Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-09-19 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2821 |
FANTAZJE
Często zastanawiałam się skąd bierze mi się tyle fantazji w głowie skoro świat, w którym żyję zupełnie do tego nie przystaje. Ostatecznie udało mi się uchwycić istotę tego problemu dopiero wtedy, gdy przymuszona okolicznościami obejrzałam film bez dubbingu i lektora, za to z oryginalnymi dialogami w mało znanym mi języku. Nie był to oczywiście dramat psychologiczny, bo tego nie wytrzymałabym - chyba thriller, o ile dobrze pamiętam... Nagle okazało się, że cała historia jest niesłychanie frapująca, ponieważ nie do końca zrozumiała. Przyczyną oczywiście był język. Tam, gdzie nie starczało jego znajomości ruszała wyobraźnia. W efekcie powstał z tego może niezbyt spójny, za to bardzo interesujący zlepek pomysłu scenarzysty z tym co sobie widz dośpiewał.
Z miejsca skojarzyłam to z okresem wczesnego dzieciństwa, gdy brak umiejętności i wiedzy uruchamia fantazję w najdziwniejszych kierunkach, których dorosły człowiek nawet nie podejrzewałby.
Moją fantazję w wieku przedszkolnym uruchamiało radio. Było ono źródłem przedziwnych informacji.
Grało przez cały dzień głośniej lub ciszej. Zawsze można było pójść do pokoju i posłuchać tego, co idzie akurat w programie. Przed południem babcia zajęta w kuchni robieniem obiadu była nawet zadowolona, że siedzę spokojnie i nie przeszkadzam jej.
Do słuchania radia najchętniej kładłam się na tapczanie lub zajmowałam miejsce na sznurowej huśtawce zawieszonej w szerokich drzwiach pokoju. Działo się tak, gdy uważałam, że audycja wymaga pełnego skupienia. W innych przypadkach słuchałam programu mimochodem zajmując się jakąś zabawą.
Ten zwyczaj usprawiedliwiał moje późniejsze niedorzeczne zachowania jak chociażby nagłe zawodzenie, co miało naśladować śpiew operowy czy wykrzykiwanie głosem pełnym natchnienia: Ooo Ines, Ines! Dorośli nie reagowali na to. Co najwyżej stwierdzali, że pewnie słyszała coś w radiu.
Taniec dookoła stołu przy dźwiękach kapeli ludowej też nie przeszkadzał im. Taki program nadawano w południe, gdy większość domowników była w pracy. Na dodatek audycja nie trwała długo.
To, co najciekawsze zaczynało się dopiero pod wieczór. Był to teatr radiowy określany przez dorosłych jako słuchowisko.
Wieczorne słuchowiska nie były przeznaczone dla dzieci. W domu nikt jednak nie cenzurował programu radiowego – skoro radio coś nadaje to znaczy, że nie ma żadnych przeciwwskazań do wysłuchania tego. Z resztą, co poważniejsze rzeczy pojawiały się na antenie zazwyczaj po dwudziestej. O tej porze czułam się już senna i jeśli teatr radiowy był dla mnie niezbyt zrozumiały – przysypiałam. Tak czy owak, do mojej świadomości coś docierało. W bardziej dramatycznych momentach nawet budziłam się, by za chwilę znowu zapaść w drzemkę.
Rano kłębiły się w mojej głowie różne fantazje. Usiłowałam przypomnieć sobie o co właściwie chodziło w tym co słyszałam wieczorem? Dopytywałam się również rodziców. Czasami coś wyjaśnili a czasami nie... Nie wszystko dało się streścić w paru słowach. Poza tym, streszczenia były czasami niepokojące, jak chociażby to, że jedna siostra zabiła drugą po to, by dobrze wydać się za mąż i cała rzecz była o tym.
W końcu, gdy przybyła mi kolejna wiosna dorośli poinformowali mnie, że dowiem się wszystkiego jak pójdę do szkoły a na razie nie ma po co zawracać sobie jak również im głowy takimi sprawami.
Tak więc, z pamięcią naładowaną strzępami literatury czekałam niecierpliwie na moment, który ma odmienić moje życie.
Jak na razi moje życie odmieniały zdarzenia, które najbardziej pasowały do poematu Juliusza Słowackiego „Ojciec zadżumionych”.