Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-03-27 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2480 |
SZCZELINA
(fragment powieści)
` Kiedy tylko pojawi się szczelina - wejdę w nią bo chcę tylko stąd się
wydostać `
Dil Ampedeusa
Dusze nie trafiają w jedno miejsce. Czasem, kiedy opuszczają ciało, pojawiają się szczeliny wyboru i wtedy nie zawsze to dusza decyduje, którą drogą podąży. Jeśli żądze nie zostały okiełznane i zawładnęły ziemskim bytem, mogą dzięki szczelinie uformować się w ektoplazmę i porywając ze sobą duszę znaleźć się w świecie paradoksalnym, którego sensem jest ona sama.
One istnieją tu i teraz. Jedne gasną jednak w ułamku sekundy, gdy więzień jakimś cudem wydostanie się poprzez szczelinę, inne trwają, a jeszcze inne powstają w jednej chwili, z tego co wlecze ze sobą dusza. Są niby na wyciągnięcie ręki, tuż obok, lecz droga do nich wiedzie poprzez szczeliny, które tylko w pojedynkę można otworzyć i zamknąć. Jak niewidoczne bańki mydlane powstające dzięki wdmuchanemu powietrzu i znikające po pęknięciu. To co przez otwór słomki, niczym poprzez szczelinę znajdzie się wewnątrz bańki, tworzy swoisty mikroświat zamknięty w błonie. Przez chwilę, po czym pęka i znika bez śladu. W świecie paradoksalnym czas nie istnieje, ale tam wszystko jest możliwe, bo ich plastyczność jest nieskończona jak wyobraźnia. Zalążki powstają tu, w rzeczywistości, w jakiej żyjemy, by wybuchnąć materią w świecie paradoksalnym, jeśli ich moc będzie wystarczająca. Czasem tak jest właśnie...
Jest jeszcze jedna możliwość by się do nich przedostać i prowadzi poprzez empatię. Empatia jest jak plazma z milionem macek, które chcą dotykać, bo tylko tak mogą poznawać, a ona pragnie poznania właśnie. Jeśli się w niej roztopisz zaprowadzi cię w nieznane obszary byś czuł i poznawał.
Szczelina jest uchem igielnym. Jedynie wiązka wolna od materii może przez nie przejść. Wszystko co przeniknęłoby ze światów paradoksalnych wydałoby złe owoce. Nic więc co nie jest wiązką nie może się przedostać. Ucho igielne
pojawia się w nich co sześćset sześćdziesiąt sześć powtórzeń, lub jest tam przez cały czas ukryte przed więźniem bo tylko przez nie, może się wydostać, nie zabierając niczego, ale wszystko go tu trzyma. Wszystko co tu posiada i to jest kreacją tego co zabrał z dawnego świata, którego był tylko cząstką. Tutaj wszystko bierze się z tego co przyniósł i materializuje w maksymalnym wymiarze. To było wszystko na co było go stać, a wynikało z tego z czym się skleił zbyt mocno. Właśnie to wydawało owoce w światach paradoksalnych.
Strach jest mocarzem. W tym świecie był największym władcą, bo stanowił sumę strachów. Paraliżował ukazując jedynie swe oblicza zmieniające się jak w kalejdoskopie. Wszyscy byli zanurzeni w płytkiej wodzie, brodząc w niej i wynurzając głowę na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Jednak tuż nad powierzchnią wody zaczynała się strefa strachu, w której ten się obnażał oczom bez powiek. Każdy kto się wychynął do strefy strachu, ale i życia, bo tylko tam było powietrze, musiał patrzeć na obrazy malowane przez władcę. Jeden był w milionach obrazów. Tylko tam znajdowała się trwała szczelina bo to był świat sumy strachów. Istoty brodzące w wodzie były do niej drogą, ale gdy tylko ujrzały oblicza strachu i zaczerpnęły powietrza, zaraz chowały się pod jej powierzchnię. Ci co w nim tkwili nie mogli się okazać inaczej bo strach ich tu sprowadził właśnie. Władca przed którym wszystko truchleje. Ryby wychodzą z wody, a ludzie się pod nią chowają. Pan krainy życia do której żywi zaglądają z przerażeniem tylko dlatego, że muszą oddychać. Król przed którym uciekli w panice poddani. Grób przez który chciały się wydostać istoty bez powiek i w nim tkwiły pogrążone, żyjąc tylko dzięki haustom powietrza zaczerpywanym, gdy wystawiając zeń głowy na chwile, chciwie je połykały. Krótkie chwile bo strach nie pozwalał patrzeć... a one musiały.
To były te wszystkie przerażone oczy i te które gasły... dawniej. On nie miał ludzkiego głosu i mógł się tylko pokazać by przejść przez tego, który się nie bał, jednak tam wszyscy się bali. To był świat Jamesa.
Chłopak przestał kopać. Wpatrywał się zdumiony w twarz oprawcy. To było zaskakujące i niesamowite. James stał z opuszczoną giwerą. Wykonał niedbały ruch w kierunku chłopaka - dłonią w której ją trzymał, a ten zrozumiał natychmiast. Wyskoczył z dołu, który sam kopał od dłuższego czasu i zaczął uciekać.
- James! Kurwa, James, on ucieka! Rozwal go! Karl wyskoczył z samochodu stojącego kilkanaście metrów z tyłu i popędził. Zanim dobiegł, po drodze wyciągając swoją broń, chłopak był gdzieś w zaroślach. James odwrócił się i wtedy Karl ujrzał jego twarz. Była martwa. Miała bladozieloną barwę, a zupełnie sine usta odsłaniały wyschnięte dziąsła. Jedyną oznaką życia były oczy pełne pustego blasku.
- Co jest ?? Co jest James, u diabła ?
Martwe usta nieznacznie się poruszyły i James, a może już nie on... wymamrotał: - wróciłem. Ponownie wykonał niedbały ruch dłonią z pistoletem w stronę dołu wykopanego przez uciekiniera, po czym podniósł ją powoli do góry i gdy lufa dotknęła skroń, nacisnął spust. Teraz Karl musiał go zastąpić i zrobić wszystko to, co robił James przez ten interwał czasu, który ukradł. Musiało tak być, w innym wypadku doszłoby do katastrofy. Powstałby incydent i duże zamieszanie w związku z tymi wszystkimi faktami, które już się odbyły, a teraz nie miałby kto do nich doprowadzić. Konsekwencje incydentu były trudne do przewidzenia i niedopuszczalne. Jakkolwiek nie miał w sobie tej pasji co James, Karl załatał powstałą dziurę . Do końca życia miał jednak uporczywe Deja vu.
Smok szukał takich momentów, bo one były idealną szczeliną na ucieczkę. Trzeba ją było potem tylko załatać. Przez ` podmianki `. To pozwalało unikać incydentów. Kiedy znalazł stawał się... szczeliną. Nie miał pojęcia co by się stało, gdyby podmiana nie powiodła się.
Karl był jednym z tych ludzi bez nazwiska, a raczej miał ich wiele. W swojej pracy nie raz używał młotka czy wiertarki, jednak nie był robotnikiem budowlanym, a te narzędzia miały w jego rękach inne niż zazwyczaj
przeznaczenie. Używał ich do budzenia strachu i odbierania ludziom godności. Wszystkie te chwile ludzkiej udręki dawały mu poczucie mocy i władzy bo potrafił złamać każdego. Pracował dla potężnej organizacji i wykonywał wszystkie brudne zadania zlecane przez srogich mężów budzących najwyższy szacunek. Wykonywał z pasją. Dla nich był kimś raczej odrażającym - jak wściekły bulterier toczący pianę z pyska, którego spuszczali czasem by pokarać tych co im stanęli na drodze, a innych nauczyć szacunku poprzez strach. Często śmierć była pragnieniem i ukojeniem tych, na których spuszczony został Karl. On się po prostu pastwił. Pociągał go strach i przerażenie w oczach tych, dla których było za późno, ale jeśliby nie było schowaliby się przed nim do mysiej dziury, bo był najgorszym z koszmarów. Straszny Karl. Ten głupi chłopak był pierwszą jego ofiarą, w której oczach widział to uczucie przerażenia, jakie stało się potem jego pasją. W zasadzie miał go tylko porządnie nastraszyć i puścić wolno, jednak palec w pewnym momencie zbyt mocno nacisnął spust. Może to był jakiś skurcz, w każdym razie trafił go w brzuch, gdy ten kopał dla siebie dół w lesie. Nie miał być jego grobem, ale tak się stało, bo przecież nie mógł go tak zostawić, musiał dobić. Nic wielkiego, jednak potem Karl już nigdy nie zawrócił z drogi na którą wszedł. Stał się zawodowym zabójcą i oprawcą. Zastrzelił również Jamesa, bo w żadnym wypadku nie chciał mieć świadka i nie miał z tym żadnego problemu.
- Głupawe, nie ? - Odwrotny przemówił do towarzysza. Takie gówno rozpadnie się szybko.
- Jak wszystkie One.
- Ha! Ja bym to zrobił inaczej, ale cóż... skoro on tak lubi. - nie skrywał szyderstwa, ani kpiny - Ograniczacie się, to dlatego! Spójrz na mnie! Mówicie: ` Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz ` . Pasuje jak ulał, nie?
- To po co ta twoja pajęczyna Odwrotny?
- No cóż... zabrakło mi pomysłów? Zresztą... lubię te wasze światy, są takie słodkie, ale i nudne, nieprawdaż? To jakby moja biblioteka. Zajrzę czasem... z nudów! - zarechotał ostro. - Spieszy ci się?
Wolałbym tu nigdy nie zajrzeć!
Ble ble ble ble! Ale dobrze, chodźmy dalej! Mam ci tyle do pokazania!
Ten świat był zakażony. Wszystkie kreatury cierpiały choroby. Zżerały je od wewnątrz wirusy i bakterie, a od zewnątrz owrzodzenia i gangrena. Większość była w stanie agonalnym. Te gnijące powłoki, miały jednak potężne, sterczące prącia. Każda z nich... Niesamowity widok rozkładających się, czasem zupełnie
nieludzkich kształtów stworzeń z potężnymi erekcjami, w których zgromadziło się całe ich życie i choroby. Wiecznie sztywne penisy. Iwona chodziła pomiędzy nimi. Nadziewała się na nie i ujeżdżała zdychających. Musiała to robić, bo jej cipa była tak rozogniona i swędząca, że tylko wypełnienie i tarcie mogło dać jej
ukojenie. Włożyłaby tam cokolwiek, jednak jej powłoka nie posiadała rąk. Mogła się tylko nadziewać, a nie było tam nic innego oprócz sterczących pośród zgnilizny kutasów. Mogłaby się wypinać jeszcze... ale nie miała dla kogo ani nikt jej nie pożądał. Była tylko własną bezkresną chucią skazaną na wykorzystywanie kreatur w agonii. To nie było najgorsze, bo wszystkie te prącia w końcu opadały bezwładnie wypluwszy choroby do jej wnętrza. Uda jej spływały zarażonym nasieniem kreatur. Była matką - nosicielką. Szukała
dalej, coraz bardziej rozpalona i gorąca. Zachłanna cipa - ognisko świądu pragnęła tylko jednego - nadziać się i ocierać w szale. Musiała, nie miała innego wyboru. Nie pozostał już nikt, tylko jej... syn. Jedyny ze zdrową ludzką powłoką czołgał się odpychając związanymi nogami, na plecach do tyłu. Mimo, że penis sterczał mu jak każdej kreaturze przed wykorzystaniem, to płakał i skamlał do swojej matki, kiedy ona szła na niego. Jej kapiąca, chciwa cipa. To było żebranie o litość, ale ona przecież nie mogła... nie mogła tego nie zrobić, nawet własnemu synowi. Ujeżdżała go obdarowując skażonym światem, który miała w swej swędzącej cipie. Zmieniał się w jej oczach. Mikroorganizmy działały błyskawicznie. Rzęził i wypluwał krwawe skrzepy, kiedy kończyła ujeżdżanie, znajdując chwile uśmierzenia i gdzieś tam na krańcu tego świata okruchy współczucia, ale tu nie było czasu na żal. Musiała go zostawić i iść dalej, a wtedy wszystko zaczynało się od początku.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Wydaje mi się, że po przeniesieniu tekstu na portal nie przejrzałeś go, bowiem w niektórych wersach tekst się urywa niespodziewanie i jest kontynuowany w wersach kolejnych. Trochę mnie już nudzi wskazywanie błędów interpunkcyjnych, ale radzę zapamiętać, że zawsze przed zdaniami podrzędnymi stawiamy przecinki, czyli miedzy innymi przed: bo chcę, nie może, bo tylko, co zabrał, co przyniósł, z czym się, bo to był, co by się stało... Stawiamy również przecinki przed imiesłowami przymiotnikowymi: ukazując... Zazwyczaj nie stawiamy przecinków przed "lub", Można postawić przecinki tylko wtedy, gdy "lub" służy do wprowadzenia dopowiedzeń i wtrąceń. Na pewno stawiamy wtedy, gdy to "lub" się powtarza.
Jednak nienawiść aż KIPI SŁOWEM.
Legion-jesteś jak leniwiec zaczajony na grzechy pospólstwa.