Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-12-11 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 981 |
Czwartek, 06.08.15`
Było już za dwadzieścia trzecia, Ewa i Barbara zbierały się do wyjścia, kiedy wpadł do nich Krzysztof. Jak zwykle tryskający humorem i energią.
– No. I jak wam się podoba nasz nowy prezydent? – spytał z szerokim uśmiechem.
– Jeszcze jeden Duda – odparła Anna z uśmiechem.
– No, he, he, zgadza się...
– Obie Dudy nasze... – dodała Barbara.
– I obie grają „dobrą zmianę” – rzuciła Ewa.
– Tak jest, he, he, he... – zaśmiał się Krzysztof. – Co, lecicie już?
– Ano, szefie. Trzecia dochodzi, nie? Ja mam od jutra urlop, jedziemy na przedłużony weekend do Sulęczyna.
– Pewnie, pewnie, wypoczywaj, Baśka. Oglądałyście telewizję?
– Jasne. – Ewa ogarnęła wzrokiem biurko i poprawiła torebkę. – O trzeciej ma być już w Pałacu, nie? No, pompa na całego. Ja też mam jutro wolne, przychodzi tylko Anka.
– Oki. To lećcie już, dziewczyny. A ty, Anka, nie pakujesz się jeszcze?
– No, tak jak się umawialiśmy, pracuję od ósmej do czwartej. Za rzadko tu do nas zaglądasz.
– Ano tak. Zapomniałem.
– To cześć – powiedziała Ewa i wyszła razem z Barbarą.
– Narka. Bawcie się dobrze – rzucił Krzysztof.
– W zasadzie to mogłabym iść razem z nimi, bo robotę mam już ogarniętą. Ale... – Anna zaczęła pakować dokumenty do teczek.
– Jasne, nie ma problemu przecież. No... No to mamy prezydenta, Anka – zaczął Krzysztof. – A one nic nie podejrzewają, że ty tu tak sobie siedzisz sama?
– Skąd. Zawsze się urywają przed trzecią. Robota jest zrobiona, nie mamy zaległości, to im pasuje taki układ, nie?
– Jasne... A wiesz, że nawet nam podziękował?
– Tak, coś tam mówił. Kurtuazyjnie.
– No dobra, Anka... – Krzysztof przekręcił jedno z krzeseł dla interesantów i usiadł na nim okrakiem, przodem do Anny. Oparł przedramiona na oparciu i spoglądał, jak zbiera papiery. – Jedna bitwa wygrana, ale jeszcze nie cała wojna... Zerkałem ostatnio na twoje wpisy. Cały czas działasz, to dobrze...
– No? – Anna spojrzała na niego pytająco.
– E, nic. Tak tylko mówię.
– I tak PiS wygra w sejmie, bez naszej pomocy, bo mają słabą konkurencję. Nie wiadomo jak wysoko, ale wygrają. Ludzie są zmęczeni Tuskiem i całą tamtą stroną. Ale tak, trzeba naciskać cały czas, jasne.
– Właśnie, właśnie.
– No, ale dzisiaj? – Anna wyjęła z szuflady tablet i położyła go na blacie, przed sobą. – Co ja dzisiaj mogę mądrego napisać? „Nareszcie”. Albo: „idzie nowa, lepsza zmiana”. Czy mam może napisać, co dzisiaj przeczytałam w necie, że jakiś niemiecki publicysta w ichniej ważnej gazecie naskrobał... E... Jak on to ujął... „Chociaż zwycięstwo Dudy nie ułatwi życia Niemcom, to na pewno nie dojdzie do powtórki i powrotu „upiorów” z lat dwa tysiące pięć – siedem, kiedy to obaj bracia byli u władzy”. Jakoś tak chyba. Że „narodowi konserwatyści”, niby PiS, odrzuca tendencje antyniemieckie, antysemickie i homofobię... To dopiero idiota, co? To mam napisać?
– Szczera do bólu, jak zwykle. – Wymienili się uśmiechami. – Dobra. Chciałem już powiedzieć, że jesteś strasznie cyniczna, ale wyszłoby na to, że jestem hipokrytą do potęgi. No, ale tak... Ty wrócisz niedługo do twojej Telewizji, to pewne jak w banku, ja niby nic nie zyskam, stracę tylko ciebie tutaj... Może trochę przychylności tam, u góry... No. Nikt nam za to nie podziękuje.
– Duda już dziękował. To co? Pisać? – Anna spojrzała na niego z ironicznym uśmieszkiem.
– Zrób ty sobie wolny weekend, co?
– Mówisz i masz.
– Chociaż z kimś mogę być szczery.
– Do bólu, Krzychu. Do bólu.
– Ech, kurwa... Jak to wszystko wytrzymuje moja wątroba?
Piątek, 04.09.15`
(…)
Tuż tuż wybory. Otwórzcie wreszcie oczy, Polacy, dumny Narodzie! Ostatnie osiem lat byliśmy po prostu okradani. Czas skończyć ze złodziejską mafią PO=PSL!
...trollu sprzedajny! Nie opluwaj wielkiego męża stanu, naszego Prezesa. Te twoje jadowite i toksyczne komentarze nie przeszkodzą jedynie słusznej linii naszej kochanej PiS! Możesz sobie smarować w sieci te swoje bzdurki, nikt w nie i tak nie uwierzy...
...to teraz jeszcze chcą jeszcze sprywatyzować Lasy Państwowe!!!! Nie dopuścimy do tego!!!!
Wkrótce wybory. Należy przeprowadzić reformę sądownictwa i wykorzenić patologiczny porządek rzeczy w naszych sądach.
Oni stoja tam, gdzie wtedy stało ZOMO.---------------- PO to największy szkodnik po 89 roku!
Panie Antoni. Więcej siły i cierpliwości. Wygramy wybory, to rozliczymy ich za tragedię Smoleńską, za ten zamach stanu, wyreżyserowany do spółki z Putinem!
Matka Boska w Fatimie mówiła o ostatnim ataku szatana, że to będzie atak na rodzinę. I co my teraz obserwujemy? Właśnie ten atak widzimy wszyscy. Teraz widzimy, kto stoi po stronie szatana. A proroctwo się wypełnia. Gendery i inna zaraza.
Ta odrażająca i żałosna intelektualnie tuba tvn domaga się szacunku!!!!!! I nawet państwowa telewizja nie jest wolna od Lisów i innej swołoczy!
...to typowa moralność KALEGO. Koli ukraść komuś krowa – dobrze. Kalemu ktoś ukraść krowa – źle!!!!!!!!!
Te wściekłe ataki i szkalowanie pamięci Brygady Świętokrzyskiej muszą się nareszcie skończyć! Polacy nigdy nie kolaborowali z Niemcami...
...są już tak przyzwyczajeni do obłudy i kłamstw, że sami się gubią w swoich matactwach...
(...)
Sobota, 26.09. 15`
Anna od dziecka uwielbiała grzybobranie. Jeszcze jako mała dziewczynka jeździła z rodzicami do lasu. Tata miał Pannonię z przyczepą, bardzo fajny motor. Było ekstra. Tata kierował, mama siedziała z tyłu, a ona w przyczepie. Na jagody, czy na grzyby, zawsze motorem Taty. Drogi były puste, nie to co teraz, grzybów w bród. Pamięta, jak mama kiedyś narzekała, że „tylko rydze i rydze”... A miała dwa pełne wiadra dorodnych grzybów. A teraz? Jak się teraz znajdzie dwa rydze, do tego zdrowe, bez robaków, to już jest sukces! Albo wyprawy latem na jagody. Fioletowe, roześmiane usta szczęśliwego dziecka. Oranżada, kanapki, jajka na twardo, słońce, las, rodzice... Ech, nie ma jak fajne wspomnienia z dzieciństwa. A co dzisiejsze dzieci będą pamiętać za kilkadziesiąt lat? Smog? Problemy z parkowaniem? Komputer? Przecież nie rower, piaskownicę czy trzepak na podwórku.
Co roku organizowała wyjazdy. Integracyjne, szkoleniowe, albo na grzyby właśnie. Sama też łaziła po lesie, bliżej lub dalej, szukając grzybów. Oczywiście, z gazem pieprzowym w jednej ręce. Chociaż bardziej się bała kleszczy. Ale łaziła i lubiła to. Pomimo tego, że takie wspólne wyjazdy na grzyby kojarzyły się jej jednoznacznie z „komuną”, nadal chętnie je organizowała. Dla wszystkich chętnych, nie tylko dla „swoich”.
Właśnie dzisiaj zajechała autokarem, jako pilot, na parking Oddziału. Tak jak przypuszczała, było już kilka osób. I bardzo dobrze. Pięćdziesięciu czterech grzybiarzy i kierowca. Niech się zjawiają tu jak najszybciej wszyscy, żeby jeszcze przed ósmą wyjechać. Do Dziemian jest kawałek drogi przecież. Może o wpół do dziesiątej będą na miejscu, zakwaterowanie w domkach, w Ośrodku, a od dziesiątej grzybobranie... Potem obiad, czas wolny, ognisko... Zwyczajowo alkohol i spać. A jutro jest sobota, do dziewiątej wszyscy powinni się wyrobić ze śniadaniem i toaletą poranną i znowu do lasu, na grzyby...
Anna czekała, aż kierowca wymanewruje i ustawi autokar przodem do wyjazdu, a kiedy wreszcie samochód sapnął i stanął, otworzyła drzwi i wyskoczyła z niego, zadowolona.
– Cześć wszystkim. – Pomachała ręką w kierunku grupki stojącej przy koszu na śmieci, bo jak zwykle znalazł się tam co najmniej jeden palacz.
– Cześć, cześć. – Usłyszała w odpowiedzi kilka głosów.
– No, jak tam? Kosze macie przygotowane? – Witała się ze wszystkimi wylewnie. – Jeszcze trochę grzybów w lesie dla nas zostało, myślę...
– Cześć, Anka. – Jurek cmoknął ją w policzek. – Byłem w niedzielę pod Tucholą, miałem trochę. I nawet już gąski, zielonki, na zupę...
– Pycha. Jak ja lubię zupę gąskową... Cześć, Kamila. Co tam ciekawego w „robocie”?
– A, to chyba ty nic nie wiesz, jak tak pytasz, Anka? – spytała z lekkim zdziwieniem pulchnawa blondynka koło czterdziestki, cmokając ją w policzek. – „Starego” już nie ma, komucha zasranego.
– Jak to? – zdziwiła się Anna.
– No, nie ma i tyle. – Gośka, też już dobrze po czterdziestce, pocałowała wylewnie Annę w oba policzki.
– Co? Wyleciał?– Dopytywała się zaskoczona Anna, spoglądając po ich twarzach.
– Dokładnie nie wiadomo. Cześć. – Anna dotknęła się policzkami z kolejną „grzybiarą”, rudą, dosyć mocno wymalowaną charakteryzatorką. – Spakował się podobno po cichu i już. Karolina ci dokładnie powie, bo ja mało co wiem. Poczuł pismo nosem i wiesz...
– To ja nic nie wiedziałam... Cześć, Iza. Dawno cię nie widziałam.
– Jak PiS wygra wybory, to wyleci i to z hukiem. – Z Anną przywitała się teraz Ewelina, księgowa, niezbyt ładna szatynka. – Na razie zwiał, można powiedzieć. To pewnie niedługo do nas wrócisz, co?
– No, mam nadzieję.
– I najwyższy czas. Brakowało tu ciebie, Anka. – Jeszcze jedna blondynka, Weronika z administracji, całowała się z Anną.
– No, pozmienia się tu trochę, pozmienia... – Łysawy szatyn w moro podał jej dłoń na powitanie.
– No... Cześć, Tomek. O, Piotrek jest, widzę... Cześć. – Obejrzała się w kierunku parkingu i ulicy za nim. – Idą nasi – podsumowała, rozentuzjazmowana, widząc kolejne osoby zdążające na miejsce zbiórki. – Pięćdziesiąt cztery złote, przypominam, od osoby, jeśli ktoś jeszcze nie uregulował, przyjmuję wpłaty. Gotówką. Autokar, kierowca, nocleg, obiad, ognisko... Kolacja i śniadanie jutro to każdy we własnym zakresie, ale na ognisko mamy kiełbasy i bułki.
– A alkohol? – spytał rozradowany Jurek.
– To każdy sobie sam funduje, nie? Ale mam niespodziankę na ognisko.
– Procentową?
– Ty tylko o jednym, Jurecki. Zespół folklorystyczny.
– O, jakieś kaszubskie burczybasy?
– No. Właściciel Ośrodka mi to zaproponował, wyczułam, że to tam ktoś z rodziny chyba, to się zgodziłam, nie? Jemu zależało, to co psuć atmosferę? Zresztą, może być wesoło, nie?
– No pewnie, czemu by i nie? – zgodziła się z nią Gośka. – Jasne.
– Jak pogoda będzie nieciekawa, jest tam duża wiata, z kominkiem czy raczej dużym grillem w środku. Ławki, stoły... Ale chyba zrobimy sobie normalne ognicho, nie?
– Raczej tak.
– Byłam tam pod koniec sierpnia z jedną grupą, było czadowo. Wcześniej nie udało mi się nic zorganizować. Wiem, że to już koniec września, ale... – trajkotała Anna, szczęśliwa. Wreszcie! No, nareszcie... Wracam do roboty! Tylko nie pokazuj tego po sobie za bardzo, głupolu. – Grzybów nam nie zabraknie. No i las, nie? Grunt, żeby nie padało, ale są dobre prognozy.
– Jasne. W dobrym towarzystwie to i deszcz niestraszny.
– Tfu! Wypluj to, Jurek, zamówiłam na dzisiaj słońce.
– No i tak trzymaj.
– Autokar już czeka, najzagorzalsi grzybiarze już są... – Zbliżała się do nich kilkuosobowa grupka. – No... Benek!...
– Jasne... Anka na czele całej tej bandy... – Grubawy brunet w „słusznym” wieku, w okularach, dał jej całusa w policzek. – Cześć, Przewodnicząca.
– No, nadal jestem, nie? Cześć.
– A pewnie, pewnie...
– No, jeszcze by nie... A teraz to w ogóle... – Kolejne osoby się witały, najpierw z Anną, potem z pozostałymi.
– Dobra. Słuchajcie... Widzę, że pan Marek, nasz kierowca, otworzył już luki bagażowe... Cześć, Alina... Co macie większego, ładujcie się już. Do środka tylko osobiste... Cześć, Dagmara... Jak w samolocie... Chyba, że ktoś lubi się gnieść. Jedziemy półtorej godziny gdzieś... Cześć. No, ładować się, szkoda czasu, kochani. Bo idą już następni, widzę...
– Aha, Anka. Zapomniałabym. Mam w szatni parę płyt DVD dla ciebie. Chodź, skoczymy razem teraz, odwiedzisz przy okazji stare śmieci – powiedziała do niej Gośka.
– No, idę z wami – rzuciła Iza i razem z Gośką wzięły Annę pod ręce. Ruszyły raźno do drzwi wejściowych.
– Ale...– zaoponowała lekko Anna.
– No, co tam. „Starego” przecież nie ma, a po wyborach...
– Jasne. Przecież niedługo do nas wrócisz, tak czy siak, nie? – Iza otworzyła szeroko drzwi i weszły do holu.
– Może nam pan otworzyć bramkę? My tylko do szatni, na chwilę – rzuciła Gośka w kierunku portiera i podeszła do bramki z Anną.
– Poproszę sto sześćdziesiąt cztery. – Iza podeszła do okienka portierni i oparła się ciężko o blat przy nim.
Anna była trochę speszona, bo nie miała w planie ewentualnego „zgrzytu”, ale stanęła odważnie przy bramce razem z Gośką i patrzyła, jak zaskoczony portier, na dodatek ten nowy, wstaje ze swojego fotela.
– Ale...
– Tylko na parę minut, do szatni.
– Pani Kownacka nie może przecież...
– Nie może, nie może. Idziemy tylko do naszej szatni i zaraz wyjdziemy. No przecież niedługo znów tu będzie pracować.
– Nadal obowiązuje mnie zakaz...
– A coś się pan tak uczepił, co?! – wsiadła na niego Gośka, podchodząc do portierni. – Proszę mi natychmiast wydać kartę „Gościa” dla pani Kownackiej, na moje nazwisko.
– Co za chamstwo! – naciskała Iza, podnosząc głos. – To jest nasza Przewodnicząca przecież! „Solidarności”! Pan nie ma prawa!
– A proszę bardzo – odparł równie ostro portier, wzruszając przy tym ramionami. Odwrócił się po klucz do gabloty, którą miał za sobą. – Sto sześćdziesiąt cztery. – Podał klucz Izie. – Teraz są panie takie odważne, jak się dyrekcja zmienia? Trzeba było zaprosić do siebie panią Kownacką wcześniej, jako swojego gościa. Też mi „solidarność”... – Sięgnął do jakiejś szuflady i wyciągnął kartę z chipem do kołowrotku.
Anna obserwowała to wszystko z odległości kilku metrów, stojąc przy bramce. Mogła przez nią przejść bez karty, po zdalnym zwolnieniu blokady przez portiera. Poczuła niesmak. Po co ja się dałam namówić na to, cholera jasna, ale obciach... Usłyszała buczenie, znak, że wystarczy pchnąć metalową bramkę i wejdzie do środka...
– Poczekam na was na zewnątrz – powiedziała, odwróciła się i wyszła drzwiami na dwór, do powiększającej się z każdą chwilą grupy grzybiarzy.