Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-07-11 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1184 |
Jako pierwszy do piwnicy wlazł Jura Szańko. Jeden z szambo-nurków na rogu dyskretnie śledził wartownika, trójka oficerów w sraczu na piętrze już tam w okienku czatowała, a pozostali *gracze* tej sceny z zapałem, chociaż powoli opróżniali beczkę. Jest znojny letni dzień; nasz obserwator zastygł w słońcu na rogu. Cisza. Spokój. Straszliwy fetor tamuje wszystkim oddech. Ciągną się w nieskończoność denerwujące minuty. Z piwnicy nie dochodzi żaden dźwięk. Raptem kolega na czatach nakłada czapkę. To znak...
- Jurka, siedź cicho... Fryc idzie!
Ale chwała Bogu to tylko fałszywy alarm. Wszystko w porządku. Wreszcie w okienku piwnicy pokazuje się worek z kartoflami i słychać szept Szańko:
- Szybko bierzcie. Zaraz przyniosę następny...
- Cholera, wyłaź już! Jak na początek wystarczy już tego dobrego!
Jurka jednak z powrotem znika gdzieś w czeluściach piwnicy.
Tymczasem z okna ubikacji na piętrze już zwisa linka. Dwaj szambowi szybko przywiązują do niej worek ziemniaków, a ci na górze już wiedzą, co z nim dalej robić, bo po chwili także on szybko znika wraz z linką za kratami ich kibla. Zuchy, znają swoje rzemiosło perfect! Po jakimś czasie następna kiełbasa z kartoflami w podobny sposób tam do nich trafia. Nadal nic się nie dzieje. Zadowolony Szańko wyłazi z piwnicy.
- To co? Jedziemy!
Pusta cysterna powoli zawraca, wermachtowiec niechętnie wstaje z trawy, gdzie wygrzewał się na słońcu, otrzepuje mundur i leniwie brnie daleko w tyle za całym tym śmierdzacym *Zatkajnosem*.
Od tej pory operacja ta jest często organizowana, i jeńcy wojenni dostają dużo więcej ziemniaków niż kiedykolwiek przedtem.
Któregoś dnia nasz kucharz Misza Mudrow zdekonspirował petlurowcę Rozołowicza jako donosiciela w obozowej komendanturze. Facet coś za bardzo interesował się tym, w jaki sposób nawiązaliśmy łączność z oficerami, i kiedyś nawet wprost go o to w kuchni zapytał, mówiąc, że też chciałby jakoś się do tej pomocy włączyć. Mudrow rozejrzał się i wyszeptał:
- Niech pan przysięgnie, że nikomu o tym nie powie.
Rozołowicz dał słowo honoru i dla większego efektu nawet 3 razy się przeżegnał.
- Dobrze. Wierzę panu. Przed końcem naszego spaceru jeden z naszych marynarzy niezauważenie włazi na drzewo na placu, kryje się tam w gęstym listowiu i czeka, aż wyjdą nasi generałowie. Nas przecież nikt nie przelicza. Jeden z zaufanych oficerów staje pod drzewem, słucha tego, co mu z gałęzi mówi łącznik, i później wszystko przekazuje swoim dowódcom. Na kolejnym naszym spacerze łącznik złazi i przyłącza się do marynarzy. Proszę pamiętać: ani słowa nikomu!