Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-01-09 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1763 |
Rafael siedział przed ekranem telewizora, oglądając po raz dwudziesty swoją pierwszą w życiu przegraną zawodową walkę. Koncentrował całą uwagę na feralnej trzeciej rundzie. To właśnie w niej, a dokładnie w pięćdziesiątej trzeciej sekundzie drugiej minuty, nastąpił trzeci z knockdownów kończący walkę. Wnikliwie analizował każdy z kolejnych ciosów posyłający go na deski ringu.
W końcu dotarło do niego, że najzwyczajniej w świecie popełnił błędy, bądź co bądź, często popełniane w tym sporcie, a mogące przydarzyć się każdemu. Nawet, jak to miało miejsce w jego przypadku, mistrzowi świata.
Najbardziej w tej chwili bolało go to, że pierwszy raz od prawie dwudziestu lat przegrał. Cholera, obok czterdziestu siedmiu zwycięstw w rekordzie walk będzie widniała porażka. Ale przecież świat się nie zawalił, kontrakt był tak skonstruowany, że Miguel Rualas musi przystąpić do walki rewanżowej. Tak, koniecznie trzeba będzie ostro wziąć się do pracy i za trzy miesiące odzyskać tytuł mistrza świata w wadze półciężkiej.
Miguel był w jego zasięgu, zresztą to żaden nadzwyczajny pięściarz. Fakt, jest odporny na ciosy i ma mocną lewą rękę, ale bez przesady, po prostu idealnie „w tempo” wyprowadził kombinację czterech ciosów, z których jeden doszedł celu i posłał go po raz pierwszy na deski. Potem był już tylko splot nieszczęśliwych dla Rafaela wydarzeń. Przynajmniej taka była jego teoria na ten temat. Po żadnym z knockdownów nie był zamroczony, nie kręciło mu się w głowie ani nie czuł mrowienia w nogach. Gdyby regulamin nie przewidywał zakończenia walki po trzech knockdownach w jednej rundzie, śmiało mógłby walczyć dalej. Nigdy więcej nie zgodzi się na podobny zapis w kontrakcie. Był pewien, że przetrzymałby tę przeklętą trzecią rundę, a w następnych odzyskałby kontrolę nad przebiegiem walki. Tym bardziej, że dwie pierwsze rundy wygrał i to zdecydowanie. Już w pierwszej widział grymas na twarzy swego rywala po tym, jak trafił go w wątrobę. Być może poczuł się za pewnie, myśląc, że już w pełni kontroluje sytuację w ringu.
Właśnie z tego typu myślami Rafael bił się przez ponad cztery godziny, po upływie których położył się spać. Sen w niespełna minutę pochwycił go w swe objęcia. Tej nocy nic mu się nie śniło.
Gdy otworzył oczy panował mrok, i to chyba jeszcze bardziej intensywny niż ten, który towarzyszył mu podczas zasypiania. Odruchowo skierował wzrok w stronę dużego zegara wiszącego na ścianie. Bardzo się zdziwił, gdy zauważył, iż jego wskazówki ustawione są w pozycjach wskazujących godzinę dwudziestą pierwszą pięć.
– No nieźle – pomyślał. – Przespałem siedemnaście godzin.
Wstał, zjadł pierwszy tego dnia, dość skromny posiłek, który trudno jednak było nazwać śniadaniem, po czym usiadł w dużym, głębokim i wygodnym, fotelu. W jego głowie znów pojawiła się myśl dotycząca poniesionej wczoraj porażki. „Kurwa” – przeklął w duchu. Nienawidził tych cholernych wyrzutów sumienia. Wkradały się one do umysłu w takich chwilach jak ta, panosząc się i wywołując frustrację z powodu braku kontroli nad własnymi myślami. Przecież i tak nic nie poradzi na to, że przegrał. „Przynajmniej mam motywację, żeby ciężej trenować’ – usiłował tłumaczyć sam sobie, bezskutecznie zresztą. W końcu miał tego dosyć. Nalał sobie ulubionej whisky, która zwykle pozwalała mu na chwilę zapomnienia.
Dwadzieścia minut później, delikatnie zakręciło mu się w głowie. Uwielbiał taki stan. Nie lubił być pijany, a już najbardziej nie lubił, jak plątał mu się język. Problemy z wysławianiem nie należały do najprzyjemniejszych. Siedział, wpatrując się w okno, po którego drugiej stronie rozciągał się widok na panoramę miasta rozświetlonego setkami kolorowych świateł. Wodził wzrokiem po poszczególnych banerach reklamowych. Ostatecznie koncentrując się na wiszącym tuż przy oknie zdjęciu rodzinnym. Byli na nim jego nieżyjący od czterech lat rodzice, żona Ewa oraz dwóch synów: czteroletni Damian i trzyletni Feliks.
To były takie cudowne chwile. Ewa była niezwykłą kobietą. Niestety jego skłonności do skoków w bok doprowadziły do rozpadu ich związku. Ewa wyprowadziła się półtora roku temu, zabierając ze sobą dzieci. Na szczęście w żaden sposób nie utrudnia mu kontaktu z nimi, zresztą nie stwarza problemów także w żadnej innej sprawie. Jest w pełni samowystarczalna finansowo, zresztą nigdy nie lubiła kłócić się z nim. Robiła po prostu to, co miała zrobić, i już. Tak samo było z wyprowadzką. Poprzedziły ją dwie ostatnie, a zmarnowane przez niego, szanse. Ewa wydaje się nie do odzyskania, przynajmniej na razie.
Bardzo też brakuje mu rodziców. Tak naprawdę to, oprócz Ewy, tylko ich interesował jego los. Teraz, kiedy ich zabrakło, nikt nawet nie zadzwonił z głupim pytaniem: „Cześć, Rafael, jak się czujesz?”. Tak, tych kilka głupich słów pozwoliłoby mu wierzyć, że kogoś jeszcze interesuje jego los.
Wstał, podszedł do zestawu kina domowego i uruchomił płytę Amy Winehouse. Lubił jej słuchać, ale nie na co dzień, wtedy by mu spowszedniała. Upajał się tym cudownym głosem i towarzyszącym mu dźwiękom instrumentów muzycznych. Były jak tło, idealna scenografia dla kogoś, kto dzięki swemu talentowi staje się nieśmiertelny.
Rafael zaczął zastanawiać się nad swoim życiem. Czy on, człowiek, który wszystko podporządkował dyscyplinie treningów bokserskich, ma szansę zostać zapamiętany tak jak Amy? Jako ktoś wyjątkowy, nietuzinkowy, niepowtarzalny? Aż do wczoraj był mistrzem świata. Tytuł zdobył sześć lat temu, potem skutecznie bronił swego trofeum w kolejnych szesnastu pojedynkach. Ale teraz czy ma to znaczenie? Dziś ktoś inny jest mistrzem świata, na kimś innym skupia się uwaga mediów i całego sportowego świata.
Gdyby poprzedniego wieczora wygrał, uczestniczyłby w bankiecie, tak jak miało to miejsce za każdym razem. Wczoraj jednak przegrał i nikogo już nie interesuje jego los. Wszyscy ci klepiący go po plecach ludzie dziś klepią Miguela Rualasa. Od wczoraj to do niego mówią: „mistrzu”.
– Jakie są twoje plany na przyszłość, mistrzu? Z kim skrzyżujesz rękawice w najbliższej walce, mistrzu? Czy będzie walka rewanżowa? A może jakaś unifikacja tytułów?
Zasypują go pewnie tymi głupimi, pieprzonymi pytaniami. Skąd on ma wiedzieć, z kim będzie walczył? Takie decyzje podejmuje promotor wraz z menadżerem. Prawda jest taka, że on ma gówno do powiedzenia. Ale to nieistotne, menadżer i promotor zadzwonią pewnie do niego jutro w kwestiach finansowych. Przecież teraz najważniejszy jest nowy, młody champion, nie on, przegrany, były już mistrz. Nie było ich nawet w szpitalu, gdy poddawano go rutynowej kontroli lekarskiej. Zapewne stali wtedy w świetle reflektorów, obok Rualasa. No, ale cóż, takie, niestety, jest życie, które nie lubi próżni.
Rafael czuł się bardzo samotny, tak bardzo, jak nigdy wcześniej w życiu. Brakowało mu Ewy. Już nie po raz pierwszy od momentu ich rozstania, z tą różnicą, że teraz chyba najbardziej.
Płyta z zarejestrowanym koncertem Amy dobiegła końca, tak samo jak skończyła się whisky w trzymanej szklance. Rafael w tej chwili nie myślał o niczym. Mimo iż wydaje się to niemożliwe, to człowiek samotny, opuszczony, naprawdę potrafi zatracić się w pustce.
Oprzytomniał dopiero wtedy, kiedy grobową, domową ciszę, przerwał dźwięk telefonu. Najszybciej jak mógł, poderwał się na równe nogi.
„Może to Ewa” – łudził się w głębi swego osaczonego próżnią umysłu. Podniósł słuchawkę pełen nadziei. Niestety, po drugiej stronie kabla telefonicznego nikt się nie odezwał. „Skurwiele! Sprawdzają pewnie, czy żyję. Czy aby nie dostałem wylewu na skutek zainkasowanych ciosów. Niech się pierdolą” – przeklął w duchu. Dotarło do niego to, co od kilkunastu lat powtarzali mu rodzice, a czemu wtórowała Ewa: „Otwórz oczy, tylko nas interesujesz. Dla nich jesteś maszynką do zarabiania pieniędzy. Kiedyś przestaniesz boksować, dopiero wtedy zobaczysz, ilu masz prawdziwych przyjaciół”.
„Mieli rację, cholerną rację, zostałem sam, niestety zostałem sam” – pomyślał. Wstał, napełnił szklankę swym ulubionym trunkiem, włączył od początku płytę Amy Winehouse i znów usiadł w fotelu. „Mam dwa domy, pięć luksusowych samochodów, siedem milionów na koncie i nic poza tym. Z dziećmi zobaczę się dopiero za pięć dni. Co robić? Jak naprawić to, co sam na własne życzenie zniszczyłem? Czy w ogóle da się to naprawić?” – Takich pytań cisnęło mu się w tej chwili do głowy znacznie więcej. Poczuł, jak łzy ciekną mu po obu policzkach, nie mógł, zresztą nawet nie próbował ich powstrzymać.
Były to ostatnie myśli, jakie zaprzątnęły jego umysł.
oceny: bezbłędne / bardzo dobre
Samo życie...
oceny: bardzo dobre / znakomite
RudolfDembnik Faktycznie, teraz dostrzegam powtórzenie. Już je u siebie w tekście eliminuję.
Pozdrawiam.