Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-06-11 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1140 |
- Stop! Czekać! - woła dziadek-dowódca naszej eskorty i znika.
Przyglądamy się uważnie zamkowi.
- Toż to więzienie, najprawdziwsze więzienie! - zamyka temat marynarz Szaliakin. - Czeka nas niebo wielkości zakratowanego okna...
Wysokie 20-metrowe grube ściany, dookoła murów głęboka fosa, we wszystkich kątach tego potężnego wieloboku wieże strażnicze. Do ogromnych zamkowych okutych w żelazo wrót prowadzi przerzucony nad wodą ongiś zwodzony dzisiaj przebudowany na stałe most.
Brama się otwiera. Wychodzi z niej jakiś nowy nieznany nam oficer, suchy jak kostur staruszek w randze pułkownika. Patrzy na nas, z pogardą marszczy sine usta i skrzypiącym głosem wydaje rozkaz:
- Vorwarts! Naprzód!
Przechodzimy całą naszą kolumną na dziedziniec. Za nami wjeżdża wóz z konikiem i nasze bagaże, po czym ze straszliwym zgrzytem i łoskotem ciężkie wrota zamykają się. Czy kiedykolwiek jeszcze stąd wyjdziemy?!
Przed nami wielki trzypiętrowy typowo więzienny gmach, otoczony kilkoma rzędami drutów kolczastych. Wszystkie okna zakratowane. W miasteczku było ciepło i słonecznie, tutaj sypie uparty kapuśniaczek i wieje przenikliwy zimny wiatr. To efekt sporej wysokości tego miejsca nad poziomem morza.
Na więziennym podwórcu, tuż przy drutach drewniany barak komendantury, gdzie już zgromadzili się oficerowie tego garnizonu. Na rozkaz *baczność!* zamierają dwaj podoficerowie. Dziadek-pułkownik wydaje im jakieś polecenia, a ci dwaj rzucają się w naszą stronę i zaczynają skrupulatnie i metodycznie przeszukiwać wszystko, co ze sobą mamy. Zabierają nam nasze osobiste rzeczy: noże, brzytwy do golenia, dokumenty - wszystko to, czego nie wolno posiadać w więzieniu, w tym - oczywiście - radioodbiornik Artaszy. Wszystko to robią szybko, zręcznie i fachowo. Pada krótki rozkaz, i prowadzą nas za druty do tego 3-piętrowego gmachu.
To już prawdziwy kamienny świat! Z pewnością dawniej rycerze wjeżdżali tędy po prostu na swych rumakach po tej krętej, krytej brukiem, bez schodów, szerokiej średniowiecznej pochylni. W ten sposób docieramy na 2. piętro. Długie korytarze z drewnianą podłogą, skąd dalej wszystkie drzwi prowadzą do naszych więziennych sal. Każda mieści od 30-40 ludzi. Trzypoziomowe żelazne prycze, na środku żeliwna koza, a wokół niej drewniane stoliki i składane krzesełka. Wszędzie wilgoć, zimno i - nawet kiedy świeci słońce - zawsze ciemno i ponuro. Na ścianach i na sufitach szerokie plamy wilgoci, zacieki i grzyb. Na oknach papierowe zasłony. Niebieskie lampki zaciemnienia sprawiają, że wszyscy wyglądamy jak truposze. Rozprowadzają nas po celach. Ja trafiam do tej z numerem 11.