Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-02-15 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 614 |
No my ufoki to mamy szczęście. Trafił się nam gawędziarz z Sandomierza. Umiał tylko tyle ile mu się zmieściło na krawacie. Kiedy Edek, jedyn z nas, mu pokazał swą twarz i zrozumiał oferma że to nie je maska. Ale tyle o nim, o tym niby prezydencie. Zrozumiał, usiadł, oklapł, to co mu się wylało z ust, kapało spod krawata na podłogę. My żeśmy się chcieli ino przywitać, Edek podał mu swoją rękę. Ale ręka ta nie jest ręką, co wy te nazywacie. Ale nie będę kompromitował naszego ukłądu słonecznego. To jest nasza sprawa jak my tam wyglądamy, to znaczy też tutaj, jakżeśmy już przyjechali, i nie mamy ochoty się pokazywać publicznie, bowiem wiemy, wy - ludzie, jak mało kto potraficie i uwielbiacie obrabiać dupę. Nasza dupa jest już dobrze uformowana, i mamy ją po swojemu. Co wy tam z resztą możecie zrozumieć? Kosmiczne papletugi. Tyle że jest robota do wykonania, a zlecił ją nam nasz misjonarz. Uczcie się od nich tylko tego, co sami nie mogą zrozumieć. Ale co to jest? Tego nikt nie wie. W tym wieku nikt jeszcze do tego nie doszedł. Ale, powiadam wam - powiada, że to jest coś, czego nie ma u nas i nie ma u innych. Te ludzie są całkiem głupie i nie wiedzą co mają.
- Może to je jaka owieczka, co się pasie na łące - zagaił Edek. Rozmarzony, bo niuchał już trawy i bardzo mu ona posmakowała.
- Nie, to nie je to - odparowałem. Albowiem wiadomo mi z dokumentacji, że w mieście mamy tego onego szukać, i to w tym mieście gdzie urzęduje ten gamoń.
- Nie ma rady - powiedziałem. Musimy uzyskać zgodę na otwarcie kafeterii. Ludzie się w onym zbierają i tam zawierają najwięcej znajomości.
Lilot pokiwał głową i podszedł do prezydenta - dajcie nam ojcze dokumentację potwierdzającą, że możemy prowadzić kawiarnię. No i lokalizację - pochylił się i chuchnął. A że Lilot chuch ma potężny, toteż swożnie od razu się otwarły i prezydent zaczął kumać.
- Dam lokalizację. Dobrą lokalizację. Tylko mnie wypuśćcie, bo na mnie dziatki czekają a srogą robotę mam.
Podszedłem do okna - Ja bym chciał w samym centrum, ale z wiadomych względów weźmiemy coś na uboczu. W jakiejś wariackiej dzielnicy, co by się nam rakiet nie czepiały jakieś tam...
- Dobra dam - Wybełkotał prezydent i sięgnął do barku po butelkę. Wyjął też kieliszki, w sumie osiem i zasiedliśmy do konkretniejszych negocjacji.