Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-01-22 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1405 |
Spotkałam go wczesną jesienią. Dzień był wyjątkowo piękny i słoneczny. Wiał lekki wiaterek i liście, które dopiero zaczęły zmieniać barwę, szumiały i szeptały. Zbierałam kasztany w parku, a on podszedł i podał mi kilka. Tak po prostu. Spojrzałam na niego i straciłam od razu głowę – wysoki, atrakcyjny i ciemnowłosy mógł się podobać. Rozmawialiśmy chwilę i okazał się czarujący, a także inteligentny. Nie przedstawił się wtedy, jeszcze nie. To by nie było w jego stylu. On wolał wszystko rozegrać powoli, na zimno, o czym wtedy jeszcze nie wiedziałam.
Od tego dnia zaczęliśmy na siebie wpadać, a to w parku, a to w bibliotece, a to w sklepie. Uśmiechał się, rzucał kilka słów i odchodził, a ja coraz częściej o nim myślałam. Zastanawiałam się, czy o mnie myśli, czy chce poznać bliżej. Czasem nawet w marzeniach widziałam nas jako parę.
- Tylko nie rób sobie nadziei, skoro jest taki atrakcyjny, to pewnie nie jest sam- stwierdziła moja koleżanka Beata, gdy jej o nim opowiedziałam. Poza tym spotykasz się chyba z Piotrem?
- Z Piotrem mi się nie układa. Brak chemii po prostu. Jesteśmy jak rodzeństwo- wzruszyłam ramionami, a on wcale nie musi być zajęty. Zawsze jest sam.
- To, że go z kobietą nie widziałaś, nie oznacza, że jest sam. Nie bądź naiwna- skrzywiła się Beata. No, ale życzę powodzenia. Obyś się tylko na tych swoich mrzonkach nie przejechała – dodała z przekąsem.
- Oj wiem, wiem, że czasem jestem romantyczką, ale mnie lubisz?- uśmiechnęłam się.
- Twoje szczęście, że cię lubię, bo bym nie była tak miła.
Tego dnia wstałam wcześnie. Obudził mnie mój kot- Filuś, domagający się jedzenia i przejmujące zimno w sypialni. Nocą spadł pierwszy śnieg. Ucieszyłam się, gdy go zobaczyłam za oknem. Widok był jak z bajki. Wszystko zasypane i chodnik koło mojego domu i ławka i schody. Nawet parapet. Sosna koło tarasu zwieszała uroczo gałęzie pod jego ciężarem. Gołębie sąsiada wysoko unosiły nóżki, gdy dreptały, usiłując wyjeść ziarno wysypane przed gankiem. Wstałam, nakarmiłam koty, wypiłam kawę i wyszłam do sklepu. W sklepie niespodziewanie spotkałam mojego tajemniczego bruneta. Uśmiechnął się jak to on i zagaił.
- A co ty tu robisz?
- Zakupy i to od zawsze, bo mieszkam w pobliżu, a ty?- zapytałam. Chyba nie jesteś stąd?
- A nie, przejeżdżałem tylko i zatrzymałem się, żeby kupić coś do jedzenia- odpowiedział. Daleko masz do domu? Odniosę ci te zakupy, bo chyba są ciężkie, a ślisko dzisiaj. Marek jestem.
- Ania i mieszkam tuż za rogiem. Jeśli chcesz mi zakupy zanieść, to więcej jedzenia dla kotów kupię. Jest ciężkie - uśmiechnęłam się, ale ty dasz radę.
- No to chyba się wproszę na kawę. Co ty na to?- spytał.
- A chętnie ci ją postawię. Mam bardzo smaczną z cynamonem. Cudownie pachnie. Akurat na dzisiejszy chłód.
Rozmawiając, wyszliśmy ze sklepu i ruszyliśmy w kierunku mojego domu. Było faktycznie ślisko, a śnieg cały czas padał grubymi płatami, zasnuwając wszystko wokoło. Zamarznięte kałuże na chodniku, zmieniły się w małe lodowiska. W pewnym momencie poślizgnęłam się i byłabym upadła jak długa, gdyby mnie nie podtrzymał. Spodobała mi się jego troska. Po chwili byliśmy w domu. Zaprosiłam go do pokoju, wskazałam kanapę stojącą przy kominku i postawiłam przed nim filiżankę parującego napoju. Podziękował i rozsiadł się wygodnie. Zaczęliśmy rozmawiać, a ja utonęłam w jego brązowych oczach. Były jak te kasztany, które mi podał. Biło od niego ciepło, głos miał miękki, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Przegadaliśmy kilka godzin. Okazał się bardzo interesujący i zanim wyszedł, wymieniliśmy się numerami telefonów. Byłam zadowolona i targały mną emocje, a dylematy i pytania mnożyły się w głowie.
Po kilku godzinach zadzwonił Piotr i zakomunikował mi, że mną zrywa. Głos miał zbolały. Nie podał powodu, ale uznał, że tak musi być. Byłam zaskoczona, ale w zasadzie mi ulżyło. Poczułam się wolna, a nastrój mi się poprawił jeszcze bardziej, gdy za chwilę zadzwonił Marek. Zaprosił mnie do siebie. Chciał przygotować kolację. Miały być szaszłyki, sałatka i wino. Zgodziłam się oczywiście.
Następnego dnia ubrałam się starannie. Wybrałam seksowną, obcisłą sukienkę. Zrobiłam lekki makijaż, użyłam ulubionych perfum. Wyglądałam dobrze, wręcz kwitnąco. Marek przyjechał koło siódmej i zabrał mnie do swojego domu. Mieszkał w wygodnej willi tuż za miastem. Budynek był nowoczesny, a koło tarasu rosły świerki. Zaprosił mnie do pokoju. Znalazłam się w innym świecie niż ten znany do tej pory. Pokój był urządzony w stylu minimalistycznym aż do przesady. Było dużo szkła, przestrzeni, metalu. Przeważała biel i czerń. Nad kominkiem o nowoczesnej linii wisiała kolekcja broni. Pokój wydał mi się zimny i nieprzytulny. Nie pasował chyba do niego. Ja kochałam styl rustykalny - miękkie poduszki, drewno, bibeloty, ciepłe kolory i dużo roślin ozdobnych. Kolacja była za to wyśmienita. Wino szybko mi zaszumiało w głowie. Poruszyłam temat broni.
- Jesteś myśliwym - spytałam. Nie lubię myśliwych. Nie uznaje zabijania zwierząt. Kocham je i chronię.
- Jesz przecież mięso - wycedził zimno. To też przyczyniasz się do zabijania zwierząt, ale nie jestem myśliwym. Już nie. Strzelanie mnie już nie bawi.
Ta rozmowa powinna mi dać do myślenia, ale nie dała i od tego dnia zaczęliśmy się spotykać. Po tygodniu wylądowaliśmy w łóżku. Spodziewałam się fajerwerków, a to była porażka. Był nieczuły, zimny i bardzo dominujący. W dodatku miał problemy i nijak nie mógł stanąć na wysokości zadania. Wymęczył mnie kilka godzin i zasnął, nie przejmując się brakiem mojego zaspokojenia. Przez pół nocy biłam się z myślami i połykałam łzy. Rano jak gdyby nic się nie stało, zrobił kawę, podał mi ją do łóżka i stwierdził:
- No teraz już mnie poznałaś, wyzbyłaś się złudzeń i jesteś moja. Będę o ciebie dbał, ale oczekuję tego samego. Po pierwsze koniec z makijażem, mini i samotnymi wyjściami z domu. Wkrótce zamieszkamy razem, a wtedy koty mają zniknąć, bo nie znoszę kotów. Psów też nie. Zwierzęta brudzą, cuchną i są absorbujące. Masz poświęcać czas tylko mnie. Zupełnie mnie zaskoczył, ale nie straciłam rezonu.
- A mowy nie ma – zaprotestowałam. Koty zostaną, a my się więcej nie spotkamy, bo do siebie nie pasujemy.
- A już nie masz wyjścia. Nie po to chodziłem za tobą przez kilka miesięcy. Nie po to przegoniłem twojego fagasa, żeby teraz rezygnować. Jeśli ty z kotami porządku nie zrobisz, to ja to zrobię. Załatwiłem ich już trochę - dodał z dumą. Lubię zapach ich ciepłej krwi.
W pośpiechu się ubrałam i przerażona wybiegłam z domu. Gonił mnie jego szyderczy śmiech. Nie mogłam zrozumieć tego, co się stało. Czemu się tak zmienił. Czułam się oszukana, brudna, zbrukana. Wstydziłam się swojego zadurzenia. Bałam się tego, co zrobi. Gdy znalazłam się w domu, wręcz drżałam. Zadzwonił za godzinę.
- Pamiętaj, że decyzję zawsze podejmuje ja – wyrzucił. Koniec będzie, gdy ja to powiem. Jeśli się zbuntujesz, już zawsze będziesz sama. Nie pozwolę się do ciebie nikomu zbliżyć. Mam swoje sposoby.
- Daj mi spokój, bo pójdę na policję - zagroziłam.
- I co im powiesz? – wysyczał. Nic ci nie zrobiłem i nie zrobię. Tobie nie.
Rozłączyłam się i zablokowałam jego numer. Dzwonił kilkadziesiąt razy, ale przestał. Następnego dnia znalazłam przed domem martwego kota. Miał podcięte gardło, a w otwartych zielonych oczach zastygło przerażenie. Zmierzwione białe futerko było pokrwawione. Kociak był raczej młody i tylko Bóg raczy wiedzieć, co przed śmiercią przeszedł. Rozpłakałam się i uciekłam do domu. Wezwałam policję. Patrol przyjechał po godzinie. Szlochając, złożyłam zeznania. Policjanci były bardzo mili i pełni zrozumienia. Mieli pojechać do niego, ale uprzedzili mnie, że jeśli świadków zdarzenia nie było raczej nic nie można zrobić. Jak przebiegła rozmowa nie wiedziałam, ale Marek zniknął z mojego życia. Mnie martwy kot śnił się po nocach. Miał pyszczek jak mój Filuś. Zginął przeze mnie. Przez kilka miesięcy bałam się wyjść z domu. Bałam się też zasnąć.
Przyszła wiosna. Wszystko się zazieleniło, a koło mojego ganku zakwitły żonkile i szafirki. O Marku starałam się zapomnieć. To nie było jednak łatwe. Po tym, co mi zrobił, zamknęłam się w sobie i ciągle jeszcze oglądałam się za siebie. Wtedy poznałam Andrzeja. Poznałam go w bibliotece, ale widywałam już wcześniej, ponieważ mieszkał niedaleko. Szukał pozycji o starożytnym Egipcie, a mnie tego typu książki także interesowały. Nie był zabójczo przystojny, ale był za to bardzo miły, spokojny i inteligentny. Gdy po raz pierwszy przyszedł do mnie, Filuś wskoczył mu na kolana, a Kacper ułożył się obok. Uznałam to za dobry znak. Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy. Później nagle zaczął mnie unikać.
- Co się stało- spytałam.
- Nic. Tak będzie lepiej- spuścił głowę i odszedł w pośpiechu.
Później był Karol i Darek. Obie znajomości były obiecujące i obie się podejrzanie szybko skończyły. Zaczęło mi coś świtać, ale pewna nie byłam. Widmo samotności zajrzało mi w oczy. Gdy poznałam Janusza, już na drugiej randce opowiedziałam mu o Marku. Roześmiał się serdecznie.
- A wiem, wiem, bo wczoraj jakiś twardziel próbował mnie zastraszyć. Nie udało mu się. Naciął się. Ćwiczę karate od dziecka i łatwo mu broń z ręki wytrąciłem. Oberwał przy tym trochę, ale jak widzę należało mu się, za to co ci zrobił.
- O Boże naraziłam cię na niebezpieczeństwo - wykrzyknęłam wzburzona. On jest szalony i niebezpieczny.
- Nie martw się. Dam sobie z nim radę o ile jeszcze raz spróbuje, ale nie sadzę. Wychodzi z niego mięczak, gdy trafi na silniejszego. Wczoraj prawie płakał. Dla pewności jednak zadzwoniłem po patrol. Będzie miał sprawę za napaść z nożem. Przyznał się, co mnie nawet trochę zdziwiło.
Z Januszem spotykam się nadal i mamy nawet plany na przyszłość. Marek ma rozprawę za miesiąc. Liczę, że zostanie surowo osądzony. Mam nadzieję, że go już nigdy nie spotkam i po sprawie nie usłyszę o nim więcej. Chcę zapomnieć.
oceny: bezbłędne / znakomite