Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-08-12 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 4031 |
Jezioro Wikingów
Patrzył przez okno na ruch gęstniejący wśród ulic Wrocławia i wracał do dzieciństwa.
Od kilkudziesięciu już lat wybierał się na ryby nad jezioro w Płużnicy, nawiedzane w zamierzchłych czasach przez Prusów, Krzyżaków i Wikingów. Ponieważ ci ostatni najbardziej rozbudzali jego wyobraźnię, zaczął w myślach nazywać to jezioro Jeziorem Wikingów, również z tego powodu, że stanowiło ono pierwszy etap podjętej niegdyś przez piątkę chłopców, w której jako Olo brał również udział, wyprawy na koniec świata, gdzie znajdowała się legendarna Wyspa Wiecznych Snów. Ich wyprawa była bardzo podobna do wypraw Wikingów poza tym, że jej celem nie było napadanie na bliższych lub dalszych sąsiadów, tylko znalezienie raju, ponoć wtedy jeszcze istniejącego gdzieś na końcu świata.
Ponadto, jak zapamiętał z opowiadań dziadka Ado zasłyszanych w dzieciństwie, a także w czasie późniejszych spotkań z dziadkiem w snach i podczas medytacji, to nad tym jeziorem, około tysiąc lat temu, Wikingowie porwali jednego z przodków dziadka Ado, wędrującego z rodzinnego Wołynia w kierunku morza z towarami, które zamierzał nad morzem Bałtyckim, przez starożytnych zwanym za Tacytem Oceanem Północnym, zamienić na bursztyn. Nie mogąc sforsować silnie bronionego Gdańska, Wikingowie albo udawali się dalej na wschód, by dotrzeć do Dniepru którym wędrowali aż do Konstantynopola, albo od brzegu Bałtyku wpływali pod prąd Wisły w głąb kraju, aż pod Chełmno i łupili okolicznych mieszkańców, porywając w niewolę silnych mężczyzn i co urodziwsze, młode kobiety. Porwany krewny dziadka, przykuty jako wiosłujący niewolnik do łodzi (co było wtedy u tych morskich nomadów powszechnie praktykowanym sposobem zdobywania wioślarzy), znalazł się potem wraz z Waregami, jak ich zwano na terenach Rusi, w ich tamtejszych siedzibach na Islandii. Stamtąd popłynął z wyprawą na Grenlandię, a potem do wybrzeży Ameryki Północnej, do kraju nazwanego przez nich – Winland, skąd już nigdy nie powrócił. Prawdopodobnie gdzieś tam w Ameryce lub u jej wybrzeży zostały jego szczątki.
Od kilkudziesięciu już lat wybierał się na ryby, nad jezioro swojego dzieciństwa i pierwszych rzeczywistych doświadczeń w miarę normalnego życia, wzdłuż którego prowadziła kiedyś część drogi do jego pierwszej szkoły. Dotychczas bowiem, do czasu ucieczki rodziny z Wołynia na Pomorze, dawnym szlakiem kupieckim pokonywanym przez swoich krewnych, doświadczył wielu wrażeń życia nienormalnego, jakie niosła z sobą najstraszniejsza dotąd na ziemi wojna. Jego życie zaczęło się w czasie wojennej grozy rozpętanej przez ogarniętych rozszalałymi demonami zła sąsiadów i nawet przeżył coś w rodzaju rozczarowania na wieść, że wojna już tak szybko się skończyła, a on w swoim – z punktu widzenia astrologii – baranim cyklu życia, jakim jest dzieciństwo, nie zdążył cokolwiek z jej strasznej logiki zrozumieć, aby zostać jednym z jej bohaterów.
Możliwe, że wybierał się na ryby właśnie tam, aby zmyć wreszcie z siebie, zestarzałe już mocno po kilkudziesięciu latach plamy nieudacznika, jakich niewątpliwie nabawił się nad tym jeziorem i w jego okolicach w dzieciństwie, kiedy całymi dniami bez skutku moczył kije i nogi w wodzie. Chciał może wyrównać jeszcze jakieś inne, zadawnione rachunki, drzemiące gdzieś w pokładach niejasnej głębi jego podświadomości do dziś.
Wybierał się ze swoimi szwagrami – Zbyszkiem Simsonem (bardzo długo, jego nazwisko w jego uszach brzmiało swojsko – Zymzun, potem okazało się, że jego krewni po ojcu pochodzili z Anglii – jeszcze jeden ślad ze szlaku wypraw w te strony Wikingów, którzy za czasów Wilhelma Zdobywcy opanowali Anglię) i drugim ze szwagrów – Heńkiem Szymańskim, który okazał się krewnym Pajerów, (z francuska Pejdżerów), potomków francuskich jeńców, którzy po przegranej przez Francję wojnie francusko – pruskiej, wraz z polskimi poddanymi cesarza Prus, budowali tutaj wijący się wśród morenowych wzgórz jak ciało węża, szlak kolei żelaznej, nazwanej potem baną..
– Heniek oczywiście przywiezie z sobą kilka swoich firmowych trunków. Muszę zapisać wreszcie dla siebie i dla potomności jego przepisy na różne nalewki – tak zwane wynalazki – i niektóre zakąski – postanowił. Szkoda, aby jego doświadczenie, intuicja i wiedza spirytystyczna zmarnowały się i ludzkość musiała czekać na nowego odkrywcę, może aż kilkaset lat. Zbyszek spowoduje, że z powodu naszego przyjazdu, Janek będzie musiał zabić kilka kur, kaczkę, gęś, a może nawet świnię czy cielaka. To znów będzie, jakże ważna powtórka, zwłaszcza z przedświątecznych i świątecznych dni dzieciństwa.
– Wypływać będziemy o świcie – myślał. – Jeśli wybiorę się na wiosnę, będzie czuć w powietrzu niosącą nadzieję na nowe życie, świeżość przeorywanej albo bronowanej pod zasiewy, ziemi. Latem, rano i wieczorem, będzie niósł się w powietrzu wilgotny zapach ściernisk po zranionych podczas koszenia łanach zboża. Jesienią zaś będzie czuć zapach snującego się nostalgicznie, jakby z tęsknoty za minionymi wakacjami, dymu z kartoflisk. O szóstej rano z wieży kościoła w Płużnicy, jak zawsze od wielu setek lat, spłyną po okolicy łagodne dźwięki dzwonu, niczym uderzenia serca tej ziemi, niosące się po tafli jeziora, niczym gromady łyżwiarzy zimą. Już nie przejedzie przed piątą bana. Po rozebranych torach, po których jeździła przez sto lat, zostały ślady, jakby ze szczęk ziemi powyrywano zęby.
– Ojciec mimo to zbudzi się, aby nakarmić wcześnie konie w tym samym co zawsze czasie, w którym niegdyś przejeżdżała bana. Będziemy przepływać nad końskimi dołami, nad zapadniętą kiedyś pod wodę wyspą, na której mieścił się tysiące lat temu – w czasach Eddy, drugi, tajny zamek, połączony drewnianym przejściem posadowionym na słupach wbitych w dno jeziora ze wzgórzem, na którym w późniejszym znacznie czasie Krzyżacy zbudowali zamek na Szlosbergu, zburzony potem przez Prusów.
– W pierwszym zamku na wodzie przetrzymywano jeńców oraz tajemniczych przybyszy z innych planet i z drugiej, zakrytej strony księżyca. Gdzie może być teraz obraz, który raz widziałem ponad pięćdziesiąt lat temu, gdy wisiał na ścianie plebanii kościoła ewangelickiego, zamienionego teraz w pieczarę show biznesu? To był bardzo stary obraz, przedstawiający widok jeziora z obydwoma zamkami, z których jeden został z czasem zapomniany i ten obraz był jedynym dowodem na istnienie tego drugiego zamku.
– Będziemy przesmykiwać się łodzią nad tajnymi zejściami do podziemi schowanych pod jeziorem, gdzie w czasie drugiej wielkiej wojny konstruowano tajne bronie i pojazdy, między innymi samolot, czy dywan latający końca świata. Rano, po całonocnym popasie i nocnych kwikach i piskach, w farmazonkach schowają się na wieczność całego dnia dinozaury, a nad jeziorem przestaną latać praptaki, ani nie będą zanurzać się w nim ptakoryby czyli pterozaury.
– Wszystkie je o świcie przepędzimy. A ja wreszcie po pięćdziesięciu latach, w czasie których nie trzymałem ani razu w rękach wędki, złowię rybę swojego życia.
Nagle przyszła mu do głowy myśl, jakże odległa od poprzednich. Ile to już lat nie jeździłem do Wieldządza i nie widziałem ojca? Ujrzał nagle chłopca, który siedzi za plecami taty na wielkiej furze siana i słyszy melodię „Hej sokoły”– to był rok 1948.
Po chwili już miał przed oczyma rok 1958 i razem z ojcem stali w korytarzu zatłoczonego wagonu pociągu, którym rodzic uwoził go z Bytomia, z powrotem do rodzinnego domu po wypadku, jakiego doznał po impulsywnej i nieprzemyślanej ucieczce z domu do kopalni węgla kamiennego. Zabandażowana, obolała ręka, którą uwoził stamtąd jak z niedawnego pobojowiska, to był wynik pierwszej jego samodzielnej decyzji jako osiemnastolatka, czyli formalnie człowieka dorosłego.
– Ileż lat jeszcze potem musiałem dorastać, aby w miarę przybywających guzów i ran, coraz lepiej rozumieć swoje możliwości i ograniczenia?
Gdy próbował przenieść się myślami w następne, coraz bliższe jego dzisiejszych dni lata i doświadczenia, zadzwonił telefon. W słuchawce rozpoznał głos siostry Jadzi. Mówiła, ledwo tłumiąc łzy.
– Cześć Aloś! Dzisiaj rano zmarł tata. Pogrzeb pojutrze. Przyjedziesz?
oceny: bezbłędne / znakomite
a200640
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Bzdura?
Nie. Co potwierdzają staropolskie sentencje "Ty strzelasz, ale pan Bóg kule nosi." oraz "Czym skorupka za młodu nasiąknie - tym na starość trąci."
Polacy jak Wikingowie duchowo są wiecznymi tułaczami, poszukującymi Raju. 1/3 naszego narodu żyje na emigracji.
Spróbuj znaleźć swoje szczęście wśród obcych
I jak to jest, że - mając tutaj w Polsce wszystko! - wybierasz Wikingów i Suazi??
Znana od stuleci rodzima awersja do tzw. polactwa nisko się kłania. Nie da się żyć tam, gdzie zamiast braterskiego wsparcia otrzymujesz codzienny kubeł pomyj
Być Polakiem nie znaczy więcej, niż być człowiekiem. Dlaczego Polacy uważają się za wybrańców bogów? Ponieważ są ograniczeni. Jak i inne narody, które uważały że poza horyzontem nie ma już nic.