Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-06-08 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1070 |
W tamtych dniach zaprzyjaźniłem się z Miszą Edelmanisem. Wysoki, silny fizycznie, czarnooki, zawsze życzliwie uśmiechnięty, Misza przypominał mi Włochów z Genui. Dziwne, ale to właśnie w tym mieście najczęściej spotykałem podobnych dobrodusznych ludzi. Misza był mądry, bardzo utalentowany, ale co do dobroduszności, było mu do tego daleko. Niemców nienawidził wprost zapiekłą nienawiścią. Za wszystko. Za poniżenie i męki, jakie hitlerowcy zgotowali Żydom, za to, że został pozbawiony wolności właśnie teraz, kiedy na statku zaczął żyć jak człowiek i urzeczywistniać swoje marzenia, by zostać kiedyś kapitanem. Jego sytuacja w obozie dla internowanych była dużo gorsza, niż nasza. Jako Żyd, mimo tego, że miał sowiecki paszport, podlegał całkiem innym kryteriom traktowania.
Swobodnie porozumiewał się w kilku językach, pięknie śpiewał, grał na akordeonie i nigdy nie popadał w zniechęcenie. Niezachwianie wierzył w to, że - jak by nie potoczyły się dzisiaj wszystkie wydarzenia na frontach - Trzecia Rzesza w rezultacie wojnę z kretesem przegra.
Chętnie opowiadał mi o swoim życiu. Pochodził z biednej żydowskiej rodziny; jego ojciec był drobnym urzędnikiem, a matka zajmowała się jego młodszą siostrą i nim oraz domem. Mieszkali na Łotwie w Rydze. Po ukończeniu gimnazjum Misza chciał wstąpić do szkoły morskiej, ale go nie przyjęto, bo był Żydem. Kosztem z trudem zebranych na ten cel pieniędzy wyjechał więc do Włoch, gdzie za groszowe wynagrodzenie zaciągnął się na parowiec i tam pracował jako kuk w ciasnym kambuzie. Motał się tak bez większych perspektyw po tym świecie do czasu, kiedy Łotwa przeszła w ręce Sowietów. Kiedy tylko się o tym dowiedział, natychmiast wrócił do domu. Bez najmniejszego trudu dostał się na studia w szkole morskiej, uczył się świetnie i z najwyższymi ocenami ukończył pierwszy rok. Na praktykę wysłano go jako marynarza na jeden ze statków łotewskiej floty, gdy ni stąd, ni zowąd wybuchła wojna. Wszystko diabli wzięli - nowe całkiem życie, plany, marzenia...
- Wie pan, - mówił do mnie Edelmanis, - pan powinien to rozumieć. Przecież dopiero zacząłem dobre życie. W Łotwie Ulmanisa*) co najwyżej mogłem liczyć na robotę w żydowskim sklepiku jako jakiś jego podrzędny subiekt. Miałem inne aspiracje. Kiedy wróciłem do Rygi, raptem zobaczyłem, że tak naprawdę wszystko mogę osiągnąć, że to zależy nie od pieniędzy, nie od pozycji towarzyskiej czy narodowości, a jedynie od moich osobistych możliwości, moich pragnień. Życie stanęło przede mną otworem. Szedłem ulicami Rygi z wysoko podniesioną głową, czując się pełnoprawnym obywatelem świata. Jeśli Germania zwycięży Związek Radziecki, to nie mam po co żyć! Ale niedoczekanie ich, bandziorów! Będziemy z panem jeszcze świadkami ich klęski i jeszcze zobaczymy, jak pełzają na kolanach przed nami, błagając naszego zmiłowania. Czy dożyją tego mój ojciec i siostra... Nie wiem. Strasznie się o nich boję.
..........................................................
*) Karlis Ulmanis - premier i prezydent przedwojennej Łotwy, dyktator. Zmarł w 1942 r. w sowieckim łagrze