Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-09-30 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3330 |
Toho spal, toho ni spal
Władek Karbowski miał rok, grymasił, zapadał wiosenny wieczór 1943 roku. Matka pomyślała, że on się niespokojnie zachowuje, gdyż w chacie jest zbyt ciepło i może ma duszności. Otworzyła więc okno, by do parnej izby wpuścić trochę świeżego chłodnego powietrza nadchodzącego z falami powiewów od niedalekich gór. Wtedy pomiędzy drzewami w sadzie ujrzała rozbłyskujący na chwilę ognik, a w jego blasku mignęło na jej oczach kilka brodatych twarzy. W ich ustach żarzyły się ogniki papierosów. Gdy uważniej się przyjrzała, w zapadającym półmroku zobaczyła cały tłum cieni przyczajonych wśród drzew. Kilka z nich skradało się w ciemności w kierunku chaty.
Skinęła ręką na ojca i szeptem zawołała:
- Popatrz przez okno. Po przyjrzeniu się rozpoznał wśród przyczajonych postaci kilka znajomych twarzy
- To banda Bohdana Klecucha! A przecież Bojarczuk powiedział mi niedawno, że nie musimy się niczego bać, bo na nas nie napadną. Dobrze, że od jakiegoś czasu na wszelki wypadek mam na strychu tego granata.
- No to i na nas przyszła kolej. Ale trzeba próbować się jakoś ratować.
- Jest ich chyba z setka, nie damy rady. Ja wyjdę na strych i rzucę w nich granatem. Jak posłyszycie wybuch, uciekajcie z małym do jaru za ogrodem, a potem jarem do lasu. Ja was dogonię.
Ojciec natychmiast wybiegł na strych i popatrzył przez rozsunięte wiązki słomy w strzesze na podwórze i ogród. W ręku trzymał granat, który kupił od Moszka Apfelbauma, gdy zaczęło być niespokojnie. Po chwili ujrzał nadjeżdżającego w kierunku przyczajonej wśród drzew groźnej watahy brodatego mężczyznę na koniu. Natychmiast go rozpoznał. Był to jego najlepszy do czasu wybuchu wojny kolega ze szkoły, potem z wojska. Przez kilka ostatnich lat razem grali na weselach po całej okolicy. Od nich obydwu zależało, jak się ludzie bawili na weselnych uroczystościach.
Teraz jego najlepszy kolega Bojarczuk, który przechwalał się od niedawna tym, że wreszcie miał okazję zemścić się nad wszystkimi swoimi wrogami, był jakby w cieniu gdyż widać było, że przewodził i miał w swoich rękach życie sąsiadów kilku wsi nie on, jego kolega, lecz mało mu znany, skryty w sobie i niedostępny, a mściwy Bohdan Klecuch. Mówiono, że jeszcze przed wojną szkolili go Niemcy w Gdańsku i że on należał do ukraińskich oddziałów Nachtigal, które we wrześniu 39 roku u boku Niemców wkroczyły do Polski i dokonały zagłady polskich profesorów we Lwowie. To obcy i tajemniczo groźny Klecuch, a nie „swój” Bojarczuk pokazywał na kolejne zagrody i niczym mściwy diabeł, który zstąpił z piekieł na ziemię, wydawał śmiercionośny rozkaz, brzmiący tysięcznym echem w uszach:
-Toho spal! - Toho spal! Toho spal!.........Spal!...Spal!.....Spal!...
Bojarczuk czasami coś do niego szeptał, o coś się co jakiś czas jakby sprzeczali, ale nie było żadnych wyjątków. Ani razu nie padło z ust inne hasło, jak straszne – toho spal! -Tego spal!)
Ojciec wiedział, że nawet jak rzuci granat, kilku łaknących krwi i ognia rezunów zginie, ale nie zabije ich wszystkich. Pozostali podpalą chatę i trudno będzie się uratować. Ale w pierwszym zamieszaniu po wybuchu granatu, żona z synkiem ma szansę uciec i o to mu przede wszystkim chodziło. Co będzie z nim, to druga sprawa, którą można ująć w krótki dylemat - albo sobie poradzi, albo nie poradzi i wtedy...Wtedy najważniejsze, aby nie wpaść w ich ręce, lub, inaczej mówiąc, nie dać się im pojmać żywym. Bo być żywym w ich rękach, to setki razy grosze, niż śmierć, to powolna męka na ponad sto sposobów, które wymyślili, bijąc w ten sposób wszystkie rekordy świata w zadawaniu cierpienia najbliższym sąsiadom.
Czekał w napięciu, szykując się w myślach na różne warianty swego postępowania w zależności od tego, jaki będzie dalszy bieg wypadków.
Na koniu pod ich dom podjechał Klecuch i osadził niespokojnie przebierającego nogami wierzchowca na środku podwórza. Rezuni wpatrzeni w niego jak w ikonę czekali na rozkaz. Pokazał ręką na ich chatę, i jakby się przez chwilę zawahał. Nagle, gdy jego wyciągnięta ręka już miała przypieczętować straszny wyrok, podjechał do niego Bojarczuk i szturchnął go mocno w bok, coś do niego wołając. Przez chwilę jakby się mocowali ze sobą, wspomagając ruchy rak i całych swoich ciał rzucanymi nerwowo, pośpiesznie słowami.
Wreszcie Klecuch machnął ręką, jakby czując się przegranym i bez słowa opuścił wyciągniętą w górę dłoń. Z jego zaciętych ust tym razem nie wyszedł żaden rozkaz. Tym razem, to Bojarczuk wyciągnął w górę rękę i wykrzyknął:
- Toho ni spal!
Rezuni jęknęli rozczarowani, patrząc na Klecucha.
- Tutaj ja jemu, Bojarczukowi, oddałem dowodzenie. Nie wasza, a nasza sprawa, czemu!
- Toż to Lachy.
- Milczeć ! – zawołał Bojarczuk. – Może to są i Lachy ale to są nasze, dobre Lachy.
- Dobry Lach, to tylko martwy Lach!
- Ja nie chcę z nim wojować, czas pokaże kto miał rację, powiedział Bohdan i podjechał pod sąsiedni budynek.
Jego ręka znowu podniosła się w górę i padł rozkaz:
- Toho spal.
Po kilku dniach Bojarczuk stał przed rejonowym szefem Bezpieky UPA Kazimirem Durnatem.
Kazimir Durnat za to, jak rozprawiał się z Żydami, zaszedł wysoko. Został rejonowym Szefem Bezpieky.(Bezpieka-służba bezpieczeństwa). Kazimir wciskał swoje ostre ślepia w niego. Bojarczuk miał wrażenie, jakby wwiercały się one w niego jak świdry.
- Wy znacie podobno dobrych Lachów. Pamiętajcie, że nie ma takich. Lach jest dopiero dobry wtedy, gdy leży w ziemi. Zrozumiane?
- Ale przecież ja ich niektórych dobrze poznałem. Nawet dla nas, przywykłych do ich krwi, niektórych szkoda. – Ja wiem, że nie będzie samostijnoj Ukrainy bez wytoczenia krwi Lachów. – Ale jest dużo Lachów nam, Ukraińcom, przyjaznych, prawdziwych naszych przyjaciół, którzy znają nasz język, szanują nasze obyczaje, lubią nas i szanują. Oni mówią, że powinniśmy być razem, jak bracia, a nie osobno jak wrogowie.
- Podstępem będziesz ich traktował albo zginiesz! Jak świat światem, Lach Ukraińcowi nie będzie bratem! Zapamiętaj moje słowa albo zgiń!
Po kilku dniach do ich domu przybiegła żona Bojarczuka, czy może jego córka, z wiadomością:
- Tatka zabrali. On wam każe powiedzieć, że wy najlepiej jak najszybciej uciekajcie do Dubna, bo jego zamknęli, że was nie spalił. To on, aby ratować swoje życie i naszej rodziny, zgodził się was spalić. Ma przyjść jutro, więc jeszcze dziś uciekajcie. Zresztą, gdyby tatko się nie zgodził, to i tak by przyszedł kto inny, żeby to zrobić, bo mają spalić wszystkich Lachów, którzy jeszcze tutaj zostali…
oceny: bezbłędne / znakomite
Bardzo serdecznie, choć żałobnie :(((