Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-07-18 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2742 |
Koniec lipca to czas Łemkowskiej Watry i dlatego właśnie teraz pozwalam sobie opublikować poniższy tekst. Powstał on pod wpływem moich obserwacji i przemyśleń na temat losów mieszkańców regionu, w którym przeżyłem wiele lat.
- Pańskie nazwisko jest nietutejsze - powiedział malarz, remontujący moje mieszkanie. - Skąd pan jest?
- Z Pomorza - odpowiedziałem i malarz zamilkł.
- Czy to źle, że z Pomorza? - zahaczyłem.
- Nie. Tylko tak pytam, bo pan jest tu nowy - odpowiedział i zajął się pracą.
Sprowadziłem się tu niedawno, nie jestem czarnoskóry ani nikim ważnym, a wydaje mi się, że wszyscy tu już mnie znają. Skąd to zainteresowanie moją osobą?
- Ty masz inny akcent i mówisz inaczej - wyjaśnił mi znajomy, który też był nie stąd.
Jaki inny akcent? Co ja mówię inaczej? Zacząłem nadstawiać uszu i wnet usłyszałem, że tu wychodzi się ``na pole``, że kogoś po wódce ``łeb bolała`` i że kurczaki ``tworz`` podusił. Usłyszałem też tutejszy akcent, który w niektórych wsiach był tak mocny, że nawet kukułki kukały tam: ``kłeku, kłeku``. Zauważyłem też, że wiele tutejszych nazwisk brzmi tak samo lub podobnie. Teraz widziałem już moją inność na tle wszechpanującej tu jednakowości. Jednakowość ta wynikała z małej ruchliwości tutejszej ludności. Co prawda, przewaliły się tędy fronty obu wojen światowych, ale wojska przeszły, a wszystko pozostało po staremu. Nie było tu takiej fali repatriacji i wysiedleń, jaka dotknęła tzw. Kresy Wschodnie i której ja jestem synem. Czy aby naprawdę nie było?
Zawsze lubiłem góry, a teraz miałem pod ręką nowe i nieznane - Beskid Niski. Zacząłem po nich chodzić i zobaczyłem, że są prawie niezamieszkane. Widziałem biegnące środkami dolin zarośnięte drogi, przy których były ślady dawnych domostw i stały stare krzyże - niekatolickie. Widziałem krajobrazy jakby z innego świata i jakby z innego świata docierały do mnie informacje o jakichś Łemkach. Pytałem kolegów z pracy o Łemków, ale niewiele się dowiedziałem. Przeważały opinie, że na nich trzeba uważać, choć nikt nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Oto zamieszkałem w części mojego kraju, o której nic nie wiedziałem, ``choć mi maturę wydano`` - jak śpiewał Jan Kaczmarek.
Któregoś wieczoru, w studenckim schronisku, usłyszałem takie zdanie:
- Łemkowie to są tacy Indianie Środkowej Europy, o których niewielu coś wie. Tak jak o Apaczach, mało kto wie więcej niż to, że stroili się w pióra.
Pomyślałem wtedy o znajomych, którzy radzili mi na Łemków uważać, co było informacją równie marną jak ta o pióropuszach Apaczów.
W tamtych czasach podstawowym środkiem lokomocji był autobus, więc wiele czasu spędzałem na wiejskich przystankach. W jednej ze wsi, na przystanku miał zwyczaj siadywać pewien stary człowiek. Przesiadywał tam godzinami, patrząc na krowy, paradujące środkiem szosy. Był siwy, wąsaty i wyglądem przypominał Kozaka. Któregoś dnia odważyłem się zapytać go o wydarzenia z ostatniej wojny.
- Pane! Mene za wojny tri razy w mordu biły - odpowiedział łamaną mową. - Pierwyj był esesman, druhij sotenny providnyk, a tretij polski sierżant - dokończył.
Poczułem, że dotknąłem bolesnej sprawy i nie pytałem dalej. Słowa: ``tri razy w mordu`` i ``Indianie Środkowej Europy`` skłoniły mnie jednak do zadumy nad losem mieszkańców tych gór.
Nie lubię polityków, którzy siedząc ``o pięćset mil na swej stolicy``, lepiej wiedzą, kim ma być i jakiego Boga ma chwalić mieszkaniec przysłowiowej ``Koziej Wólki``. To właśnie przez nich prości ludzie dostają ``w mordu``. Tak było i tu.
Od wieków w tutejszych górach żyli Łemkowie, orali kamieniste poletka, paśli bydło i modlili się w unickich cerkwiach. Na północ od nich mieszkali Polacy, orali równie kamieniste poletka i modlili się w katolickich kościołach. Spotykali się, nierzadko pracowali razem, lub służyli w tych samych plutonach CK armii. Czasami Iwanko ożenił się z Kasią, czasem Antek pobił się z Hryciem w karczmie - życie biegło tak, jak na każdym pograniczu dwóch narodów. Nadszedł dwudziesty wiek. Zaborcze monarchie dogorywały, a ujarzmione dotąd narody szukały sobie miejsc w nowej Europie. Wtedy też pojawili się politycy, którzy lepiej wiedzieli, kim Łemkowie powinni być w przyszłości. Mówili o Świętej Rusi i wielu Łemków namówili do walki o nią. Lecz ``babka Austria`` jeszcze nie umarła i potrafiła się bronić. Wyłapano proruskich działaczy i zesłano do obozu koncentracyjnego w Talerhofie, gdzie wielu z nich zmarło. Tymczasem Polacy utworzyli swoje państwo, Ukraińcom się to nie udało, w Rosji rozsiadł się komunizm i o Świętej Rusi już nikt nie mówił. Łemkom pozostał tylko żal i przydrożne krzyże poświecone ``żertwam Talierhofa``. Za politykami szli kapłani, którzy lepiej wiedzieli jak Łemkowie powinni się modlić. Święta Ruś była prawosławna, więc i Łemkowie powinni ``powróć na łono prawosławia``. Tak jak z ich pradziadów przed wiekami zrobiono unitów, tak ich teraz przechrzczono z powrotem, bo jakiś prawosławny biskup przybyły z USA uważał, że prawosławie będzie dla nich lepsze. Skłóciły się wioski, skłócili sąsiedzi, skłócił się brat z bratem. Nowonawróceni podpadli zaraz młodej polskiej władzy, której bardziej było po drodze z uznającymi papieża unitami, niż z prawosławnymi.
Nadeszła druga wojna światowa, czyli czas bicia Łemków ``w mordu`` przez wszystkich. Pod hasłem: ``Jeden naród, jedna Rzesza, jeden wódz`` (Ein Volk, ein Reich, ein Führer), Hitler postanowił sprowadzić do ``jednej Rzeszy`` swoim ziomków z Podola, żeby stworzyć ``jeden naród``. Stalin się zgodził. Miejsce po podolskich Niemcach mieli zająć Łemkowie, naród rusiński i do Podola bardziej pasujący. Sowieccy agitatorzy wmawiali Łemkom, że w państwie robotników i chłopów, wśród ukraińskich braci będzie im lepiej. Niektórzy dali się przekonać i wyjechali w nieznane. Ukraińcy nie przyjmowali ich jednak jak braci i emigracja ta szybko ustała. Tymczasem Ukraina rozpoczęła jeszcze raz walkę o wolność. Powstała Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), która miała tę wolność wywalczyć. Na łemkowszczyźnie znowu ruszyła propaganda. Jak kiedyś o Świętej Rusi, tak teraz mówiono o samostijnej Ukrainie i o tym, że miejsce Łemków jest przy niej. Ci, którzy w to uwierzyli, wstąpili w szeregi UPA, która w stosunku do Polaków zachowywała się jak przestępcza banda. Ci, którzy nie uwierzyli, byli często traktowani przez UPA nie lepiej niż Polacy. Wojna dobiegła końca i wielcy tej ziemi ustanowili nowe granice Polski. W ślad za tym postanowiono przesiedlić ludność ukraińską (w tym i Łemków) z Polski na Ukrainę i Polaków z Ukrainy do Polski. Przesiedlenia te miały być dobrowolne, ale ``dobrowolnie`` uciekali tylko Polacy z Ukrainy, a Łemkowie w większości byli na Ukrainę wywożeni. Aż nadszedł marzec 1947 roku, kiedy to w Bieszczadach zabito generała Świerczewskiego i polski rząd postanowił raz na zawsze skończyć z UPA. Rozpoczęła się Akcja Wisła, czyli wywózki współpracujących lub podejrzanych o współpracę z UPA na Ziemie Odzyskane. O świcie wojsko otaczało jakąś wieś i wyłapywało skazanych na wywiezienie. Niekiedy wywożono całe wsie. W ten sposób prawie połowa Łemków zamieniła swoje góry na równiny pod Wrocławiem czy Koszalinem i nikt ich nie zapytał:
- Góralu! Czy ci nie żal?
Pozostały opustoszałe doliny, resztki domostw, krzyże i zdziczałe jabłonie przy drogach, czyli to wszystko, co zobaczyłem w tych nowych dla mnie górach. Z czasem niektórzy potomkowie wywiezionych zaczęli wracać i upominać się o swoje. Dlatego też ja, przybysz z Pomorza i mówiący z innym akcentem, mogłem mojemu malarzowi wydać się powracającym Łemkiem, na którego trzeba uważać.
Chodząc po górach, poznawałem Łemków i przyglądałem się ich życiu. W cerkwiach słuchałem ich nabożnych pieśni, a na kermeszach tych całkiem nienabożnych, piłem obok nich piwo pod wiejskimi sklepikami i wsłuchiwałem się w ich mowę. Ich ``Ojcze nasz`` brzmiało tak samo jak katolickie, a ich mowę rozumiałem. Zastanawiałem się, dlaczego wcześniej nic nie wiedziałem o tym kawałku Polski. A kawałek to niemały, bo Beskid Niski jest najdłuższym pasmem górskim w Karpatach. I ludzi żyło tu kiedyś niemało, i to nie tylko prostych pasterzy. Wydała, bowiem ta kraina i dwóch znanych artystów. Pierwszy z nich to Nikifor, malarz prymitywista, o którym w latach sześćdziesiątych poprzedniego wieku pisano i mówiono wiele. Prawie nikt jednak wtedy nie wspomniał, że Nikifor naprawdę nazywał się Epifaniusz Drowniak i był Łemkiem z Krynicy. Drugi to Andy Warhol, amerykańska ikona Pop-artu. Endy naprawdę nazywał się Andrij Warhoła i był synem łemkowskich emigrantów z Mikovej, słowackiej wsi leżącej tuż za polska granicą.
Może to ja byłem winien mojej niewiedzy? Może w mojej szkole były jakieś lekcje o tej krainie, tylko ja wtedy nie uważałem? Może w telewizji o niej mówiono, tylko ja nie oglądałem tych programów? Wkrótce przekonałem się, że takich ``nieuważnych`` uczniów i telewidzów jest więcej, gdy mój kolega z Wrocławia któregoś dnia mnie zapytał:
- Jacy tam u was są górale?
- Łemkowie - odpowiedziałem i krótko mu o nich opowiedziałem.
Chyba nie wszystko zrozumiał, bo zapytał:
- A naszych górali tam nie ma?
„Naszych górali” spodziewała się też moja znajoma z Lublina podczas pobytu w Krynicy.
- Jutro jest Boże Ciało - powiedziała. - Pójdę na procesję, to pooglądam sobie górali w strojach ludowych.
- Nie pooglądasz - ostudziłem jej nadzieje. - Prawdziwi kryniccy górale nie świętują Bożego Ciała, bo są prawosławni.
Takie pytania o ``naszych górali`` świadczą o tym, że Polacy wiedzą Łemkach tyle, co biali Amerykanie o Indianach, czyli prawie nic. Dziwnym zbiegiem okoliczności, historia Łemków w dwudziestym stuleciu przypomina nieco historię Indian w dziewiętnastym wieku. Nawracanie na wiarę białych, przeganianie z miejsca na miejsce i przymusowe osiedlanie w rezerwatach, przypomina ``powroty na łono prawosławia``, przesiedlenia ma Podole i Akcję Wisła. Były to wydarzenia dla Łemków tragiczne, przez Polaków długo przemilczane i dla większości z nich nieznane. Pewnie tak już pozostanie i tylko Łemkowie będą pamiętać o swojej historii, języku i tradycjach.
Mają Indianie swoje pow-wow, czyli zjazdy plemienne połączone z tańcami i pokazami rzemiosła. Pow-wow towarzyszy zawsze bogate ``życie kuluarowe``, bo są one okazją spotkania dawno niewidzianych przyjaciół lub krewnych. Mają Łemkowie swoją Watrę, na którą corocznie zjeżdżają się z całego świata. Na Watrze można obejrzeć występy ludowych zespołów, spróbować lokalnych potraw lub kupić jakieś pamiątki. Dla Łemków ważniejsze jest jednak jej ``życie kuluarowe``, gdy wieczorami, po odejściu turystów, mogą pobyć razem. Gdy w czas Watry pójdziesz w Beskid Niski, możesz napotkać na ledwo przejezdnych drogach auta na obcych numerach. Auta te zatrzymują się w miejscach, gdzie dawniej były cerkwie, ich pasażerowie idą w stronę zapomnianych cmentarzy, oczyszczają zrujnowane nagrobki przodków, modlą się i zapalają znicze. Pasażerowie innych aut wspinają się po wysokiej trawie do samotnych krzyży lub porośniętych pokrzywami fundamentów dawnych domostw, by postać tam chwilę i położyć bukiecik kwiatów. Kolorowa i rozśpiewana Watra jest dla Łemków nie tylko czasem zabawy, ale i czasem wspomnień o smutnej przeszłości.
Muszą te góry rozumieć smutek swoich dawnych mieszkańców, bo zazwyczaj w czas Watry niebo też płacze. Trudno wtedy rozpoznać, czy krople na twarzach ludzi odwiedzających te puste doliny to łzy, czy tylko deszcz.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Trochę się bałem, że ktoś na mnie naskoczy, bo takie tematy bywają dla niektórych nie do przełknięcia.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite