Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-05-27 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2560 |
W rozproszonym świetle dnia - a słońce tu raczej nigdy nie dochodzi - niezwykły, efemeryczny widok sprawiają jakieś kruche, delikatne, jak z koronki drzewa o pierzasto-pierzastych listeczkach, rosnące wzdłuż krawężników... Może to akacje? W otoczeniu tych niewiarygodnych monstrualnych, wzajemnie się przepychających i tłoczących kupą drapaczy... coś tak żywego, tak finezyjnego... *W świecie z betonu nie ma żadnej miłości* - śpiewa Martyna Jakubowicz... A otóż i nie! Te drzewa - w tym strasznym nieludzkim kanionie ze szkła i betonu - toż to istny wykwit miłości!
Mijamy plac Rockefeller Center, gdzie każdego roku przed tym Merry Christmas zawsze stoi najwyższa ukrzyżowana kolejna najpiękniejsza choinka, a teraz, latem, podziwiamy tylko masę zieleni i złotego w fontannie ni to lwa, ni to gryfa, ni to co... Pstrykamy setki zdjęć, jednak nie wszystkie wychodzą... i akurat to z tym złotym czymś nie wiadomo czemu całkiem nie wyszło :(
Potężna - ale w tym dookoła absurdalnym tle całkiem malusia! - katedra św. Patryka, patrona Irlandii, budzi wprost zdumienie: tak koronkowa misterna robota?? żywcem z królestwa gotyku?! tutaj?! w kraju o tak krótkiej (choć tysiącletniej z grubym okładem!) historii??! Jakżeż natchniona pośród tego natłoku wszelkiej maści gigantycznych bezosobowych i martwych granistosłupów, sama tak *wciśnięta* - w prostokąt błękitów nieba strzela ażurem swoich wieżyczek!
Wchodzimy do środka. Msza... Różnokolorowi katolicy modlą się o cud trwałej pomyślności dla siebie, rodzin i Ameryki... Wszędzie półmrok, chociaż zapalono setki światełek, i wielkie witraże rzucają dookoła swoje kolorowe zajączki... Misterium...
Celebrujących nabożeństwo jest aż trzech?? księży - w tym jeden... w garniturze i bez koloratki?? Dwaj pozostali są w szatach liturgicznych; ten w fioletach śpiewa tenorem tak czystym tak pięknie, rozwodząc dłonie i dyrygując nami, że... zapada cisza... Nikt nawet nie próbuje ust otworzyć, by mu wtórować. Kiedy milknie, wierni w końcu też się włączają... i pieśni te są jakby jakieś inne niż u nas? bogatsze w tonacjach i gamie akordów... Misterium...
Słucham z zamieraniem serca i ni stąd ni zowąd zaczynam myśleć... o szarych zwykłych ludziach w Polsce, o steranych kobietach, o bitych dzieciach, tych głodnych i niedomytych *rumunach*, o psach uwiązanych na wieki na łańcuchu, nie pojonych całymi dniami... Skąd TAKIE?? skojarzenia?!
Wzdłuż nawy głównej przed jej ołtarzami bocznymi całe ciągi światełek - 1 świeczuszeczka za 1$ - zapalanych przez kolejnych wchodzących wiernych.
Najpiękniejsze są jednak w tej katedrze ogromna przestrzeń - i te witraże. W kontraście do wszechwładnego tu półmroku i szarości wszystkich tych ścian, potężnych filarów i stropów - sprawiają wrażenie jakiegoś... cudu: mnogość czystych barw, miękkość przesączanego przez kolorowe szkiełka nikłego w tej nieskończonej przestrzeni światła... ten półcień, pełgające ogniki lampek - cóż za metafizyczna oprawa dla kontaktu z Nieodgadnionym...
Na zewnątrz rosnący (??) upał, ciżba pojazdów i spacerowiczów gęściejsza (?!) Zmierzamy w kierunku Empire State Building, by obejrzeć panoramę NY z lotu ptaka. Kolejki po bilety na wieżę widokową i *skyride* sakramenckie, jak przed mauzoleum Lenina w Moskwie. 6 wind po 15-20 osób w jednej turze wjeżdża i zjeżdża nieprzerwanie na trasie 80 pięter; kurs trwa około 1-2 minut. Ruchem zwiedzających kierują umundurowani, z krótkofalówkami fachowcy płci obojga i wszelkich ras.
My poruszamy się w tej nieskończonej kolejce krok za krokiem ciemnym labiryntem wąskich na 2 osoby *korytarzyków*, wyznaczonych przez rozstawione z czerwoną taśmą złote słupki.
A windy chodzą *tylko* na 80 piętro, ponieważ te wyżej, na odcinku do ostatniego 102. są akurat nieczynne: REMONT! Kto chce się dostać na ostatnie, 86. dostępne piętro i na podest panoramy widokowej - idzie dalej schodami. My - idziemy! i nasze dzieciaki biegną na wyprzódki, kto szybciej...
Kiedy w końcu nieźle zasapany wychodzisz na świat ten Boży, widok, jaki się przed tobą rozpościera, jest wprost straszny!! Mimo, że Manhattan *znasz* z tylu przekazów ustnych, pisemnych, filmowych czy telewizyjnych, z mety powalony na łopatki i te kolana widzisz, jak dokoła istny ocean różnokształtnych gigantycznych brył jeży się, jak jakieś skamieniałe fantastyczne fale, i wprost czujesz, że szykują się one do skoku wzwyż! do gardła! ku nam, patrzącym z góry!! Ogarnia zgroza! Szał jakiś potworny! Gdyby nie ten ludzki tłok tutaj, owo łeb w łeb i ramię w ramię tuż obok ciebie, sam na sam z takim kosmosem byłoby nie do zniesienia! Niebo bezchmurne uskoczyło gdzieś w Absolut (czy to możliwe??) - ale i ziemia pod naszymi nogami zapadła się... na tak niewiarygodną głębinę (czy to możliwe?!)...
Panorama zapiera dech - wzrok sięga chyba Warszawy! Daleko-daleko, na skraju Manhattanu, tuż nad zatoką widzimy słynne wieże World Trade Center - `Twings Towers*, między którymi owi śmiałkowie nieustraszeni, *ci wspaniali mężczyźni na swych maszynach* tak spektakularne przeloty, utrwalone w tylu zapisach dokumentalnych, przez świat podziwiani, czynili-wyczyniali/dokonywali... Wielki mocny Boże...
Dopiero z tej wysokości widzimy, ile jest w NYC taksówek: ulice są żółte od ich natłoku... i pełzną dziwnie powoli w tysiącu kierunkach... Na zatoce figurynka - czy nie 30.piętrowej?? - Statuy Wolności malusieńka-tycia... Jak w zwolnionym tempie płynące miniaturki-statki oceaniczne, barki, motorówki, jachty-nie jachty i co tam jeszcze... Na bezkresie nieba zakotwiczony w kompletnym bezruchu zeppelin z reklamą na burcie *buddweiser`a*, miejscowego piwka kochanego... Przestrzeń nas dzieląca sprawia, że wszystko jakby traci na wielkości, wadze i rozpędzie...
Na wieży widokowej tłok okropny - wszystkie nacje, światopoglądy, języki... I, naturalnie, - a jakże! - wszechobecne te stoiska z nieodzownym piciem, jedzeniem, pamiątkami (cóż za kokosowy interes!!) z cenami x razy wyższymi (proporcjonalnie do wysokości n.p.m.??) od tych na parterze... Co i rusz *potykamy się* - i vice versa - o naszych Rodaków. W końcu zjeżdżamy, odczekawszy ponownie tę swoją mega kolejkę...
Idziemy w kierunku Times Square i Brodway`u; mimo że to środek dnia, wszędzie - także na drzewach - milion lampeczek, świateł, neonów, świetlnych reklam... I jest to ten sam 30-kilometrowy Brodway?? Taki jakiś... nijaki?? przyćmiony i powszedni, jak nasza w Łodzi Piotrkowska?? Tak! To magia nocy przydaje mu blasku i tych fantastycznych wibracji, o których tylekroć słyszeliśmy! Na potężnych telebimach jakiś ostatni hit dnia: znowu całująca się para - on za młody, ona stara :)
Wracamy. Jest już po 17-tej. Dzieciaki nasze są bardzo znużone i chcą już do domu. My-starzy wolelibyśmy raczej tu zostać i choć kapkę poszaleć, spędzić prawdziwie filmową, upojną noc na jakichś damsko-męskich brodwajowskich rozrywkach, ale... obowiązki i ta pusta kieszeń wzywają... Wracamy.
oceny: bezbłędne / znakomite
Domyślam się, że to wspomnienia sprzed roku 2001, jeszcze istniały WTC...
oceny: bezbłędne / znakomite