Autor | |
Gatunek | proza poetycka |
Forma | proza |
Data dodania | 2023-05-07 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 308 |
Jej obecność - coś tak ulotnego i związanego z czystym cierpieniem fizycznym, pojawia się w chwili głębokiego wdechu. Zamieram na chwilę, skupiając całą swoją pierwotną chęć przetrwania, bo tylko dzięki niej mój oddech wypełni mi płuca.
Po kilku tygodniach mam dosyć bólu – ale nie mogę przestać oddychać, więc przyzwyczajam się do niego a ona rośnie w siłę, nabiera kształtów, które mimo mojego wysiłku, ciągle są zbyt ulotne bym mogła dobrze się jej przyjrzeć. Dostrzegam jedynie zarys, rozmyte kontury falujące w rytm mojego oddechu. Jest jak gorące powietrze unoszące się nad ziemią i wprawiające rzeczywistość w drganie.
Czasami rozpoznam gest – kosmyk włosów zawijanych na palcu albo lekkie przekrzywienie głowy. Nic więcej. To wszystko na co pozwalają mi moje zmysły. Mimo tego ona we mnie pęcznieje, zakorzenia się w każdej komórce. Powoli przejmuje moje wewnętrzne funkcje życiowe, zawłaszcza sny czyniąc z podświadomości swoją wierną służebnicę.
Pozwalam więc jej by mnie zabrała, każda walka musi się kiedyś skończyć. Z rezygnacją oddaje jej resztki moich marzeń i tylko ufność, że tak powinno być, dodaje mi odwagi – choć użycie zaimka osobowego nie ma już najmniejszego sensu – coś co kiedyś było tożsamością rozpuściło się w tajemnicy niczym kropla atramentu w szklance wody. Moje ja jest niebieskie, moje ja jest niebiesko-przezroczyste.
Budząc się z letargu dostrzegam pod stopami popękaną ziemię. Jej brunatno – rdzawy kolor i krzyczące niemo szczeliny, wprowadzają mnie na szczyty niewzruszonych klifów. Namiętny Ocean co rusz pragnie wedrzeć się w ich dostojność, ale one od tysięcy lat odpierają jego zaloty. Jego determinacja powoduje, że z czasem staje się bardziej nieprzewidywalny, agresywny – w końcu i on uległ pokusie posiadania czegoś na własność, która z czasem zamienia się w obłęd. Ale one nic sobie z tego nie robią – z szaleństwa Oceanu i Zmarszczek ziemi –są niewzruszone i może trochę złośliwe, pozwalając by wyrastały na nich bujne trawy i jaskrawe kwiaty.
Z wysokości kosmosu wygląda to zupełnie jak absurdalny taniec oblubieńca z oblubienicą – albo może jak pierwsze próby uprawiania miłości przez wystraszonych nastolatków o zaczerwienionych twarzach i włosach rozczochranych przez rozbawiony ich naiwnością wiatr.
Nie każdemu dane jest jednak postrzeganie świata z perspektywy kosmicznej. Częściej jako ludzie patrzymy na świat oczami mrówki i nawet nie to – bo bylibyśmy bliżej prawdy, więc może bardziej jak przydrożne kamienie, z utęsknieniem czekające na pielgrzyma, potykającego się i wprawiającego je w ruch, dając im w ten sposób szansę na zobaczenie innego kawałka świata.
A może zupełnie tak jak ja – każdy w życiu doświadcza scalenia się z kimś innym, obcym, który na moment przejmuje życie by zaprowadzić nas tam, gdzie powinniśmy być, ale nigdy sami byśmy się na to nie odważyli.
Więc kiedy już pogodziłam się z utratą ja i pozwoliłam jej zmaterializować się we mnie, zabrała mnie na Szlak Rybaków.
- Miejsce to jest określone przez potrzebę przetrwania, jest ruchem, ciągle na nowo tworzącą się drogą – wyszeptała te słowa ze śmiesznym akcentem, szeleszcząc spółgłoskami - Trwa i mija wraz z każdym kto wędruje tym szlakiem – tak jakby było i nie istniało jednocześnie.
Dotarliśmy do momentu, w którym zapytacie – kim ona jest? Nie jest mną ani nawet Tobą – nie jest nawet sobą. Składa się z atomów- to na pewno, o poranku ma kształt pulchnej kobiety, koło południa przybiera formę młodego chłopaka, który nie widział jeszcze nic w życiu, ale jego ambicja podpowiada mu, że życie łatwo można zagarnąć i ulepić z niego złotego byka. Popołudniu jest już styranym ojcem rodziny walczącym ze światem o kawałek chleba by na koniec stać się kobietą – bez kształtu, bez pragnień i tylko rozgwieżdżone niebo nad nią zdaje się do niej uśmiechać, czyniąc z niej bohaterkę tego opowiadania.
Skoro miejsce, w którym się znajdujemy – bo wiecie już na pewno, że przez jakieś zawirowanie we wszechświecie, może przez wybuchy na słońcu, do końca tej opowieści ona jest mną a ja nią, oraz ,co zupełnie naturalne- jesteśmy my a nie ja - nie jest konkretnym punktem na mapie, tylko rozciągającą się przestrzenią stwarzaną przez kroki – raz pewne i szybkie a potem znowu ociężałe i powolne – tak i podobnie czas w swoim upływającym rytmie krąży w przestworzach bez określonej, zakotwiczającej go daty.
Dość powiedzieć, że właśnie wtedy do naszej wioski dotarły wiadomości o istnieniu innego świata, gdzieś daleko poza horyzontem. Informacje były szczątkowe, wędrowały długo po oceanie, potem wypełzły na ląd, raniąc się o ostre kanty skał. Dlatego, kiedy już dotarły do wioski przypominały bardziej starą, postrzępioną koszulę, która tylko dzięki wyobraźni była tym czym kiedyś z pewnością była.
I tylko dzięki naszej wyobraźni, potrafiłyśmy z tych rachitycznych kawałków zdań i obrazów, stworzyć wizję świata, który każdej nocy coraz bardziej pulsował w skroni, przybierając w końcu barwę czerwieni- ponieważ zupełnie nieoczekiwanie, zatopił się w naszej krwi.
Nie była to już opowieść mężczyzn z wioski, powracających ze swoich wypraw, obładowanych historyjkami, które miały nakarmić ich dzieci, bo kieszenie wciąż pozostawały puste, mimo długiej i wyczerpującej wędrówki. Historyjki te nie budziły już w nas zachwytu, a i dzieci wydawały się coraz bardziej głodne. Czasami – dla oddania sprawiedliwości opowiadającym – jakiś śpiew syren, czy świecące ślepia potwora wyglądające z na wpół zalanej jaskini, różowiły nam policzki i sprawiały, że nocne marzenia o innym świecie blakły na moment a szmer osuwających się kamieni, toczących się ku krawędzi by na koniec spaść w otchłań za rogiem wioski, na moment był równie pociągający jak obcy świat.
Nasze nocne wizje świata różniły się od ich opowieści, zupełnie jak krople oceanu różnią się od siebie.
Bo choć od dawna kiełkowała w nas chęć wyjścia poza wioskę, dotknięcia nieznanego, doświadczenia przygód, grozy i radości pokonywania przeszkód, rzucanych przez naturę, musiała ona być chowana głęboko pod siennik. Szlak jest miejscem dla mężczyzn. Tylko oni są w stanie znieść trud, przetrwać z dala od domu – choć trwanie w oddaleniu od własnej wioski powoduje, że w każdej następnej zakłada się kolejną rodzinę – nikt przecież nie może wymagać od mężczyzny, by zdusił w sobie tęsknotę za ciepłem kobiecego ciała. Gdyby było to możliwe, Bóg nie stworzyłby kobiet.
Skoro więc Szlak Rybaków, zamyka się na kobiety, a nawet jeśli jakaś z rozpaczy i tęsknoty za swoim mężem czy synem, odważy się zbezcześcić jego świętość swoją kobiecością- i tak przez niego będzie odrzucona stając się martwym ciałem wyrzuconym na brzeg i poowijanym w dziurawe sieci niczym truchło młodych delfinów, brawurowo wystawiających się na pożądliwość ludzkiego apetytu – i właśnie dlatego, nie zostało nam nic innego, jak poszerzyć horyzont marzeń i wędrować daleko poza nie.
Niestety, aby dotrzeć na drugą stronę świata, trzeba przejść ścieżki wydeptane przez rybaków, potem skręcić w lewo i dotrzeć do skały z gębą starego człowieka. Tam czeka statek, który zabiera śmiałków na rozszalałe wody – ci którzy przetrwają po długich latach, kiedy w końcu ich skóra na twarzach i dłoniach zrogowacieje od wiatru, soli i słońca – dotkną stopami innego świata, dziwiąc się ogromnie, że ląd, po którym stąpają również się kołysze.
Bogate w te informacje, pewnej nocy ubieramy stare portki brata, wiążemy włosy i obwijamy szmatami piersi. Wyciągamy spod siennika marzenia i upychamy je starannie w torbie obok chleba, sera i kołpaka z wodą. Jesteśmy naiwne myśląc, że niczego więcej do życia nam nie potrzeba. Ekscytacja ogarnęła wszystkie zmysły i myśli. Nawet noc nam sprzyja swoim delikatnym westchnieniem usypiając tych, którzy mogliby nas zatrzymać.
Jesteśmy piękną kobietą. Z każdym krokiem nasza piękność dojrzewa, tak jakby to, że musi być ukrywana dodawało jej kolorytu. Czasami, kiedy jesteśmy pewne, że nikt nie widzi, rozpuszczamy włosy, uwalniamy piersi, pozwalając by wiatr pieścił nas w zapamiętaniu. Czujemy jego delikatny dotyk zmieniający się pod wpływem oporu ciała w szalejący z pożądania, dziki, zwalający z nóg. I ten upadek mieszając nam zmysły oddaje nas ziemi, a ona przyjmuje nasz uścisk z wyrozumiałością surowej matki.
Idziemy więc dalej, starając się wyostrzyć zmysły na tyle, by w porę przyjąć postawę obronną. Instynktownie czujemy, że opowieści o odrzucaniu kobiet – w przeciwieństwie do innych historii, tych o męskości skupionej w pewnym ruchu silnych mięśni – jest prawdą mnożoną ślepą wiarą przez zabobonnych staruszków -tylko w ten sposób mogą oni choć na chwilę stać się częścią tych opowieści, życia które bezpowrotnie minęło.
Czujemy, że nasz lęk nabrzmiewa. Nasza skrywana przed światem wędrówka pewnego poranka przybiera formę ucieczki. Nie jesteśmy już wolne, skradamy się między skałami, śpimy w jaskiniach. Chowamy się przed wzrokiem bocianów, które przecież nie zwracają na nas uwagi – mają ważniejsze sprawy do roboty. Triumfalne zdobywanie Nowego Świata staje się powolnym marszem, a w końcu nudnym spacerkiem. Nie widzimy już lazurowych barw wody, jaskrawego słońca – widzimy tylko nasz własnych cień, który raz jest przed nami a raz za nami o ile mamy odwagę odwrócić głowę.
Kiedy jesteśmy już na tyle zmęczone, że w głowie pojawia się szyderstwo, podejmujemy decyzję – choć przecież ona była już podjęta w chwili zakładania spodni – będziemy mężczyzną. Tym razem wymagane jest absolutne wyzbycie się kobiecości – nie tylko poprzez odrzucenie stroju, ale przede wszystkim poprzez zaprzeczenie uczuciom. I wraz z tym postanowieniem, złowrogi Szlak się rozjaśnia. Nieprzyjazne skały wygładzają swoje oblicze pod gołymi stopami, ciernie odpadają z zakrwawionego czoła, dzikość Oceanu i brzemienność Ziemi, podmuchy wiatru i ogłuszające wrzaski ptactwa – wszystko to wraz z tajemniczymi siłami diabła i Boga zamienia się, uspokaja, stając się tym czym my to uczynimy.
Teraz już z podniesioną głową, ale w obcym ciele, na przekór światu i sobie wchłaniamy życie. I choć tylko w połowie, tylko w marnej części, czujemy jednak, że dotykamy w końcu tego co od zawsze zawodziło w nas, nie pozwalając z pełnym zaangażowaniem w dzieciństwie bawić się w dom.
Z każdym krokiem rozpoznajemy te dźwięki – to one nam śpiewały we śnie opisując wolność – której nie potrafiłyśmy nazwać, bo ani matka ani matka naszej matki nie miały nigdy odwagi opowiadać o niej wprost.
W trzecim miesiącu wędrówki – stęsknione bliskości drugiego człowieka, trafiamy do wioski. Opustoszała, cicha i przywiędła z pożałowania godną gościnnością przygarnęła nasze zmęczone trudem wędrówki ciało. Nie rozpoznaje w nas kobiety, więc tym bardziej stroi się i przybiera zachęcające pozy. Ta wioska to kobieta, jedna z wielu, które spotykamy na naszym Szlaku.
Przez moment zatrzymujemy się w jej pragnieniach, ale z czasem, z każdym kolejnym posiłkiem, z każdą wypitą szklanką wina – jej pragnienie staje się naszym. Kochamy się więc nie dostrzegając w tym jałowości tego aktu. Nasza tajemnica odkrywana dotyk po dotyku, pieszczota po pieszczocie, przestaje ciążyć i nabrzmiewa lekkością. Dokonało się, choć przecież nic się nie zmieniło, zmieniając dokładnie wszystko to co zmienić można.
I nagle w ostatnim spazmie orgazmu dostrzegamy skałę w kształcie gęby starca.
Nasze załzawione oczy szukają kształtu żagli, burty, kotwicy. Wyciągamy stęsknione ramiona wypuszczając z nich ziemską miłość, zamieniając ją naiwnie na kaprysy Oceanu.
Nikt o nas nie wspomni na kartach historii. Nie znajdziecie nas w opisie śmiałych czynów, dokonywanych przez równie śmiałych mężczyzn. Nie będzie nas w waszych legendach o dzielnych rybakach, którzy przez wieki wędrowali za potrzebą serca i z przymusu przekazywania życia – czyniąc to w każdej wiosce, do której docierali.
Ale my jesteśmy – w szalonym tańcu wiatru, w szczelinach popękanej ziemi, w majestacie klifu wciąż obojętnego na zaloty Oceanu.
Jesteśmy kobietą, która w przebraniu mężczyzny, kiedyś dawno temu, postanowiła, że dotrze do Nowego Świata. Czy tam dotarła – nie wiem, moje spotkanie z nią zakończyło się przed jej wejściem na pokład w małej tawernie, gdzie kompletnie już upite rozprawiałyśmy o leczniczych właściwościach rosnącego na klifach cistusa – który w moim języku nosił nazwę czystka a w jej – według tłumacza google - expurgos.