Autor | |
Gatunek | filozofia |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-11-08 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2742 |
21 października , 2015
Izydo!
Ostatnio, tuż przed tym, gdy złożyłaś mi tę zaskakująco niepokojącą propozycję, miałem niedobry sen.
Usiedliśmy z księżycem, niczym dwaj kumple na szczycie nadmorskiego lasu i zagraliśmy w pokera. To on złożył mi tę „propozycję nie do odrzucenia” i jakąś siłą magicznej, wręcz kosmicznej sugestii, zmusił mnie do tej podejrzanej, jak czułem, rozgrywki. Od samego początku miałem, jak to się mówi, złe przeczucia, gdyż w jednej chwili olśnienia, przypomniałem sobie tych kilka nieudacznych prób z młodości, jeszcze z Wieldządza i z Chełmży, w których doznałem samych porażek, kiedy to wychodziłem zawsze spłukany i jakby przepuszczony przez magiel. Dawno zapomniałem o tamtych karcianych upokorzeniach, a oto w tej chwili, po przeszło półwieczu, wróciły do mnie, jak jakiś złowrogi znak. Księżyc w młodości wielokrotnie przecież też mnie fascynował, ale nie zwodził, chociaż pamiętam, jak podśmiewano się ze mnie, że zachowuję się często w tym życiu tak, jak nieświadom zagrożenia upadku, stąpający po dachu lunatyk, wywabiony ze swojej bezpiecznej sypialni . Ciekaw jestem, co z naszych cech czy charakterów zostanie w kolejnym życiu.
Intuicja rzadko mnie zawodzi, wielokrotnie się o tym przekonałem, ale mimo tego robiłem w życiu wiele rzeczy, a może nawet przeważającą ich większość, wbrew jej podszeptom. No, bo podszepty mają podobno podejrzany charakter. A intuicję mam przecież w podświadomości, po swoich kresowych praprapradziadkach, dziadku Ado i po ojcu. I co z tego? Oni wierzyli swojej intuicji i słuchali jej, a ja ją wprawdzie mam, ale wskutek naukowego bałaganu, który przez całe życie mi zaszczepiano i namącono mi w głowie, przez co najczęściej próbowałem, jak to się mówi, analizować różne sytuacje ”na zimno”, a mimo tego, a może przez to, narobiłem wiele rzeczy nierozsądnych.
Nie chcę tej gry panicznie, ostrzega mnie przed nią ta sama intuicja, która pukała do mojego łba wiele razy w życiu, zazwyczaj niestety bezskutecznie, boję się, ale oto zdaję sobie sprawę, że już siedzę złapany w matnię hazardu, mając przed sobą tę pucułowatą gębę księżyca hazardzisty. W jego spojrzeniu widzę te jakieś szatańskie przebłyski. Po jego stronie pula gwiazd z jednej połowy nieba, po mojej, gwiazdy z drugiej połowy. Równe pule po obu stronach. Zaczynamy , jak czuję, nierówną grę o życie. Czuję niepokojące dreszcze, ciarki, przenikające całe moje ciało. Mimo tego, chociaż już z góry jestem jakby przegrany, nie zamierzam przegrać. Ale czuję też, że moje życie zależy od tej niebezpiecznej gry. Przecież jestem Ozyrysem. Z księżycem nie mam prawa przegrać.
- A najgorsze, że, to może moje złudzenie, ale wydało mi się, że księżyc chce zagrać ze mną o najwyższą stawkę. - O ciebie.
Nagle uświadamiam sobie, że coś budzi mnie i chyba słyszę jakieś stukanie do drzwi. Jest już jasno, ale słońce zza werandy nie zagląda, jest pochmurno na dworze.
- Jakaś wiadomość? - Coś ważnego? – Czy drobiazg? - A może - to Izyda?
Tylko dlaczego nie dzwoni domofon?
Zegar w pokoju, nazwijmy go, główny - oszklony wahadłowiec, jak go w myślach z uśmiechem nazywam, jedyny chyba przedmiot martwy ożywiony, gdyż wciąż odzywa się- stuk puk. Chyba, że - co zdarza się rzadko, zapomnę go nakręcić. Wskazuje prawie dziewiątą. A „zegar kawowy” w kuchni, chwali się minutą po dziewiątej.
- Kto tam ?- odzywam się do kogoś, stukającego jakby natarczywie, a może niecierpliwie „w drzwi”, czy „do drzwi”. Nie mam czasu i chęci jednego i drugiego roztrząsać.
Niemożliwe ,nie staje się możliwe. To nie Ty, Izydo.
Sąsiedzie – stukam, bo od kilku dni nie widać Pana, sprawdzam, czy pan żyje, a może znowu nie może chodzić? Ach, ta przeklęta podagra. Jeśli tak bolą meczarnie piekielne, lepiej starac się unikać piekla. Dopiero teraz to wiem, bo sam poczulem. Przedtem nie wierzyłem.
Widzę w drzwiach panią Grażynę zza ściany. Przemyka mi przez myśl prostacki rym – „sąsiadka z klatki” .
- Niech pan czasami daje znać, że żyje.
- Do setki jeszcze mi daleko.
-Ho, ho - ale z pana kozak!
Wracam do środka dziupli, biorę z tapczanu pierwszy z brzegu od ściany zeszyt, z poszarzałymi zapiskami sprzed kilkudziesięciu lat. Otwieram na pierwszej stronie. Dawno już zapomniałem o tym tekście. Nie chce mi się go opracowywać, tylko przepisuję niemal w wiernej, dosłownej wersji. Jeśli tego nie zrobię w tej chwili, mogę kolejny raz już go nie znaleźć. Jak nigdy już w życiu nie odnalazłem moich pierwszych zapisków z mazurskich borów, przechowywanych w dziupli starego drzewa nad jeziorem Niegocin. Teraz sam mieszkam w dziupli, jakbym pozazdrościł moim zeszytom sprzed ponad połowy wieku, ale mimo tego wiele tekstów, które tu przechowuję, wciąż jakby ukrywa się przede mną.
- Po co ty trzymasz tę makulaturę- to bez sensu – jakbym słyszał głos Oli, albo Karoliny.
- Bo jestem uparty!
- Wiem przecież, że jesteś też często, kiedy akurat powinieneś być stanowczy, za bardzo ustępliwy.
Po chwili, jakby słyszał:
- Prawdziwy, zodiakalny bliźniak. Nigdy nie wiadomo, jak się coś z tobą skończy.
- Nie wiadomo Izydo, czym się Twoja ostatnia propozycja skończy. Ja przynajmniej tego nie wiem.
- A Ty?
Tak jak kilka godzin temu nie wiedziałem, który brudnopis i który z niego tekst wezmę do ręki, aby wreszcie sobie wyszedł z ukrycia w dziupli starego drzewa.
Tekst ze starego brudnopisu, jak jakaś bezsensowna wyliczanka. Przez kilkadziesiąt lat nie miałem czasu go wycyzelować. Teraz zaś już nie mogę tego zrobić, bo postanowiłem dziś wrzucić go na publixo.
Bez sensu ?
Czego dotknie ręka drzewa
Na co stąpnie noga kamienia
Co usłyszy ucho wiatru
A co dojrzy słońca oko
Co zakryją powieki chmur ciężkie
Nie uchwyci ręka horyzontu
A pomieści krąg nieba
To zamiecie nocy miotła.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite