdaż?, myślała, kiedy poczuła dłoń Adriana na swoim kolanie. Chłopak uśmiechał się łobuzersko, patrząc jednocześnie w poszukiwaniu miejsca parkingowego, szybko jednak porzucił te cele i zaparkował samochód niedbale na trawniku.
Wysiedli, kierując się do domu, który zdawał się pulsować w dźwiękach basów. Od progu powitała ich sama gospodyni.
- Nareszcie dotarliście! - przekrzykiwała właśnie dubstepowy utwór, który w większym stopniu składał się z dźwięków piły łańcuchowej i miksera niż z jakiejkolwiek muzyki, jak zauważyła Sophie. - Wchodźcie, w salonie znajdzie się może jeszcze miejsce!
Huk tutaj był już niemal nie do zniesienia. Sophie czuła, że długo tutaj nie wytrzyma. Postanowiła się wyjść po angielsku - nie wiedziała kiedy, ale przy najbliższej sposobności na pewno pójdzie do domu.
I zabierze ze sobą Adriana. Tak, to był plan na dziś.
Ale szybko zapomniała o planach, gdy odpaliła `na rozgrzewkę` jointa. Nie liczyło się nic, teraz czuła tylko schłodzoną butelkę z piwem w dłoni i ramię Adriana na swoich plecach. Wirowała w szaleńczym tempie między kolejnymi osobami, Jedna butelka, druga, trzecia. Ktoś podaje jej skręta. Wdycha dym, odurza się nim. Wciąż wirowanie. Potyka się o czyjeś nogi. Upada. Czuje, że ktoś ją podnosi. Czuje przyjemne, usypiające kołysanie, a potem ląduje na stosie miękkiego pierza. Zasypia.
Sophie budzą promienie wstającego słońca. Sięgnęła odruchowo po telefon, jednak nie trafiła na swój nocny stolik. Szybko się ocknęła z porannego letargu - szaleństwa ubiegłej nocy dawały się jej we znaki w postaci bolącej głowy. Była w pokoju Jane, poznała go po wgłębieniu w południowej ścianie, gdzie jej przyjaciółka cisnęła kiedyś ze złością hantlem. Postanowiła zrobić obchód po domu, nie zważając na swój niezbyt dobry stan.
Na schodach wdepnęła w kałużę wymiocin, jednak brnęła dalej , kierując się do kuchni. Tak jak myślała, znalazła tak Jane. Była ona w jeszcze gorszym stanie niż Sophie - zdradzały to podpuchnięte oczy. Opierała się o blat z kubkiem kawy w ręku, wyglądając przez okno.
- Czego tak tam wypatrujesz? - zagadnęła dowcipnie.
- Szukam małego... znów się gdzieś wymknął w nocy... - tu zerknęła na poszarpane legowisko swojego psiaka.
Sophie aż usiadła z wrażenia. Nagle wszystko, mimo śladów upojenia alkoholowego, zrobiło się dziwnie jasne.
Wersy o tym, co w nocy szuka szczęścia, igrając ze śmiercią.
Mimowolne skojarzenia z cmentarzem, powstawaniem z zaświatów. Tak wiele dróg, które jednak wywiodły ją w pole. Rozwiązanie było pod nosem cały czas. Dlaczego w stołówce przyszło jej do głowy lotnisko, a nie to, o czym mówiła Jane?
Łoże tego, kto igra ze śmiercią.
Pies wymykał się w nocy, wpadł pod samochód. Przeznaczone było mu umrzeć. A jednak żyje.
Rozwiązanie spoczywało kilka kroków od niej, na starym legowisku.
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre