Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-06-11 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1178 |
Naszą celą zajmuje się Weifel - szczapowaty, wysoki, wyprostowany jak struna podoficer. Ma chudą twarz i maleńkie zimne błękitne, blisko siebie osadzone oczka. Na mundurze na jego piersi jest już kilka baretek. Na nogach ma niewysokie brązowe, zawsze na glanc wypucowane trzewiki. To człowiek w ruchach zdecydowany, szybki i energiczny - i przy tym, co tutaj w tych 4 akustycznych ścianach tak ważne, nie bardzo krzykliwy. Na pierwszy rzut oka po tych wszystkich hitlerowskich wrzaskliwych gębaczach, z którymi mieliśmy do czynienia wcześniej, naprawdę robi niezłe wrażenie. Już na powitanie powiedział nam, żeby we wszystkich sprawach zwracać się wyłącznie do niego. Cela nr 11 również należy do jego rewiru.
Zaprowadził nas na ostatnie piętro do magazynu, gdzie rządzi malutki krzywonogi rudzielec ze złymi jak ostre wiertła oczyma. Jeszcze nie zdążyliśmy wejść, a ten już zaczął drzeć na nas mordę. Weifel się roześmiał:
- Spokojniej, kochany panie Koller, jeszcze zdążycie z nimi się nagadać! Lepiej dajcie to, co należy.
Magazynier wciąż warczy pod nosem przekleństwa i zabiera się do wydawania aluminiowych misek, łyżek, mydła zrobionego z piasku i gliny, wiader i szmat. Wszystko to rzuca nam, jakbyśmy byli psami, i nie przestaje przeklinać. Weifel stoi z boku i uśmiecha się swoimi wąskimi wargami. Oprócz misek i łyżek każdy z nas otrzymuje także błękitny spory worek w kratkę, który musimy wypełnić wiórami. I to już wszystko. Wracamy do naszej celi.
Nie zdążamy ułożyć tych swoich materaców na pryczy i choć trochę odsapnąć, gdy rozlega się komenda:
- W dwuszeregu na placu przed blokiem zbiórka!
Nasi podoficerowie wypędzają wszystkich na dziedziniec. Zaczyna zapadać jesienny zmierzch. Na dworze zrobiło się jeszcze zimniej. Stoimy w swoich szeregach cali zdrętwiali, przestępując z nogi na nogę i tupiąc dla rozgrzewki. Po jakimś czasie wreszcie pojawia się ten już nam znajomy dziadulo-pułkownik. Tym razem jest w długim esesowskim, przepasanym rzemieniami płaszczu, na głowie ma jakąś dziwaczną wysoką czapę z daszkiem. Weifel staje przed nim na baczność, stuka swoimi podkutymi obcasami i składa mu raport o stanie liczebnym więźniów. Zwraca się do pułkownika per *herr komendant*. A więc to ten staruszek od dziś jest naszym nowym Bogiem i Ojcem...
Pułkownik występuje przed grupę swoich oficerów i zaczyna swoje przepisowe orędzie. Mówi długo i kwieciście o zasadach zachowania w oflagu IŁAG - 13, o paragrafach związanych z karami, o wielkoduszności Trzeciej Rzeszy, o tym, że jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami, gdyż trafiliśmy do jedynego w całej Germani obozu dla internowanych, o tym, że jesteśmy zawszawionymi *ruskimi*, i on nie pozwoli, żebyśmy w jego więzieniu rozmnożyli swoje wszy... Mówiąc to, naturalnie, cały czas drze swój stary pysk i wymachuje rękoma, wypisz-wymaluj jak ten ich furiat idol z charakterystycznym wąsikiem.