Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-03-16 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2099 |
Jak na ironię przyszła bardzo sroga zima, poprzedzona monsunową porą deszczową, a potem wielki mróz i ten niewyobrażalny wręcz chłód zaczął już wkrótce doskwierać mieszkańcom naszej wsi. Zjadaliśmy dosłownie wszystko – psy, kotionogi, koniary, wart-gahy a nawet alkopinoty, których mięso jest tak twarde i mdłe w smaku, że prawie w ogóle nie nadaje się do spożycia. Byłem wtedy małym chłopcem i nie zdawałem sobie sprawy, że matka przymierała głodem dając mi swoją porcję alkopinota, a najstarszy brat pali rękopisy swoich najlepszych wierszy aby pozostałemu, młodszemu rodzeństwu dać chociaż jakieś pozory ciepła. Chcieliśmy wyjść na polowanie, lecz mróz sięgał granicy 90 stopni, a w takiej temperaturze potrafiły poruszać się w miarę swobodnie tylko zimnokrwiste istoty z krain Amettai, zaś ich mięso było tak mdłe w smaku, że dla nas nie przedstawiały żadnej wartości łownej. Tej zimy zmarło bardzo wielu mieszkańców naszej wioski, a wśród nich moje dwie siostry Ksyra i Rahiota i najmłodszy brat Yasdimm. Katiobara, najstarszy mieszkaniec wsi, któremu jakimś cudem udało się przeżyć, pochował wszystkich odtajanych zgodnie z rytuałem, odprawiając modły z Ziemi, z której pochodził, a którą on jako jedyny z nas kiedyś oglądał, a która z kolei była jakąś zagubioną planetą, położoną na krańcach znanego wszechświata.
Pierwsze dni wiosny przyniosły topnienie warstwy lodowej i śnieżnej, powodzie w domostwach i legowiskach maszyn. Wręcz oszalałe od przemoczenia i rdzy robotrony trzeba było niemal siłą przywoływać do pracy, ale, na szczęście, nie robiły jakiś większych kłopotów. My, często jeszcze odwiedzający groby niedawno pogrzebanych bliskich, łataliśmy w tym czasie reperowane domostwa i podwórza. Tylko małe dzieci mogły bawić się beztrosko wokół studni swoimi elektronicznymi zabawkami na ciekły argon, większe, takie jak ja, miały już przydzielone swoje liczne obowiązki. Trzeba było zająć się mocno uszczuplonym głodem inwentarzem, doglądać prostszych maszyn, a przede wszystkim pomóc przy odbudowie wioski. Kilkunastu uprawiaczy roli postanowiło, że już nigdy nie pozwolą Kontpsom bezkarnie odebrać sobie żywności, a kiedy te nadejdą ponownie użyją miotaczy by następnie zbiec w szerokie lasy. Ktoś ich jednak zadenuncjował i już po kilku dniach oddziały strażników przybyły do wioski by rozstrzelać ich za szerzenie defetyzmu. Maszyny, grunty oraz cały ich dobytek w imieniu prezydenta przyznano jednocześnie tym, którzy bezpośrednio sąsiadowali z uczestnikami „buntu”. Mojej rodzinie przypadło wtedy dalszych 45 hektarów pola gruntowego i osiem potężnych kombajnów samobieżnych. Najbardziej jednak dziwiło nas to, że wszyscy wychwalali działalność rządu i cieszyli się z darowizny, a żaden mieszkaniec nie wspomniał później nawet słowem o tych, którzy mieliby odwagę walczyć z bronią w ręku o swoje niezbywalne prawa. Kiedy moi starsi bracia poczęli o tym głośno rozprawiać w karczmie jedni mieszkańcy wioski szybko uciekali do swoich domów a inni stwierdzali, że to wszystko przez głupotę takich, co to mają czelność namawiać innych do buntu.
cdn...