Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-01-10 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1515 |
W środku Drzewa siedział Stary. Wyglądał jak próchno, ale nadal rządził wszystkim, gdyż wiadome było, że gdy umrze staną się straszne rzeczy. Zwykle na jego biurku siedziała ropucha, czy inne podobne paskudztwo i bacznie obserwowała wchodzących. Tym razem nie było inaczej. Phin wszedł ostrożnie do Drzewa. Panował tam dość specyficzny zapach starości i rozkładu.
- Witam – zaskrzypiał Stary.
- Czy coś się stało? – zapytał Phin. Dawno nie widział Starego, ale dziad wcale się nie zmienił.
- A jak myślisz? Co?
- No…
- Nie odpowiadaj. Mam dla ciebie misję. Trudną i śmiertelnie niebezpieczną. Musisz dotrzeć w pewne miejsce, zanim wykorkuję.
Phin wiedział, że Staremu się nie odmawia.
- Spróbuję. A to daleko?
- Bardzo daleko, jednak posiadasz odpowiednie zdolności, by podołać trudom podróży. Musisz się spieszyć, bo jeśli nie zdążysz tam dotrzeć, nim umrę, świat czeka zagłada i…
I wtedy Stary umarł. Rozległ się cichy syk, jakby skądś uleciało powietrze, a zasuszone ciało opadło na biurko.
- Eee… Halo? Co to za misja? Gdzie mam dotrzeć?
Nikt nie odpowiedział.
- No nie.
Phin wiedział, że musi uciekać. Jeśli ktoś wejdzie, jeszcze pomyśli, że przyczynił się do śmierci Starego. Nagle jednak usłyszał głos. W miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej była ropucha, teraz siedział młody mężczyzna.
- A ty to kto? – zdziwił się Phin.
- Ja? Wcześniej wyglądałem nieco inaczej. Wraz ze śmiercią Starego wróciłem do swojej poprzedniej formy. I jestem bardzo zadowolony.
- Ropucha? Ale jak…?
- Stary chodził po świecie i zamieniał złych ludzi w różne zwierzęta albo przedmioty. A teraz jego magia przestała działać i wszyscy jesteśmy wolni. I nie tylko my. Czas na zabawę!
Na oczach Phina facet zniknął. To nie mogło znaczyć nic dobrego. Jakiś czarodziej czy co…?
Phin nie czekał, szybko opuścił Drzewo. Już i tak za dużo widział, a nie chciał pakować się w nowe kłopoty.
Nie miał pojęcia, co wkrótce nastąpi.
******
Zanim Phin dotarł do domu, zatrzymał go i zawołał do siebie jego najlepszy przyjaciel, Crin.
- Czego chciał Stary? – zapytał.
- Nic ważnego.
- On nie żyje, prawda?
- A ty skąd niby wiesz?
- Wieża się zawaliła, to pierwszy znak. Drugim mogłoby być doszczętne zniszczenie wioski przez nieznane siły. Wszyscy zginęli, a z domów zostały zgliszcza. Przed tobą przybył tu Wilden. Widział jak w ciągu chwili całą wioskę strawiły ognie piekielne. Zaczęło się, tak jak ostrzegał Stary. Po jego śmierci nic nie będzie takie samo.
- Stary nie zdążył mi powiedzieć, czego chciał, ale teraz to już nieważne.
- Jak to nie? Każde jego słowo było na wagę złota.
- No więc jesteśmy biedakami.
- Idź do Widzącej. Jeśli duch Starego nie przeszedł jeszcze na drugą stronę, zdołasz się z nim porozumieć.
- Chyba cię porąbało.
- Nie ma czasu na rozmyślania. Świat się kończy.
- Bez przesady.
W następnej chwili rozległ się huk. Phin wyjrzał przez okno i stwierdził, że w miejscu, gdzie był jego dom, teraz zieje dziura.
- No nie! Ja pierniczę!
- Co to za świetliste postacie? –zapytał nagle Crin.
- Gdzie? Tu nic nie ma.
- Ależ są. Krążą wokół mnie, małe wróżki.
W następnej chwili Crin zaczął się krztusić i charczeć, a potem przewrócił na ziemię.
- Hej! Co ci jest?
Phin teraz też dostrzegł świetliste kształty wypełniające pomieszczenie. Część z nich wylatywała z nosa i uszu Crina. Nie było czasu na rozmyślania. Gdy Phin wybiegł z domu przyjaciela, świetliste istoty podążyły za nim.
- Co to za gówno? - warknął. Świat stał się znacznie bardziej niebezpiecznym miejscem. Chyba pora na zasięgnięcie rady Starego.
*******
Chata Widzącej stanowiła kolejny etap podróży. Phin lubił odwiedzać nowe miejsca i poznawać ciekawych ludzi. Niestety tym razem nie mógł liczyć ani na jedno, ani na drugie. Jako dzieciak ledwo uciekł stamtąd z życiem, gdyż wiedźma była mocno stuknięta i denerwowało ją, gdy ktoś naruszał jej terytorium. Teraz jako dorosły i silny facet dalej obawiał się chudej staruchy.
- Kto tam idzie? – zacharczała czarownica. Siedziała w kompletnej ciemności, bo wszystkie okna pozabijała dechami. Pewnie lubiła zabijać, a nic innego akurat nie miała pod ręką.
- Sąsiad. Mam sprawę – odpowiedział Phin.
- Bo po co innego byś tu przyłaził? Chyba nie na herbatę i ciastka. Co to za sprawa?
- Potrzebuję się z kimś skontaktować… z kimś, kogo duch niedawno opuścił ciało.
- Tfu. A kto powiedział, że ci pomogę? Wynocha!
- Chodzi o Starego.
- O niego? To może być ciekawe. Czyżby…?
- Tak.
- Hmmm… Spróbuję, ale niczego nie obiecuję. To trudna sztuka, ale aurę Starego nadal czuć w powietrzu. Jego duch wciąż jest po tej stronie. Czego od niego chceszz?
- Chodzi o misję, którą mi zlecił. Muszę wiedzieć, gdzie mam się udać.
- Ale, ale… Oczywiście nie za darmo. Przynieś mi bycze jądra.
- Eee… Nie ma czasu.
- Chłe, chłe. No dobra. W takim razie zadowolę się twoimi.
- Nie! Nie! – zakrzyknął przerażony Phin.
- Chłe, chłe. Żartowałam, gamoniu. Muszę wprowadzić się w trans. Odwróć się. Gdy zacznę pierdzieć i jęczeć to znaczy, że się udało.
Phin odwrócił się, mimo że i tak nic nie było widać. Głos staruchy dolatywał z ciemności. Po chwili zaczęła mruczeć niczym kot, a potem znów gdakać jak kura. Phin nieźle się spocił. Wiedźma miała nie po kolei w głowie, a teraz jeszcze opętywały ją jakieś dziwne moce.
Nagle rozległ się głośny pierd i wszystko ucichło.
- Eee… Halo? Pani wiedźmo? Jest pani tam?– zapytał Phin, gotów w każdej chwili doi ucieczki.
- Dobra, już mam. Dochodzę! – wyjęczała.
Stęknęła jeszcze kilka razy, aż w końcu zaczęła mówić w miarę normalnie.
- Kaplica cała w bieli, drzewo, które pocięli, rzeka tak głęboka, jak studnia bez oka.
Potem jeszcze raz pierdnęła i powiedziała:
- No to tyle. Instrukcje się skończyły.
- Ale dalej nic nie wiem.
- Ja swoje zrobiłam. A tak w ogóle to chyba chodzi o kaplicę w LeCheschon. Uczyli mnie tam wiedzy tajemnej.
- Kaplica cała w bieli… Mogłabyś powtórzyć ten wierszyk?
- Nie, pamiętam tylko obrazy. Teraz to już w zasadzie nic. O czym to ja mówiłam?
- Skoro tak powiedział duch Starego, to muszę udać się do kaplicy w LeCheschon. Tam znajdę odpowiedzi.
- Teraz nie mam pewności, czy w ogóle nawiązałam kontakt. Może to były wspomnienia z dzieciństwa? Idź już, muszę pobyć chwilę sama. To były mocne przeżycia.
- Oczywiście. Dziękuję za pomoc.
- Pamiętaj o byczych jajach!
Phin chrząknął i pokiwał głową. Opuścił chatę wiedźmy, gdyż zapachy robiły się coraz bardziej nieprzyjemne.
******
Kaplica w LeCheschon znajdowała się w górach i prowadziła tam tylko jedna wąska i wiecznie śliska ścieżka. W dodatku mostu pilnowały trzy zziębnięte czarownice.
- Stój – powiedziała pierwsza z nich.
- Stój – zawtórowała druga.
Trzecia na razie milczała. Niewykluczone, że zamarzła.
- To ja, Phin z Cury. Przysyła mnie Stary, a w zasadzie jego duch.
- Stary? A tak, kojarzę.
- Ja też.
Wiedźmy zaczęły się naradzać między sobą. Trzecia na razie nie włączała się w rozmowę, ale Phin miał wrażenie że jej oczy przewiercają mu duszę.
- Naradziłyśmy się. Czego Stary chce od nas?
- Żebym ja to wiedział – westchnął Phin.
- Co?
- To znaczy przysłał mnie tutaj i powiedział, że wy wiecie, o co chodzi.
- Nie wiemy.
- Nic, a nic.
- W takim razie muszę się dostać do kaplicy. Tam czeka na mnie odpowiedź.
- Wykluczone. Tylko adeptki i osoby upoważnione przez Wielką mogą przekroczyć ten most. No i kurierzy.
- No to mam wiadomość do Wielkiej. W zasadzie wierszyk, który tylko ona może odszyfrować.
Wiedźmy znów zaczęły się naradzać. Nagle jednak trzecia z nich, ta nieruchoma, wykrzyknęła:
- Wpuście go, siostry! To posłaniec Starego! Na pewno ma ważne wieści.
- Tak, właśnie. Posłuchajcie jej – dodał niepewnie Phin.
- No dobrze. Zanotujemy, że kurier przybył.
Jedna z wiedźm podeszła do zawieszonego na sznurku dzwonka i zadzwoniła.
- Posłaniec! – wrzasnęła.
Phin minął wiedźmy i przeszedł przez most, który był wąski i pokryty szronem. Na szczęście bohater nie miał lęku wysokości. Dalej znajdowała się ośnieżona kaplica. W zasadzie to wielkościowo mógł to być nawet klasztor. Czarownice w długich czarnych szatach przebiegały nerwowo z miejsca na miejsce. Pewnie peszyła je obecność młodego i przystojnego mężczyzny.
- Przepraszam, którędy do… - zaczął, ale żadna nie chciała go słuchać. Były bardzo zaaferowane udawaniem, że mają coś ważnego do zrobienia.
- No trudno. Sam se poszukam.
Nie zeszło mu z tym długo, gdyż po wejściu do klasztoru, a może kaplicy, od razu natknął się na Wielką. Nie było co do tego wątpliwości. Była po prostu… wielka. Dodatkową pomocą mógł być fakt, że jako jedyna chodziła ubrana w kolorową suknię.
- To mnie szukasz? – zapytała, przewracając oczami.
- Jeśli jesteś Wielką.
- Owszem. Masz dla mnie przesyłkę?
- Eee…
- Czekam na nią od bardzo dawna. No nie mów, że mnie zawiodłeś.
Phin przypomniał sobie, że w drodze do kaplicy natknął się na zamarznięte ciało kuriera.
- Mam coś lepszego. Zagadkę od Starego z Drzewa.
- Nienawidzę zagadek. Gdzie moja przesyłka?
- Świat się kończy, a ja mam misję do spełnienia. Proszę posłuchać.
Potem Phin wyrecytował wierszyk, tak jak zapamiętał, a nie był w tym dobry. Wielka po usłyszeniu tych słów osunęła się na ziemię.