Przejdź do komentarzyPan M, i Barbara B,
Tekst 9 z 51 ze zbioru: poważne historie
Autor
Gatunekpublicystyka i reportaż
Formaartykuł / esej
Data dodania2015-07-23
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2737

PAN M. I BARBARA B.

Od czasu przeczytania wywiadu – rzeki z Cezarym Gmyzem żadna z książek o otaczającej nas rzeczywistości tak mną nie potargała. Taki zresztą był zamysł towarzyszący powstaniu „Ćpałem, chlałem i przetrwałem. Rozmawia Barbara Burdzy”.  Mięsem tej książki są relacje o życiu opartym o ćpanie, chlanie, muzykowanie. No, po prostu trudne miał życie Maciej Maleńczuk, ale i ciekawe.  Dzięki temu wiele się nauczył – jednocześnie chyba takich doświadczeń brakuje pani Barbarze, bo w tym tańcu to wyraźnie on prowadzi.

Trzydzieści lat temu ta książka byłaby dla mnie inspiracją ( jak chociażby „Gady” Sokołowskiego czy „My, dzieci z dworca ZOO”), bo jako szczyl widziałbym tylko te rozkosze tego doświadczania, beztrosko pomijając mroki i bóle. Dziś widzę bezsensowną bolesność wielu tych doświadczeń. Szkoda czasu, energii, pieniędzy i zniszczonych relacji międzyludzkich. Ale szczegóły doświadczeń z różnymi narkotykami uważnym czytelnikom dadzą wiele do myślenia – tym, którzy jeszcze nie próbowali, może uruchomią czerwoną lampeczkę, kiedy trafi im się okazja. Ale – i to wielka jest zaleta tej relacji – Maleńczuk mówi wprost, jak te wszystkie złe i pozytywne doświadczenia go ubogaciły.  I że ćpanie i chlanie to nie tylko rozkosz, ale i ból. Poszerzające jednak myślenie, i w światłość, i w mrok.

Tego mroku jest tu wiele, nawet jeśli w nawias weźmie się te wszystkie opisy kaców, zejść. Jest opis peerelowskiego więzienia – choć niepokojąco słodki w porównaniu chociażby z tym, czego doświadczył Nasierowski . No i sam Maleńczuk pokazuje się jako postać pełnowymiarowa. Produkuje narkotyki, sprzedaje je, zleca kradzież gitary, kradnie lekarstwa lekarzowi, notorycznie i z zapałem bierze udział w bójkach. A zarazem brak mu jakiejś refleksji jak te działania odbierają,  wpływają na jego kobiety, żonę, dzieci. No tak, on oprócz tego jeszcze tworzy. A w tym mroku majaczą także inni znani i czasem naćpani, dziennikarze i muzycy, nierzadko wymienieni z nazwiska.

Jest tu jednak wiele interesujących refleksji pana Macieja. Jak chociażby ta o dopuszczalnym poziomie alkoholu dla kierowców. Coś jest na rzeczy w tym, że po piwie na kaca prowadzi się jednak pewniej i spokojniej niż na samym kacu, więc ten dopuszczalny poziom jest może jednak zbyt niski. I ta myśl powtarzana wielokrotnie, że heroina jest lepsza od amfetaminy, bo jemu lepiej smakowała hera, nazywana tu hermanem. ( To przyczynek do rozmyślań o narcyzmie piosenkarza – on jest centrum świata dla siebie, i ma być tym słońcem oświetlającym okolicę także dla innych. No cóż.) Godne uwagi jest również jego stwierdzenie, dlaczego nie spalił się w tym ogniu, jak inni, jak wielu mu rówieśnych. To zgoda na dopuszczenie do kaca i przetrwanie go, by powrócić do trzeźwości.  Tu się z nim zgadzam w zupełności, choć ja znam tylko stany poalkoholowe, on zaś ma znacznie szersze spektrum doznań. Jest jeszcze opis porażki kościoła rzymskokatolickiego w próbie absorbowania trudnej młodzieży, w tym przypadku hippisów. Organizowane przez ks.  Szpaka zloty pod Częstochową… Spotkałem tą postać i to było dla mnie traumatyczne doznanie – wydawało mu się, że jest otwarty na innych, ale on tylko chciał zasysać takich jak ja, zagarniać pod siebie.

Pan Maleńczuk otwarcie przyznaje się do korzeni hippisowskich, więc może ja wyrastając z punk/metal filtruję tą jego narrację, oceniam raczej negatywnie. Tak, jest taki pogląd, że punki to dzieci hippisów – jeśli to prawda, to raczej nieślubne, a na pewno wyrodne. ( Film „Wielki rock’n’rollowy szwindel” – „Zasada numer jeden: nie wierz nigdy hippisowi”).  Pan Maleńczuk przez prawie całą książkę rozwodzi się o swoich doświadczenia alkoholowo narkotycznych – ja mam wrażenie jakby poprzez to chciał zaimponować pani Barbarze – by pod koniec przykroić , podsumować to: to jednak nie było tak gęste jak opowiadałem. Nie tak często, nie tak wiele. Tokuje, puszcza oko mając nadzieję na coś poza tekstem – pani Barbara na zdjęciu to atrakcyjna, drapieżna brunetka.

Pani Barbara, skoro o niej mowa, daje się przez większość książki prowadzić panu Maciejowi, a on mówi wiele i wiele za wiele. Mam wrażenie, że ona jest jedynie po to, by obsługiwać dyktafon, on zaś decyduje, w którą stronę idziemy.  Ona nie kontroluje, czy idziemy gdzieś konkretnie, czy też błądzimy opłotkami. A już jej kwestia ze strony 159 jest … poza oceną. Tego zdania być nie powinno. Może to nie jest dziennikarstwo uczestniczące skarykaturowane w filmie „Człowiek pogryzł psa”, ale jest pani Barbarze do niego niebezpiecznie blisko. Na skrzydełku jest reklamowana jako: „Zaplecze intelektualne Saskiej Kępy”.  Wyrazy współczucia dla Saskiej Kępy.

PAN M. I BARBARA B.

Od czasu przeczytania wywiadu – rzeki z Cezarym Gmyzem żadna z książek o otaczającej nas rzeczywistości tak mną nie potargała. Taki zresztą był zamysł towarzyszący powstaniu „Ćpałem, chlałem i przetrwałem. Rozmawia Barbara Burdzy”.  Mięsem tej książki są relacje o życiu opartym o ćpanie, chlanie, muzykowanie. No, po prostu trudne miał życie Maciej Maleńczuk, ale i ciekawe.  Dzięki temu wiele się nauczył – jednocześnie chyba takich doświadczeń brakuje pani Barbarze, bo w tym tańcu to wyraźnie on prowadzi.

Trzydzieści lat temu ta książka byłaby dla mnie inspiracją ( jak chociażby „Gady” Sokołowskiego czy „My, dzieci z dworca ZOO”), bo jako szczyl widziałbym tylko te rozkosze tego doświadczania, beztrosko pomijając mroki i bóle. Dziś widzę bezsensowną bolesność wielu tych doświadczeń. Szkoda czasu, energii, pieniędzy i zniszczonych relacji międzyludzkich. Ale szczegóły doświadczeń z różnymi narkotykami uważnym czytelnikom dadzą wiele do myślenia – tym, którzy jeszcze nie próbowali, może uruchomią czerwoną lampeczkę, kiedy trafi im się okazja. Ale – i to wielka jest zaleta tej relacji – Maleńczuk mówi wprost, jak te wszystkie złe i pozytywne doświadczenia go ubogaciły.  I że ćpanie i chlanie to nie tylko rozkosz, ale i ból. Poszerzające jednak myślenie, i w światłość, i w mrok.

Tego mroku jest tu wiele, nawet jeśli w nawias weźmie się te wszystkie opisy kaców, zejść. Jest opis peerelowskiego więzienia – choć niepokojąco słodki w porównaniu chociażby z tym, czego doświadczył Nasierowski . No i sam Maleńczuk pokazuje się jako postać pełnowymiarowa. Produkuje narkotyki, sprzedaje je, zleca kradzież gitary, kradnie lekarstwa lekarzowi, notorycznie i z zapałem bierze udział w bójkach. A zarazem brak mu jakiejś refleksji jak te działania odbierają,  wpływają na jego kobiety, żonę, dzieci. No tak, on oprócz tego jeszcze tworzy. A w tym mroku majaczą także inni znani i czasem naćpani, dziennikarze i muzycy, nierzadko wymienieni z nazwiska.

Jest tu jednak wiele interesujących refleksji pana Macieja. Jak chociażby ta o dopuszczalnym poziomie alkoholu dla kierowców. Coś jest na rzeczy w tym, że po piwie na kaca prowadzi się jednak pewniej i spokojniej niż na samym kacu, więc ten dopuszczalny poziom jest może jednak zbyt niski. I ta myśl powtarzana wielokrotnie, że heroina jest lepsza od amfetaminy, bo jemu lepiej smakowała hera, nazywana tu hermanem. ( To przyczynek do rozmyślań o narcyzmie piosenkarza – on jest centrum świata dla siebie, i ma być tym słońcem oświetlającym okolicę także dla innych. No cóż.) Godne uwagi jest również jego stwierdzenie, dlaczego nie spalił się w tym ogniu, jak inni, jak wielu mu rówieśnych. To zgoda na dopuszczenie do kaca i przetrwanie go, by powrócić do trzeźwości.  Tu się z nim zgadzam w zupełności, choć ja znam tylko stany poalkoholowe, on zaś ma znacznie szersze spektrum doznań. Jest jeszcze opis porażki kościoła rzymskokatolickiego w próbie absorbowania trudnej młodzieży, w tym przypadku hippisów. Organizowane przez ks.  Szpaka zloty pod Częstochową… Spotkałem tą postać i to było dla mnie traumatyczne doznanie – wydawało mu się, że jest otwarty na innych, ale on tylko chciał zasysać takich jak ja, zagarniać pod siebie.

Pan Maleńczuk otwarcie przyznaje się do korzeni hippisowskich, więc może ja wyrastając z punk/metal filtruję tą jego narrację, oceniam raczej negatywnie. Tak, jest taki pogląd, że punki to dzieci hippisów – jeśli to prawda, to raczej nieślubne, a na pewno wyrodne. ( Film „Wielki rock’n’rollowy szwindel” – „Zasada numer jeden: nie wierz nigdy hippisowi”).  Pan Maleńczuk przez prawie całą książkę rozwodzi się o swoich doświadczenia alkoholowo narkotycznych – ja mam wrażenie jakby poprzez to chciał zaimponować pani Barbarze – by pod koniec przykroić , podsumować to: to jednak nie było tak gęste jak opowiadałem. Nie tak często, nie tak wiele. Tokuje, puszcza oko mając nadzieję na coś poza tekstem – pani Barbara na zdjęciu to atrakcyjna, drapieżna brunetka.

Pani Barbara, skoro o niej mowa, daje się przez większość książki prowadzić panu Maciejowi, a on mówi wiele i wiele za wiele. Mam wrażenie, że ona jest jedynie po to, by obsługiwać dyktafon, on zaś decyduje, w którą stronę idziemy.  Ona nie kontroluje, czy idziemy gdzieś konkretnie, czy też błądzimy opłotkami. A już jej kwestia ze strony 159 jest … poza oceną. Tego zdania być nie powinno. Może to nie jest dziennikarstwo uczestniczące skarykaturowane w filmie „Człowiek pogryzł psa”, ale jest pani Barbarze do niego niebezpiecznie blisko. Na skrzydełku jest reklamowana jako: „Zaplecze intelektualne Saskiej Kępy”.  Wyrazy współczucia dla Saskiej Kępy.


  Spis treści zbioru
Komentarze (6)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dzięki autorowi za poprowadzenie mnie po fragmentach świata mi nieznanego.
avatar
Dwa razy tak samo o tym samym panu M. - i tej samej pani B., więc ten drugi raz można sobie spokojnie odpuścić.

Ps. Pamiętam jeszcze w Trójmieście hasła powielane na murach "Uwolnić Maleńczuka!"
avatar
Tytułowy pan M. to Maciej Maleńczuk, a pani B. B. - to dziennikarka, której wywiadu łaskawie on "udzielił". Ktoś tu gwiazdorzy, a ktoś jest tylko biernym miernym dyktafonem. Ciekawy jest motyw, dlaczego tak chętnie i namiętnie podglądamy innych - medialnych zwłaszcza - ludzi. Skąd się bierze ich sława? Czy z tego, że - jak np. bohater tej książki - przez dziesięciolecia żyją kosztem rodziny, służby zdrowia, oddziałów zamkniętych i ratunkowych - i o tych swoich doświadczeniach potem śpiewają? Co zostanie po Maleńczuku, kiedy już zamknie oczy?
avatar
No, i kogo z nas piszących stać na eksperymenty literackie z heroiną, z drogim alkoholem, z płatną dziewczyną, z kokainą? Za peerelu - a Maleńczuk to to pokolenie - to kosztowało fortunę.
avatar
Postawmy pytanie inaczej:

CO BY BYŁO, GDYBY MALEŃCZUK

/i jemu podobni/

JAK WIĘKSZOŚĆ LUDZI NA ŚWIECIE

BYLI NON-STOP TRZEŹWI

??

Czy teza, że warto ćpać, chlać po to, żeby finalnie... tylko przetrwać

??

ma w ogóle ręce i nogi

??

A zwłaszcza głowę

??
avatar
Przecież NIE DA SIĘ obronić bajki o tym, że to dzięki narkotykom, ćpaniu i chlaniu Jim Morrison (1943 - 1971) stał się nieśmiertelny
© 2010-2016 by Creative Media
×